Resort obrony zamierza kupić 16 maszyn do szkolenia pilotów F16. Wśród potencjalnych dostawców są producenci z Finlandii, Włoch i Korei Południowej. Nowe samoloty powinny znaleźć się w Polsce w 2012 roku.
Samoloty szkolno-bojowe będą najdroższym nabytkiem polskiej armii od zakupu F16 w 2001 roku i przynajmniej do 2018 roku tak dużego wydatku nie ma w planach. Na myśliwce wydaliśmy 3,2 mld dol. Teraz może to być od 500 do 800 mln dol.
Eskadra, czyli 16 maszyn szkolno-bojowych, jest wśród priorytetów zakupowych resortu obrony. Jednak, jak powiedział minister Bohdan Klich, nie znajduje się na tzw. specjalnej liście resortu. Samoloty nie są bowiem przeznaczone do wypełniania zagranicznych misji polskiej armii.
Dlatego przetarg odbędzie się w trybie procedury offsetowej, przy której liczy się nie tylko cena, ale także zobowiązania dotyczące inwestycji w polski przemysł. By ją przeprowadzić, konieczne jest sprecyzowanie parametrów ekonomicznych, technicznych i bojowych (dotyczących uzbrojenia) oraz serwisu naziemnego. Jak się dowiedzieliśmy, MON ma już gotowe założenia techniczno-bojowe, które będą istotne przy przetargu.
– Te wymogi w 50–60 proc. decydują o wyborze oferty – mówi Sławomir Kułakowski z Krajowej Izby Producentów na Rzecz Obronności Kraju.
Będą one ważne też z tego powodu, że poza funkcją szkoleniową zakupione maszyny miałyby pełnić też rolę samolotów bojowych, które za parę lat mają zastąpić stopniowo wycofywane ze służby rosyjskie SU 22.
Kto ma największe szanse na wygranie przetargu? Według eksperta branży lotniczej Tomasza Hypkiego tylko 12 firm na świecie produkuje samoloty wojskowe, z czego jedynie Chiny, Czechy, Francja, Rosja, Korea, USA oraz Włochy i Wielka Brytania wytwarzają maszyny szkolno-bojowe. Cały światowy rynek produkcji tego typu maszyn szacowany jest na 1100–3300 sztuk w ciągu najbliższych 25 lat.



Na razie żaden z producentów oficjalnie nie informuje, czy zamierza wystartować w polskim przetargu. Jednak trzy firmy – Patria, Korean Aero Industries oraz Aermacchi od lat zabiegają o dostawy dla polskiej armii. Sprawa dostaw samolotów do szkolenia pilotów F16 toczy się już od momentu decyzji o zakupie tych maszyn prawie dziesięć lat temu. Na razie MON nie podjęło jeszcze decyzji, czy zamierza kupić maszyny używane czy nowe. Z trzech potencjalnych dostawców nowe oferują Włosi i Koreańczycy. Natomiast fińska Patria próbuje sprzedać nam używane samoloty Hawk, które będą wymagać modernizacji, a więc poniesienia dodatkowych kosztów.
Jak twierdzą specjaliści, maszyny szkolno-bojowe powinny być już na służbie naszych sił powietrznych od 2000 roku. Ich brak powoduje, że polscy piloci F16 szkolą się w USA. Na 48 samolotów F16 użytkowanych przez siły powietrzne przypada obecnie zaledwie 30 pilotów, czyli połowa potrzebnych. Z tego żaden nie ma statusu „combat ready”, mogący wykonywać misje bojowe (jedynie w dzień). Mamy jedynie dwóch instruktorów. Do końca tego roku liczba wyszkolonych pilotów wzrośnie do 39.
Według ekspertów wyszkolenie kolejnej takiej grupy może nas kosztować niemal tyle samo co zakup samolotów szkoleniowych. Stąd teraz kluczową sprawą jest jak najszybsze ogłoszenie przetargu. Powinno to nastąpić w przyszłym roku, bowiem w 2013 roku kończy sie kontrakt na szkolenie polskich pilotów F16 w USA i wówczas będziemy musieli dysponować już własnymi maszynami. Pierwsze mogą wejść do służby najszybciej po dwóch latach od podpisania kontraktu.
Nieoficjalnie Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych w Warszawie od jakiegoś czasu forsuje pomysł, by nie spieszyć się z zakupem zagranicznych maszyn, a zdecydować się na modernizację polskich Iskier. W tej chwili służą one w Dęblinie do szkolenia pilotów, którzy latają na rosyjskich MIG 29 i SU 22. Część Iskier może służyć jeszcze do 2018 roku, a niektóre nawet do 2025 roku. Krajowa Izba Producentów na Rzecz Obronności Kraju sugeruje, że dobrym rozwiązaniem byłoby wykorzystywanie ich jeszcze przez ten czas i spokojnie przeprowadzenie procedury zakupu nowych maszyn za granicą.
Lobbujący za zakupem nowych maszyn wskazują na słabość tej propozycji. Iskry liczą już ponad 40 lat i nie tylko awionika, ale i ich uzbrojenie wymagałoby wymiany, co byłoby bardzo kosztowne. Bez offsetowego przetargu nie będzie też inwestycji w polski przemysł lotniczy. A według ustawy o offsecie, każdy polski zakup sprzętu musi być zrekompensowany przez sprzedającego bezpośrednimi inwestycjami w Polsce, które mogą stanowić nawet 150 proc. wartości kontraktu.