Nie było pogromu na rynku finansowym po informacjach o gigantycznym deficycie budżetu na przyszły rok. Analitycy spodziewają się jednak osłabienia złotego w najbliższych dniach i spadku cen polskich obligacji.
Ministerstwo Finansów zamierza w przyszłym roku ściągnąć z rynku 203,8 mld zł. Informacja o tak dużych potrzebach pożyczkowych zawsze wywołuje presję na spadek cen. Rynek może bowiem zażądać tzw. wyższej premii za ryzyko, co oznacza wzrost rentowności obligacji.
– Najbliższym prawdziwym testem postrzegania planów MF przez rynek będzie aukcja obligacji 5-letnich w środę. Zobaczymy, po jakich cenach inwestorzy zechcą ją kupić. Fakt, że na rynku wtórnym w poniedziałek nie było jakichś znaczących zmian, niewiele znaczy, płynność była bardzo mała – mówi Tomasz Kaczor, diler papierów dłużnych w PKO BP.
Rzeczywiście, w poniedziałek zmiany rentowności obligacji 2- i 5-letnich były niewielkie. Ale na papierach 10- -letnich ruch był znacznie większy. Tutaj rentowność wzrosła z 6,11 proc. do 6,18 proc.
Niewiele działo się też na rynku walutowym. Złoty zaczął słabo, ale w ciągu dnia odrobił straty. Pod koniec sesji za euro płacono 4,10 zł, dolara wyceniano zaś na około 2,86 zł.
– Czasami po takich informacjach, jak ta o deficycie, złoty tracił 10–15 groszy. W poniedziałek na otwarciu stracił 2 grosze. Inna sprawa, że w poniedziałek świętował rynek amerykański, a to zazwyczaj na sesji w USA dochodziło do największych zmian – mówi Marek Wołos z TMS Brokers.
Jego zdaniem złoty może jeszcze stracić, a wiele będzie zależało od kolejnych informacji na temat kształtu przyszłorocznego budżetu. Rząd dziś omówi projekt przyszłorocznego budżetu. Zakłada on, że dochody wyniosą 245,5 mld zł, wydatki zaś 297,7 mld zł. To wszystko przy założeniu, że przyszłoroczny wzrost gospodarczy przyspieszy do 1,2 proc. z 0,9 proc. w tym roku i średniorocznej inflacji w wysokości 1 proc.
Zdaniem Maciej Relugi, głównego ekonomisty BZ WBK, poniedziałkowa, spokojna reakcja rynku na wieści z MF to tylko pozory.
– Można zadać pytanie, czy w warunkach, gdzie wszędzie na świecie panuje pozytywny nastrój, złoty nie umocniłby się znacznie, gdyby nie informacja o deficycie. Nie jest wykluczone, że w ciągu tygodnia zobaczymy 4,20 zł za euro – mówi Maciej Reluga.
Ministerstwa Finansów nie dziwi spokój rynków. Jak mówi szef resortu Jacek Rostowski, wziął się on stąd, że deficyt całego sektora finansów publicznych rośnie tylko o kilkanaście miliardów złotych wobec tegorocznego.
– Deficyt sektora finansów nie przekroczy w 2010 roku 7 proc. PKB. To oznacza, że wzrośnie o 1 pkt proc. PKB. Tymczasem według Komisji Europejskiej średni wzrost deficytu w strefie euro to 1,2 pkt proc. PKB, a w pozostałych krajach UE 1,3 pkt proc. PKB – mówił wczoraj dziennikarzom.
Według ministra wzrost deficytu budżetowego do 52,2 mld zł to opóźniony efekt kryzysu gospodarczego. Jak mówi, tak duża różnica między wydatkami a dochodami w przyszłym roku to skutek m.in. wielkiej dotacji do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, znacznego wzrostu kosztów zadłużenia i realizowania innych wydatków sztywnych.
– Ten poziom deficytu jest bezpieczny. Nie spowoduje on przekroczenia przez dług progu 55 proc. PKB. Oczywiście pod warunkiem, że plan prywatyzacji na lata 2009–2010 zostanie zrealizowany, a wpływy sięgną 28–29 mld zł – mówił minister finansów.
Tę ścisłą zależność między utrzymaniem długu w ryzach a efektem pracy Ministerstwa Skarbu zauważają też eksperci.
– To, czy powiedzie się cały plan dotyczący finansów publicznych w przyszłym roku, zależy bardziej od MSP niż od MF. Prywatyzacja jest kluczem. Jej przebieg będzie też kluczem do uspokojenia nastrojów na rynku. Problem polega na tym, że w ostatnich latach żadne plany prywatyzacyjne nie zostały zrealizowane. Dobrze by było, gdyby na rynek trafiły jakieś sygnały, które by uwiarygodniały aktualny plan – mówi Maciej Reluga.