Grupa ITI zgodziła się na renegocjację umów kredytowych z bankami, w których zadłużona jest na około 350 mln euro. Rozmowy powinny zakończyć się przed wakacjami – dowiedziała się GP.
Właściciele Grupy ITI, do której należy Grupa TVN, platforma n i Multikino, usiedli do rozmów z bankami, które zażądały korekty umowy kredytowej.
– Wszyscy znaleźliśmy się w nadzwyczajnej sytuacji, której nikt nie przewidział. Warunki kredytu, które odpowiadały obu stronom w czasach dobrej koniunktury, dzisiaj są dla obu stron nierealne. Dlatego teraz umowa ma zostać tak zmodyfikowana, aby była korzystna i realna dla obu stron w tych warunkach rynkowych, z jakimi mamy dziś do czynienia na rynku – tłumaczy w rozmowie z GP Jan Wejchert.
Współwłaściciel ITI nie chciał ujawnić, jak zmienią się warunki umowy, ale podkreślił, że rozmowy z bankami są bardzo konstruktywne.
– Jeśli ktoś spodziewał się awantury między nami i bankami, to się przeliczy. Nikt tego nie chce, bo wszyscy siedzimy w tej samej łódce. Zrobienie w niej dziury nikomu nie służy. Tym bardziej że jesteśmy dla banków bardzo dobrym klientem. Jest szansa, by przed wakacjami zakończyć nasze rozmowy – dodaje Jan Wejchert.
Grupa ITI zadłużyła się na 320 mln euro w 2007 roku w konsorcjum kilku banków (m.in. w Pekao, Calyon, Rabobank). Holding ma jeszcze dwie pożyczki krótkoterminowe na łączną kwotę 40 mln euro, ale nie korzysta z nich w całości. Pieniądze potrzebne były na inwestycje, m.in. na finansowanie rozwoju platformy satelitarnej n, a jako zabezpieczenie kredytu właściciele Grupy ITI zastawili swoje akcje imienne Grupy TVN. Problem pojawił się, gdy wybuchł kryzys i banki same zaczęły mieć problem z pieniędzmi. Gdy Grupa TVN przejęła od ITI 51 proc. udziałów w platformie n, a rynek przyjął tę informację negatywnie i kurs TVN zanurkował, banki – wykorzystując sytuację – zażądały korekty umowy.
Właściciele Grupy ITI na początku nie chcieli o tym słyszeć. W wywiadzie dla Gazety Wyborczej w połowie marca Jan Wejchert, prezydent i współwłaściciel holdingu, podkreślał, że obowiązuje umowa, której strony powinny się trzymać i nie ma potrzeby żadnych korekt.
– Banki dopięły swego, ale to było do przewidzenia. Można zakładać, że w tym przypadku skończy się na wyższym oprocentowaniu, bo pieniądz na rynku zdrożał. Być może także na wyższych zabezpieczeniach – uważa jeden z analityków giełdowych.