Banki chcą być instytucjami pierwszego wyboru dla klientów. Jeżeli nie trafia do nich nasza pensja – trzeba się liczyć z większymi opłatami i gorszymi warunkami przyznawania kredytów.
Kilka dni temu Alior Bank, przebojem zdobywający rynek w ostatnich 12 miesiącach, poinformował, że klienci, którzy nie będą przelewali przynajmniej 2 tys. zł (1 tys. zł dla studentów), będą musieli liczyć się z opłatą za kartę płatniczą. Halina Kochalska z Gold Finance twierdzi, że nasilenia zjawiska walki o klienta, który regularnie wpłaca do banku wynagrodzenie, należy spodziewać się w 2010 roku.
– Od przyszłego roku w bankowej walce o pensje klientów coraz częściej oprócz marchewki w ruch pójdzie kij – twierdzi analityczka Gold Finance.
Już teraz wiele banków pobiera opłaty za konto, jeżeli nie zanotują odpowiednio wysokich wpływów.
– Żaden bank nie chce, by klient traktował go jak darmowy sposób na robienie przelewów czy korzystanie z bankomatów, bo to generuje koszty i nie buduje żadnej relacji – mówi DGP Wojciech Sobieraj, prezes Alior Banku.
Do tej pory banki zachęcały klientów do przelewów pensji na konto przy udzielaniu kredytów hipotecznych.
– Niemal nie sposób znaleźć kredytu na nieruchomość, która nie stawia warunku przejścia do banku z wynagrodzeniem – mówi Halina Kochalska.
Przypomina, że banki nadal potrzebują depozytów, a konkurencja dla tej formy oszczędzania ze strony chociażby funduszy inwestycyjnych będzie się nasilać.
– W tej sytuacji jeszcze większej wagi nabiera kwestia pieniędzy trzymanych na ROR-ach – mówi Halina Kochalska.
Chodzi o tzw. osad – tak nazywają bankowcy środki, które zostają na nisko oprocentowanych ROR-ach po opłaceniu przez klientów rachunków. Gra idzie o dużą stawkę – co miesiąc na rachunki Polaków wpływa w formie wynagrodzeń, według szacunków Open Finance, ok. 30–35 mld zł, drugie tyle leży na ROR-ach. Zważywszy że konta te są zazwyczaj nieoprocentowane, łatwo policzyć, ile banki zarobią umieszczając te pieniądze na 2-proc. lokacie w NBP.

Więcej: Banki walczą o wynagrodzenia swoich klientów