Jedynie spółki o ponadprzeciętnych wynikach opierają się przecenie.
Niedługo minie rok od szczytów ostatniej hossy. W tym czasie na warszawskim parkiecie zanotowaliśmy trzy dynamiczne fale spadkowe: w sierpniu i listopadzie ubiegłego roku oraz w styczniu bieżącego. Patrząc na wykres indeksu WIG20, możemy stwierdzić, że od 22 stycznia, czyli od momentu ustanowienia dna na rynku, mamy trend boczny. Spada aktywność inwestorów, zdarzają się nam sesje z obrotami najniższymi od blisko dwóch lat, komentarze rynkowe zniknęły z pierwszych stron gazet. Wydawać by się więc mogło, że na giełdzie nic się nie dzieje, a przynajmniej nic złego. Czy jednak koniunktura mierzona WIG-iem 20 oddaje prawdziwy stan rynku? Niestety, nie. Wprawdzie notowania większości największych naszych spółek, głównie banków i firm surowcowych trzymają się nieźle, jednak sytuacja na szerokim rynku, niestety, jest znacznie gorsza. Kilka dni temu jeden z komentatorów określił ją stwierdzeniem pełzająca bessa. Wydaje się, że jest to bardzo trafne określenie. Od wielu tygodni, niemal każdego dnia w tabeli notowań widzimy kilkadziesiąt spółek, notujących swoje 52-tygodniowe minimum. Indeksy sWIG 80 i mWIG40 szykują się do testowania styczniowych minimów, a akcjonariusze wielu małych i średnich spó- łek przeżywają ciężkie chwile. Pomimo że ostatnie 12 miesięcy przyniosło prawdziwą masakrę w tym sektorze, a normą są spadki o 70-80 proc. od szczytów notowań, wciąż brak chętnych do śmielszych zakupów, a rynek cierpi na brak kapitału. Można stwierdzić, że jedynie spółki o naprawdę ponadprzeciętnych wynikach finansowych opierają się przecenie. Najgłębsze i najbardziej wyniszczające portfele inwestorów spadki wciąż dotykają firmy najbardziej spekulacyjne, wielu liderów ostatniej fali hossy, rosnących wówczas na bazie zapowiedzi o nowych, groszowych emisjach akcji, zmianie profilu działalności, superdochodowych projektach itd. A w tle mamy wypowiedzi przedstawicieli zarządów tych spółek w tonie: w firmie nie zaszły żadne negatywne wydarzenia uzasadniające ostatnie spadki cen naszych akcji. A czy kilkanaście miesięcy temu zaszły jakiekolwiek pozytywne, które uzasadniałyby kilkusetprocentowe wzrosty w ciągu kilku tygodni? Oczywiście poza emisją z prawem poboru po wartości nominalnej lub zbliżonej do niej, która z punktu widzenia ekonomicznego w żaden sposób nie podnosi wartości starych akcji i jest operacją zbliżoną do splitu.
Całe rzesze indywidualnych inwestorów dały się nabrać na tego rodzaje zapowiedzi, takie są prawa hossy. Dla wielu jest to bardzo bolesna i kosztowna lekcja, z której zapewne wyciągną wnioski na przeszłość. Co oczywiście nie zmienia sytuacji, że za kilka lat podczas następnej szalonej hossy zabawa zacznie się od nowa.