Umocnienie złotego spowodowało, że zmienił się trend na rynku nowych samochodów. Polacy znów zaczęli kupować je za granicą, natomiast cudzoziemcy zniknęli z naszych salonów.
Indywidualny import nowych samochodów z zagranicy dopiero się rozkręca – przyznają zgodnie zajmujący się tym brokerzy i eksperci. W marcu mogło trafić do Polski góra 260 aut. Tak wynika ze wstępnych danych Centralnej Ewidencji Pojazdów zebranych i opublikowanych przez Instytut Samar, monitorujący krajowy rynek motoryzacyjny.
Z analizy instytutu wynika, że w marcu zarejestrowano w naszym kraju 29 606 samochodów osobowych i osobowych z homologacją ciężarową. To o 260 sztuk więcej, niż zadeklarowana w tym samym instytucie kilka dni wcześniej marcowa sprzedaż przez importerów nowych aut.
– Umacniający się złoty w połączeniu z atrakcyjną ofertą producentów, reagujących na ograniczony popyt na samochody w krajach, w których zakończyły się programy wspomagające sprzedaż, zwiększył opłacalność importu nie tylko używanych samochodów, ale też nowych – przyznaje Wojciech Drzewiecki, szef Instytutu Samar.
O zwiększonym popycie na nowe auta poza oficjalną siecią importerską mówią już sami brokerzy, zajmujący się importem nowych aut. Choć do tej pory zgodnie twierdzili, że biznes zacznie się rozkręcać dopiero przy kursie na poziomie 3,8 zł za euro (w piątek po południu za euro płacono 3,86 zł), a pełną parą ruszy, gdy za wspólną walutę będziemy płacić tak jak dwa lata temu 3,3–3,5 zł.
W takim przypadku na samochodach, których cena w naszym kraju oscyluje między 100–150 tys. zł, można zyskać nawet 30 tys. zł.
Na razie oszczędności są niższe, na ogół wynoszą około 5 tys. zł. Jednak jak twierdzi Ewelina Zakrzewska z Multisalonu ze Szczecina, nawet przy kursie na poziomie 3,9 zł za euro różnica w cenie może sięgać nawet 10 tys. zł. Tak jest np. w przypadku najdroższych wersji Subaru Forester.
Atrakcyjniejsze cenowo samochody trafiają do naszego kraju głównie z Niemiec, choć nierzadko także z Włoch i Holandii.