Zagraniczni przewoźnicy oferują przeloty o 10 proc. taniej niż polskie linie czarterowe. Z tego powodu krajowi touroperatorzy coraz chętniej decydują się na współpracę z nimi.
Biura podróży stawiają na zagranicznych przewoźników. Powód: turystyka rozwija się zbyt dynamicznie jak na możliwości dwóch działających na tym rynku przewoźników lotniczych – Air Italy i LOT Charters.
– Szukamy nowego partnera wśród europejskich linii. Na zagranicznych przewoźników postanowiliśmy przerzucić się już dwa sezony temu, po pierwszych kłopotach w Centralwings. Obecnie latamy przede wszystkim z czeskim Travel Service i cypryjskimi Eurocypria Airlines – mówi Piotr Henicz z zarządu Itaki.
Na nowych przewoźników stawia też TUI.
– Prowadzimy zaawansowane negocjacje z dwoma liniami. Nie mogę ujawnić ich nazw, ale potwierdzam, że są wśród nich Grecy – wyjaśnia Marek Andryszak, prezes TUI Poland.
Linie greckie, takie jak Olimpic, obok hiszpańskich, na przykład Air Europa, są najczęściej wymieniane jako potencjalni kandydaci do wejścia na nasz rynek. Mówi się też o liniach spoza Europy, takich jak Air Mauritius, Emirates i przewoźnicy z Mozambiku.
Touroperatorzy wybierają zagraniczne firmy także z powodu niższych cen, nawet o 10 proc. w porównaniu z liniami działającymi już w kraju. Skąd ta różnica?
– Wielu zagranicznych przewoźników jest sponsorowanych przez swoje rządy. Inni, po tym jak na Zachodzie popyt na przeloty spadł o 20–25 proc., chwytają się wszelkich możliwości, by zapełnić samoloty – zauważa Marek Slawatyniec z firmy Aviareps, reprezentującej w Polsce kilkanaście linii lotniczych, w tym Norwegian i Emirates.
Tymczasem słabą stroną LOT-u, jak twierdzi Jarosław Święcki, dyrektor generalny Norwegian, są wysokie koszty działania. Wynikają one m.in. z dużej liczby pracowników.
– Obsługując 4 mln pasażerów, czyli ponad dwa razy mniej niż nasze linie, mają trzy razy więcej pracowników – dodaje.
Andrzej Kobielski, dyrektor biura czarterów PLL LOT, potwierdza, że jego firma nie chce obsługiwać całego polskiego rynku czarterowego. Zaprzecza natomiast opiniom, że linie nie są w stanie przyjąć na pokład więcej pasażerów.
– Chcemy sukcesywnie zwiększać ich liczbę. W tym roku będzie to 400 tys. osób – mówi.