O ile przy pierwszej fali zachorowań odbiorcami worków na zwłoki były głównie podmioty zagraniczne, dziś – jak mówią ich producenci – brakuje ich dla polskich szpitali.
Nagły wzrost liczby zgonów zaniepokoił decydentów. Podczas rozmów w kręgach rządowych powrócił temat, który pojawił się już w marcu tego roku. Jak się dowiedzieliśmy, omawiany jest plan B: co począć w sytuacji, w której kostnice szpitalne i przy zakładach pogrzebowych całkiem się zapełnią. Chodzi o wyznaczenie i utrzymanie w gotowości dużych chłodnych miejsc, np. lodowisk. W pierwszych dwóch tygodniach listopada zmarło w Polsce na COVID-19 aż 4,7 tys. osób. W poprzednich dwóch tygodniach liczba ta była dwa razy mniejsza. Rośnie też ogólna liczba zgonów z innych przyczyn: w październiku w porównaniu do poprzedniego roku wzrosła o 40 proc.
– Liczba zwłok zwiększyła się w ostatnim czasie prawie o 100 proc. Na razie są przechowywane w prosektorium szpitala, gdzie jest 20 miejsc. Do niedawna zajęta była może połowa. Ale jesteśmy przygotowani na wypadek, gdyby nie było już żadnego wolnego. Mamy zawartą umowę z firmą zewnętrzną, gdyby ciała trzeba było przechowywać dłużej – wyjaśnia Agnieszka Zelek-Rachtan, rzeczniczka Szpitala Specjalistycznego im. Jędrzeja Śniadeckiego w Nowym Sączu.
Ten sam problem pojawia się też w innych placówkach. Samodzielny Publiczny ZOZ w Puławach wyjaśnia, że w ciągu trzech ostatnich miesięcy liczba zgonów wzrosła u niego z 46 miesięcznie do 73.
Jak podają szpitale, problem z przechowywaniem zmarłych wynika nie tylko z tego powodu, że podczas pandemii umiera więcej pacjentów, lecz także z tego, że nie ma komu odbierać ich ciał. Coraz więcej osób jest na kwarantannie, więc bywa, że organizacja pochówku jest dla rodziny niemożliwa. – Dlatego gdy denat miałby leżeć dłużej niż tydzień, kierujemy go do zewnętrznej firmy, która zajmuje się przechowaniem ciała do czasu zgłoszenia się najbliższych – tłumaczy Agnieszka Zelek-Rachtan.
Ale na tym kłopoty szpitali się nie kończą. Rosną też ich koszty, gdyż ciała osób, które miały COVID-19, należy przechowywać w podwójnych workach.
– Trzeba używać jednorazowo dwóch, a nawet trzech. Mamy dziś problemy z ich nabyciem. Firma, z którą współpracujemy, nie jest w stanie sprostać naszemu zapotrzebowaniu. Dlatego staramy się uzupełniać braki zakupami na wolnym rynku – opowiada Bogdan Cybula, kierownik Działu Gospodarczego w SPZOZ w Puławach.
Jedna z lekarek opowiada, że w pewnym mazowieckim szpitalu w weekend zabrakło worków. Nie spodziewali się tylu zmarłych. Dostawa do dziś nie dotarła.
W Polsce jest trzech głównych producentów tych utensyliów.
– Nie jesteśmy w stanie sprostać rosnącym oczekiwaniom klientów. Przez wakacje zrobiłem zapasy, które na początku drugiej fali sprzedały się w oka mgnieniu. W poprzednich latach o tej porze sprzedawałem po 5–7 tys. worków miesięcznie. Obecnie produkuję po 21 tys., a mam już zamówienie na 24 tys. sztuk, jednak brak mi mocy, żeby robić więcej niż 2 tys. dziennie. Dlatego realizuję zamówienia etapami, by nikt nie został w potrzebie – wyjaśnia Grzegorz Ciesielski z firmy CIEFOL. I dodaje, że o ile przy pierwszej fali odbiorcą była głównie zagranica, to dziś wszystko sprzedaje w Polsce, choć ma zapytania od kontrahentów z innych krajów.
Tak ogromne zapotrzebowanie sprawiło, że pojawiło się sporo firm garażowych, które w jakimś stopniu uzupełniają niedobór tego szczególnego towaru na rynku. Duża oferta jest też na e-platformach handlowych, m.in. na Allegro, jednak zakup worka za pośrednictwem serwisu wiąże się z dużo większym wydatkiem: przebitka jest nawet 100-proc. w stosunku do tego, ile płaci się, kupując bezpośrednio u producenta.
Dlatego szpitale pukają do producentów, dopiero gdy już nie mają wyjścia, ratują się aukcjami.
Zasady przechowywania zwłok oraz sprawy pochówku osób chorych na COVID-19 reguluje znowelizowane rozporządzenie ministra zdrowia w sprawie postępowania ze zwłokami i szczątkami ludzkimi (został dodany poświęcony temu par. 5a). Ciało można pochować, ale sanepid zaleca kremacje. I coraz częściej tak się to odbywa, jak twierdzą nasi rozmówcy, nie ma na razie większych problemów z dostępem do takiej usługi.
Ponieważ COVID-19 nie wpisano do wykazu chorób zakaźnych, nie ma obowiązku pochówku w 24 godziny. Wytyczne dotyczą jedynie norm sanitarnych, m.in. właśnie tego, że ciało zmarłego na COVID-19 należy umieścić w ochronnym, szczelnym worku wraz z ubraniem lub okryciem szpitalnym. Worki trzeba poddać dezynfekcji. W przypadku, gdy zmarły jest chowany w trumnie, na jej dnie trzeba umieścić warstwę substancji płynochłonnej o grubości 5 cm.
Na razie zakłady pogrzebowe radzą sobie z pochówkami. – Choć ostatnie dwa tygodnie przyniosły ich wyraźny wzrost – mówi DGP pracownik firmy branży funeralnej z Małopolski. – Czasem kładziemy po dwa ciała covidowe na stole albo na noszach pod stołem. Ale żadne nie leży na ziemi – zapewnia. Przez 72 godziny przetrzymują bezpłatnie, jeśli czas do pogrzebu się przeciąga, rodzina musi płacić.
– W niedzielę mieliśmy takiego młodego chłopaka – 57 lat. Rodzina płacze, krzyczy mi pod prosektorium. Syn prosi, żeby go chociaż na chwilę wpuścić, tylko zdjęcie ojcu zrobi. Nie mogłem. Nie wolno – ciągnie nasz rozmówca. Jak mówi, dzień później szpital przekazał, że już po śmierci tego mężczyzny przyszedł wynik: nie miał COVID-19. – Przekazałem rodzinie, że mogą zorganizować uroczystość z wystawieniem zwłok. Nie wszyscy mają takie szczęście – dodaje.
Właściciel zakładu pogrzebowego z Lubelszczyzny, który miał podpisaną umowę ze szpitalem na wywóz zmarłych na COVID-19, sam zachorował. Kilka lat temu, kiedy z żoną inwestowali w chłodnie na 24 ciała, zastanawiali się, po co im tyle miejsc – zazwyczaj było wykorzystanych kilka. Ale było dofinansowanie unijne, skorzystali. Pod koniec października, kiedy właściciel zmarł, położono go na jednym z ostatnich wolnych miejsc. Był 22.