Podana przez ministra finansów informacja, że w 2010 r. deficyt budżetu może wynieść 52, 2, mld zł, nie jest dla mnie zaskoczeniem - powiedział w sobotę PAP główny ekonomista Business Center Club Stanisław Gomułka.

Jak podały w sobotnio-niedzielnych wydaniach "Rzeczpospolita", "Gazeta Wyborcza" i "Dziennik", według ministra finansów Jacka Rostowskiego przyszłoroczny deficyt budżetu może wynieść 52,2 mld zł. Minister zaznaczył, że przyczyną tego jest m.in. rezygnacja z wyłączania z budżetu wydatków na drogi czy dotacji na Fundusz Ubezpieczeń Społecznych.

Według informacji podanych mediom przez Rostowskiego, dług publiczny w tym roku wzrośnie o ok. 6 proc., a w 2010 r. będzie jeszcze o 1 punkt procentowy wyższy. Istnieje zatem niebezpieczeństwo, że na koniec 2010 r. dług publiczny przekroczy poziom 55 proc. PKB. uniemożliwi to podnoszenie deficytu w kolejnych latach.

"Już od jakiegoś czasu wiemy, że dochody budżetu państwa będą o ok. 44 muld zł niższe od zakładanych. Rząd zaś znalazł tylko ok. 10 muld zł oszczędności. Różnica między tymi kwotami - 34 muld zł - musi więc podwyższyć deficyt budżetu. W tym roku udało się określić go na poziomie 18 muld zł przenosząc część wydatków do innych segmentów sektora finansów publicznych. W przyszłym roku już się to nie uda. Stąd tak wysoki deficyt" - wyjaśnił Gomułka.

Gomułka zaznaczył jednak, że faktyczne kwoty deficytu wyniosą ok. 70-80 mld zł w 2009 r. i ok. 80-90 mld zł w 2010 r.

Jego zdaniem dobrze, że minister finansów nareszcie zaczął mówić prawdę o stanie finansów państwa, zarówno jeśli chodzi o deficyt budżetu, jak i o dług publiczny, który może przekroczyć tzw. długoterminowy próg ostrożnościowy wynoszący 55 proc. PKB.

Gomułka zaznaczył jednak, że faktyczne kwoty deficytu wyniosą ok. 70-80 mld zł w 2009 r. i ok. 80-90 mld zł w 2010 r.

"Przychody z prywatyzacji mogą wpłynąć na zmniejszenie tak dużego przyrostu z długu publicznego. Są one bezpieczną formą finansowania deficytu budżetowego. Aby jednak nie przekroczyć 55 proc. progu relacji długu publicznego do PKB, będzie nam potrzebne ok. 30 mld zł przychodów z prywatyzacji w tym i przyszłym roku" - powiedział Gomułka.

"Nie wchodzi też w grę jakaś znacząca podwyżka podatków, bo z pewnością nie znajdzie ona akceptacji społecznej, a także ze strony prezydenta"

Zdaniem głównego ekonomisty BCC osiągnięcie tej kwoty jest możliwe, ale zależy od decyzji premiera. Gomułka przypomniał, że "już wcześniej można było szybciej prowadzić prywatyzacją, ale rząd, nie wiadomo, dlaczego, ją powstrzymywał".

"Teraz ceny na rynkach spadły i sprzedawanie majątku państwowego zbyt tanio naraziłoby ministra skarbu na odpowiedzialność np. przed Trybunałem Stanu. Jednak w przyszłym roku jest szansa na wzrost cen, a więc można będzie zacząć sprzedawać więcej. Nie wiadomo jednak czy premier się na to zdecyduje, szczególnie wobec silnych oporów PiS i prezydenta" - powiedział Gomułka.

Jego zdaniem, mimo niebezpieczeństwa znacznego wzrostu długu publicznego, rząd nie może pozwolić sobie na cięcia wydatków, przede wszystkim tych sztywnych, związanych z emeryturami, wojskiem czy policją. A w innych nie znajdzie już istotnych kwot. "Nie wchodzi też w grę jakaś znacząca podwyżka podatków, bo z pewnością nie znajdzie ona akceptacji społecznej, a także ze strony prezydenta" - powiedział.