Polscy przedsiębiorcy działający na Białorusi obawiają się długotrwałej niestabilności w tym kraju.
– Interesuje nas rozwój i współpraca gospodarcza, a nie polityka. Patrzymy w przyszłość z optymizmem – deklaruje Janusz Dziugiewicz, specjalista ds. rynków wschodnich w firmie Szynaka Meble, która jedną z fabryk ulokowała w obwodzie grodzieńskim. To ten region Białorusi obok obwodu brzeskiego cieszy się największym zainteresowaniem polskich firm. W całym kraju działa ich ok. 400.
Polskie przedsiębiorstwa za Bugiem działają obecnie bez problemów logistycznych. Mimo trwających protestów łańcuchy dostaw nie zostały zerwane, zakłady pracują normalnie, a jedynie część miała trudności w dostępie do internetu, który władze białoruskie odłączają, gdy tylko nasilają się uliczne wystąpienia. – Zauważyliśmy w ostatnim miesiącu nieznaczny spadek sprzedaży mebli w Mińsku. Większym problemem jest dla nas COVID-19 i spowodowane nim ograniczenie ruchu osobowego oraz zamknięcie granic – dodaje Dziugiewicz. Z tego powodu w trudnej sytuacji znajdują się rzemieślnicy z polskich terenów przygranicznych, świadczący usługi także dla klientów z Białorusi.
Według danych Biełsatu w 2019 r. Polska zajęła czwarte miejsce po Rosji, Wielkiej Brytanii i Cyprze pod względem wielkości inwestycji zagranicznych. Łączna wartość wyniosła 440 mln dol. Ci, którzy są obecni, korzystają z dostępu do Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, umożliwiającej ulokowanym na Białorusi spółkom handel z Armenią, Kazachstanem, Kirgistanem i Rosją. – Atlas z pieniędzy zarobionych na Białorusi wybudował już trzy nowe fabryki. To przykład, że warto tam reinwestować zyski – przekonuje Kazimierz Zdunowski, prezes Polsko-Białoruskiej Izby Handlowo-Przemysłowej (PBIHP).
Firmy wskazują jednak na problemy z przeregulowaniem. Blisko 60 proc. białoruskiego PKB generują przedsiębiorstwa państwowe, które są też priorytetowo traktowane w urzędach i sądach. Zmiany polityczne mogłyby w dłuższej perspektywie przyczynić się do większego urynkowienia kraju. – Biznes na Białorusi chce zmian i reform gospodarczych, wyjścia firm spod gorsetu administracyjnej nadregulacji, ale nie chce stracić pozycji na rynku. Nie chcą stracić sreber rodowych, bo wiedzą, że ich nigdy nie odzyskają – dodaje Zdunowski.
Analitycy wskazują, że problemy szybciej uderzą w eksporterów niż producentów. Jak ocenia Mikołaj Tauber, kierownik biura Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu w Mińsku, zagrożeniem jest spadek siły nabywczej i dalsze osłabianie białoruskiego rubla. – Rząd od zawsze preferuje duży biznes, a obecnie jeszcze trudniej prowadzić mniejszą wymianę handlową. Eksporterzy z Białorusi mają problem z wywozem dóbr, a my często nie jesteśmy wpuszczani ze swoimi, bo nie respektuje się naszej dokumentacji – mówi Tadeusz Konaszuk, prezes firmy Vikking z Białej Podlaskiej. Wraz z eskalacją napięcia mogą dojść kolejne trudności. – Wszyscy boją się zewnętrznych sankcji ekonomicznych, ograniczeń w ruchu granicznym, ewentualnych embarg i blokad w ruchu towarowym. Zagrożeniem jest też ingerencja zewnętrzna w sprawy Białorusi – mówi prezes PBIHP.
Na razie polscy przedsiębiorcy nie narzekają na złe traktowanie. Ostatnio jednak białoruskie władze znów zaczęły oskarżać Polskę o próbę wywołania rewolucji, a nawet chęć aneksji zachodnich obszarów kraju. Część biznesu obawia się, że jego sytuacja się zmieni. – Obarczanie odpowiedzialnością za kryzys polityczny Polski może doprowadzić do tego, że w przypadku utrzymania władzy przez Alaksandra Łukaszenkę polskie firmy będą postrzegane jako ciała obce w gospodarce – ostrzega Piotr Palutkiewicz ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.
Problemem jest też pogarszająca się sytuacja gospodarcza Białorusi. Na razie oficjalne dane mówią o spadku PKB w okresie styczeń–lipiec o 1,6 proc. – Jest wiele sygnałów, że kryzys polityczny będzie oznaczał dla gospodarki duże problemy, jeśli nie całkowity krach – przyznaje Kamil Kłysiński, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia. Choć produkcja w zakładach nie stanęła na trwałe, straty powstałe w wyniku strajków i innych przeszkód w funkcjonowaniu gospodarki już teraz szacuje się na 500 mln dol.
– Od początku sierpnia rubel białoruski zdewaluował się o 10 proc. W kantorach występuje deficyt, bo ludzie masowo kupują stabilniejszego rosyjskiego rubla oraz przede wszystkim euro i dolary. Działania stabilizacyjne sporo kosztują. Świadczy o tym fakt, że banki wstrzymały wydawanie kredytów dla klientów detalicznych i znacznie ograniczyły je dla firm. Słaby rubel białoruski oraz niższa wiarygodność na rynkach zagranicznych to także rosnące koszty obsługi białoruskich euroobligacji, wartych 1,25 mld dol., które wyemitowano tuż przed wyborami. To wszystko pogarsza stan budżetu i będzie odstraszać inwestorów – ocenia Kłysiński.
Bałtyckie sankcje
Estonia, Litwa i Łotwa wprowadziły wczoraj skoordynowane sankcje wymierzone w 30 białoruskich dygnitarzy. Wśród nich jest Alaksandr Łukaszenka, jego najstarszy syn Wiktar (pomocnik prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego), kierownictwo Administracji Prezydenta, centralnej komisji wyborczej odpowiedzialnej za sfałszowanie wyborów 9 sierpnia oraz struktur siłowych, przy pomocy których po głosowaniu władze próbowały brutalnie spacyfikować antyrządowe demonstracje.
Postaciom z listy zakazano wjazdu na teren trzech państw. – Pokazujemy w ten sposób, jak poważnie traktujemy łamanie praw człowieka na Białorusi. Nie chcemy jednak karać narodu białoruskiego – komentował szef MSZ Estonii Urmas Reinsalu. – Jak ustaliliśmy, w ostatnich pięciu latach trzy osoby z listy odwiedziły Litwę, a jedna z nich była tu 15 razy – dodawał prezydent tego kraju Gitanas Nausėda. Łotwa z kolei odwołała planowaną na jesień wizytę Łukaszenki w Rydze, co ogłosił w rozmowie z TASS szef tamtejszej dyplomacji Edgars Rinkēvičs.
Nad własnym pakietem sankcji pracuje też Unia Europejska. Zostaną one ogłoszone najpewniej we wrześniu. – Nakazałem rządowi zaproponować przeorientowanie wszystkich dróg handlowych z litewskich portów na inne – replikował Łukaszenka. – Zobaczymy, jak będą żyć. Pokażemy im, czym są sankcje. Jeśli oni do Chin i Rosji przez nas jeździli, to teraz będą latać handlować z Rosją przez Bałtyk albo Morze Czarne. Pokażemy im ich miejsce w szeregu – komentował w piątek białoruski prezydent.

Michał Potocki