Eksperci Ernst&Young ostrzegają polskie banki przed zbyt łatwym udzielaniem kredytów. Niefrasobliwość w udzielaniu kredytów może się skończyć źle.

Polskie banki muszą odrobić lekcję wynikającą z kryzysu kredytowego na rynku amerykańskim - uważają eksperci Ernst&Young. Nie znaczy to, że Polsce grozi krach kredytowy, ale banki powinny dmuchać na zimne.

Łączna kwota kredytów udzielonych przez polskie banki sektorowi niefinansowemu wyniosła na koniec 1 kwartału prawie 460 mld zł. Z tego ok. 130 mld zł to kredyty mieszkaniowe (prawie 129 mld zł podaje Związek Banków Polskich, prawie 130,1 mld zł – KNF). Kredyty mieszkaniowe spowalniają, bo w pierwszym kwartale liczba udzielonych kredytów hipotecznych wyniosła 62 tysiące, o 12 proc. mniej niż w 1 kwartale 2007. Mimo tego spowolnienia, według danych ZBP, w pierwszym kwartale tego roku klienci indywidualni i instytucjonalni zaciągnęli nowe kredyty hipoteczne o wartości 14 mld zł, czyli o 6 proc. więcej niż rok wcześniej. ZBP uważa, że spowolnienie jest tylko chwilowe, ale część banków zapowiadała już ostrzejsze kryteria kredytowe.

Problemu pozornie jeszcze nie ma, bo na przykład odsetek złych kredytów dla całego sektora bankowego to 4,9 proc. (spadek z 5,2 proc. na koniec ubiegłego roku i to przy rosnącym portfelu), zaś w kredytach hipotecznych odsetek kredytów zagrożonych jest nieznaczny i nie przekracza 1 proc. Niemniej łączna kwota kredytów zagrożonych w gospodarstwach domowych wynosi 15-17 mld . Ponadto cały czas nad bankami krąży widmo inflacji i ryzyko rosnących stóp procentowych. Podwyżka rynkowych stóp obciąża kredytobiorców, a wzrost miesięcznej raty o 200-300 złotych może być dla wielu z nich nadmiernym kosztem, z którym już sobie nie poradzą i przestaną spłacać kredyt.

Zdaniem Tomasza Bieske, partnera w Ernst&Young, w Polsce mogą być już klienci „subprime”, a więc tacy, którzy otrzymali duży kredyt mimo niewielkiego dochodu do dyspozycji, np. przy 500 zł przypadających na członka rodziny. Niektóre banki stosowały bowiem bardzo liberalną politykę oceny zdolności kredytowej. Dlatego właśnie trzeba zacząć lepiej oceniać ryzyko, przeanalizować systemy scoringowe, wspomagające ocenę zdolności kredytowej, bo być może części kredytów udzielano za łatwo, a wyceny zabezpieczeń przeszacowywano. „W szanującym się banku osoba odpowiedzialna za zarządzanie ryzykiem powinna być członkiem zarządu” – dodaje Tomasz Bieske. Jego zdaniem, procedurom oceny ryzyka powinny przyjrzeć się szczególnie te banki, które późno zaczęły rozwijać swoją akcję kredytową.

Banki, które uważniej szacują ryzyko, z kredytobiorców wydzielają grupy kontrolne (np. tylko klientów korzystających z pożyczki gotówkowej, którzy podpisali umowę w konkretnym kwartale) i obserwują, jak taka grupa klientów się zachowuje. „To sygnały wczesnego ostrzegania” – podkreśla Tomasz Bieske. Bank bowiem nie patrzy wówczas na całość portfela kredytowego, którego całościowy obraz może być mylący. Z drugiej strony zabezpieczeniem dla banków jest podwyższenie marż za ryzyko dla bardziej ryzykownych grup klientów. Właśnie podwyżek oprocentowania kredytów, uwzględniających większe ryzyko ich niespłacania, należy oczekiwać w polskich bankach.