- NGO mają bardzo silny wpływ na oceny środowiskowe i realizację inwestycji. To wynika z unijnego prawa. Jeżeli organizacja ekologiczna ma czyste intencje, to jej opinia wzmacnia ochronę środowiska. Problem pojawia się wtedy, gdy dochodzi do nadużyć i wielki kapitał wykorzystuje NGO do nieuczciwej konkurencji - mówi w wywiadzie dla DGP Michał Woś, minister środowiska, poseł Solidarnej Polski.



„Tajemnicą poliszynela jest, że duża część organizacji ekologicznych właściwie działa po to, by wykonywać pewne polecenia wielkiego biznesu, wielkiego kapitału czy możnych tego świata” – tak w radiowej Jedynce uzasadniał pan potrzebę wprowadzenia ustawy o transparentności finansowania organizacji pozarządowych. Co konkretnie miał pan na myśli?
NGO mają bardzo silny wpływ na oceny środowiskowe i realizację inwestycji. To wynika z unijnego prawa. Jeżeli organizacja ekologiczna ma czyste intencje, to jej opinia wzmacnia ochronę środowiska. Problem pojawia się wtedy, gdy dochodzi do nadużyć i wielki kapitał wykorzystuje NGO do nieuczciwej konkurencji, np. blokując za ich pośrednictwem inwestycję zagrażającą interesom firmy.
Czyli zgadza się pan np. z teoriami, że aktywiści, którzy próbowali blokować przekop Mierzei Wiślanej, działali na polecenie lub z inspiracji Rosji?
Proszę o to spytać służby specjalne, a nie ministra środowiska. Nie mam wiedzy o tym konkretnym przypadku. Wiem jednak, że z takich metod korzystają różne grupy interesu, także z zagranicy.
Pana projekt zakłada powstanie rejestru, w którym NGO będą musiały wykazać zagraniczne źródła finansowania. Po co, skoro już dziś państwo ma wobec nich mechanizmy kontrolne? Krytycy twierdzą, że rzeczywistą intencją jest publiczne napiętnowanie NGO, z którymi nie jest wam po drodze. I jeśli z rejestru wynikałoby, że jakaś organizacja otrzymuje darowizny z Niemiec czy Francji, to potem będziecie twierdzić, iż „realizuje agendę zagranicy”.
Mechanizmy kontrolne istnieją, ale są dziurawe. A w kwestii zagranicznego finansowania istnieje dziś luka prawna. Projekt nie piętnuje NGO, ale wręcz przeciwnie – wzmacnia ich wiarygodność. Jest oparty na rozwiązanych z powodzeniem funkcjonujących np. w USA czy Izraelu. Dotyczy zresztą tylko największych NGO, z przychodami ponad 156 tys. zł rocznie, a nie małych stowarzyszeń czy lokalnych fundacji. Jeśli więcej niż 10 proc. przychodów organizacji pochodzi z zagranicy, wtedy informacja na ten temat trafi na stronę internetową danego podmiotu. Jeśli więcej niż 30 proc. – wówczas obowiązek informacyjny jest taki sam jak przy finansowaniu przedsięwzięć ze środków europejskich. Na stronie ministerstwa będzie można sprawdzić źródło finansowania i cel realizowanego projektu. To wszystko. Wyobraźmy sobie, że w małym mieście zagraniczny inwestor chce zbudować uciążliwy zakład produkcyjny. Lokalna społeczność protestuje, obawiając się zanieczyszczenia środowiska. Mieszkańców wspiera stowarzyszenie ekologów finansowane ze składek zbieranych w całej Polsce. Ale koncern przedstawia opinię innego NGO, który twierdzi, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Dzięki naszym przepisom każdy mieszkaniec mógłby od razu sprawdzić i dowiedzieć się, że ta druga organizacja jest finansowana przez zagraniczny koncern będący spółką zależną od inwestora. Dziś przepisy nakazują jedynie zgłaszać pewne sumy do skarbówki. Jeśli ktoś uczciwie broni ważnej dla siebie sprawy, to nie obawia się ujawnienia, kto ją wspiera. A Polacy mają prawo to wiedzieć i dokonać własnej oceny, czy organizacja pozarządowa finansowana przez podmiot powiązany np. z rosyjskim Gazpromem jest równie wiarygodna, co inne organizacje finansujące swoją działalność z własnych składek.
Która organizacja pozarządowa jest powiązana z Gazpromem?
Przy okazji sporu o budowę Nord Stream 2 w 2011 r. powstała Fundacja Ochrony Przyrody Niemieckiego Bałtyku. Jedynym jej sponsorem był Gazprom, który przekazał na fundusz założycielski 5 mln euro. Jak podawały media, kierownicze stanowiska w fundacji dostały osoby, które wcześniej należały do najgłośniej protestujących przeciw budowie gazociągu. Takie próby wpływania na opinię publiczną obserwujemy także w Polsce. Kiedy w Niemczech planuje się wycinki drzew na poziomie 80 mln m sześc. drewna, nikt nie przypina się do drzew w ramach protestu. A są one prowadzone nawet w Lesie Schwarzwaldzkim, najcenniejszym kompleksie leśnym w tym kraju. W Polsce, choć planujemy pozyskanie o połowę mniej surowca leśnego, rozpoczęła się kampania przekonująca, że stan polskich lasów był fatalny. Mimo że wskaźniki i badania niezależnych naukowców dowodzą, iż nasze lasy zajmują coraz większą powierzchnię, są coraz zasobniejsze i coraz starsze. Tylko w ciągu ostatnich 10 lat liczba drzew ponadstuletnich zwiększyła się o 25 proc.
Rozumiem, że pije pan do swojego medialnego sporu z Greenpeace’em? Jego aktywiści niedawno wdarli się na dach pana resortu i rozwiesili wielki baner z napisem „Stop dewastacji! Czas na ochronę” wraz z pana karykaturą. Może ten projekt to pana prywatna vendetta?
Nie robię prywaty, tylko odpowiadam za interesy polskiego państwa w zakresie środowiska. Prace nad ustawą podjąłem jeszcze w czasach, gdy byłem wiceministrem sprawiedliwości. A zanim zaangażowałem się w dobrą zmianę w 2015 r., byłem związany z trzecim sektorem. W resorcie sprawiedliwości odpowiadałem za współpracę z NGO zajmującymi się m.in. pomocą pokrzywdzonym przestępstwami, a potem w kancelarii premiera byłem ministrem ds. pomocy humanitarnej, która też jest realizowana głównie przez organzacje pozarządowe. Dziś współpracuję ze stowarzyszeniami, które zajmują się ochroną przyrody. Doskonale znam te środowiska i ich działalność. Szanuję i wspieram te organizacje, które naprawdę dbają o naturę. Niestety są również takie, które wykorzystują troskę Polaków o środowisko i traktują protesty jako swego rodzaju model biznesowy. Pozyskują gigantyczne pieniądze z publicznych zbiórek, a potem tylko niewielką ich część przeznaczają na ochronę przyrody. Duża pula środków idzie za to na wynagrodzenia i „administrację”.
A konkretnie które organizacje tak robią?
Weźmy choćby sprawę słynnych zbiórek na rysia czy wilka – nazwę organizacji łatwo odnaleźć – którą ujawnił portal Wp.pl w 2018 r. Populacje tych zwierząt rosną od ponad 10 lat. Mimo to za sprawą narracji o ginących rysiach udało się z datków zebrać na ich ratowanie nawet 20 mln zł rocznie. Pracownicy organizacji nie byli wolontariuszami, którzy stoją na ulicach i zachęcają do stałych darowizn. Mieli płacone za godzinę i dostawali premię od każdego pozyskanego darczyńcy. Sama organizacja przyznała, że w ten sposób przez 10 lat pomogła 12 rysiom, kiedy w naturze tylko w Karpatach ich populacja wzrosła o kilkadziesiąt sztuk. Tylko w 2015 r. organizacja wydała na ten „program” ok. 850 tys. zł. Mniej więcej w tym samym czasie wzięła też pół miliona z funduszu ochrony środowiska i z funduszu leśnego. Zestawmy to z pensjami: wynagrodzenie prezesa organizacji wynosiło 290 tys. zł rocznie, a ogólnie na opłacenie personelu poszło ponad 3 mln zł.
„Są uczciwe organizacje ekologiczne, natomiast te nieuczciwe trzeba wskazać palcem” – to też pańskie słowa. Wasza ustawa ma pośrednio wskazywać, kto jest uczciwy, a kto nie?
Podkreślę raz jeszcze – ustawa wzmacnia transparentność. Temu będzie służyć centralny rejestr. Nie zakazujemy funkcjonowania żadnej organizacji, nie ograniczamy możliwości ich dotowania. Chcemy tylko pokazać, kto i jak jest finansowany oraz skończyć z wykorzystywaniem dobrych, słusznych przepisów do być może niejasnych celów.
Kiedy według pana można NGO postawić zarzut, że wykorzystuje „dobre, słuszne przepisy do być może niejasnych celów”? Kiedy jest finansowany w 10 proc. przez zagranicznych darczyńców? A może w 30 proc.?
Nikt nie będzie nikomu stawiał żadnych zarzutów o finansowanie z zagranicy. Projekt jest gwarancją prawa Polaków do informacji. Jawność jest częstym postulatem samych organizacji pozarządowych. Ustawa nie różnicuje NGO na lewicowe, prawicowe czy kościelne. Sam znam organizacje prawicowe, bliskie moim poglądom, które także czerpią przychody ze źródeł zagranicznych.
Ordo Iuris?
Nie znam ich obecnych źródeł finansowania. Myślałem o krakowskim Instytucie Edukacji Społecznej i Religijnej im. Ks. Piotra Skargi (organizacja ta była założycielem Ordo Iuris, a jej prezes Sławomir Olejniczak jest przewodniczącym Rady Fundacji Ordo Iuris – red.). Nie jest tajemnicą, że instytut współpracuje z brazylijskim ruchem Tradycja, Rodzina, Własność (TFP). Na swojej stronie internetowej przyznaje, że powstał z inspiracji TFP, za którym stoi brazylijski miliarder. To bardzo dobrze, że są sprawne środowiska, które potrafią organizować pieniądze na działalność w sferze bliskich sobie wartości. A – jak już mówiłem – Polacy mają prawo o tym wiedzieć.
Czy nie ma ryzyka, że organizacji finansowanej przez zagranicę w 30 proc. będzie trudniej uzyskać państwowy grant niż tej, która tylko 10 proc. swoich funduszy pozyskuje z innych krajów?
Ani jedno zdanie projektu nie wprowadza takiego rozróżnienia. W Polsce dotacje dla NGO – zgodnie z ustawą o wolontariacie i pożytku publicznym – są przyznawane w trybie konkursowym. Obowiązują tam konkretne kryteria, a jednym z nich nie może być to, czy ktoś jest finansowany przez zagranicę, czy nie.
Nie czuje pan w tym wszystkim hipokryzji? W resorcie Zbigniewa Ziobry zarządzał pan Funduszem Sprawiedliwości (FS), który ma wspierać ofiary przestępstw i udzielać pomocy postpenitencjarnej. Solidarnej Polsce zarzuca się dziś brak transparentności przy wydawaniu pieniędzy z tego źródła. Poszły one np. na remont hali gimnastycznej w pana rodzinnym Raciborzu, co zakwestionowała NIK. Środki z FS regularnie dostają też ochotnicze straże pożarne, mimo że istnieje już państwowy fundusz wspomagający tę formację – co również wytknął NIK. Niedawno Zbigniew Ziobro obiecał gminie Tuchów – która ogłosiła się „strefą wolną od LGBT” – trzykrotnie wyższą kwotę, niż wynosił grant, który wstrzymała jej Unia Europejska.
Fundusz przekazuje środki dla NGO wyłącznie w transparentnym trybie konkursowym. Wydatki, o których pan mówi, to pieniądze dla jednostek sektora finansów publicznych. Są one uruchamiane – zgodnie z rozporządzeniem – nie w trybie konkursowym, lecz na wniosek, np. uczelni publicznych czy samorządów. W Raciborzu uczelnia państwowa realizowała regionalny projekt resocjalizacyjny dla 2 tys. dzieci i młodzieży, obejmujący wiele przedsięwzięć. Sprowadzenie go do remontu hali to próba ataku na Fundusz Sprawiedliwości. Wniosek był świetnie napisany, a projekt miał poprzez profilaktykę pomagać młodym ludziom mieszkającym w strefach uznanych przez radnych za obszary zdegradowane. Poza tym, które miasto takiej wielkości jak Racibórz ma na swoim terenie zakład karny, poprawczak i schronisko dla nieletnich? Na terenie powiatu działa jeszcze kilka ośrodków szkolno-wychowawczych. Ograniczanie możliwości działania cieszącej się uznaniem uczelni tylko dlatego, że jestem z Raciborza, byłoby absurdem.
Szczytna inicjatywa. Problem w tym, że sfinansowaliście ją z Funduszu Sprawiedliwości, który służy do innych celów. Gdy kontrolerzy NIK zakwestionowali remontowanie hali w pana okręgu wyborczym za pieniądze z FS, tłumaczenie ministerstwa było dość „twórcze”: jeśli młodzi ludzie z Raciborza będą uprawiać sport, to spadnie ryzyko popełniania przez nich przestępstw.
Wielu komentatorów nie zauważyło zmiany kodeksu karnego wykonawczego dotyczącej FS. Na jej mocy fundusz ma nie tylko pomagać pokrzydzonym, lecz także służyć profilaktyce – przeciwdziałaniu przyczynom przestępczości. Prawnicy i psycholodzy są tu zgodni – praca z młodymi ludźmi, także przez zajęcia sportowe, jest tego elementem. Tak mówią poważne badania naukowe, to nie żadne „twórcze tłumaczenia”. Co do ochotniczych straży pożarnych – wszystkie statystyki pokazują, że to właśnie one docierają jako pierwsze na miejsca wypadków drogowych. A wypadki to często efekt naruszenia prawa, czyli przestępstwo.
No proszę, jak kreatywnie pan z tego wybrnął.
To nie kreatywność, tylko fakty i prawo. Nawet NIK – w sprawach, które pan wymienił – nie dopatrzyła się jakiegokolwiek naruszenia prawa. Zresztą nigdy, także za prezesury Krzysztofa Kwiatkowskiego związanego z PO, nie uznała, że pieniądze z FS wydano nielegalnie. W Sejmie przedstawiciele Najwyższej Izby Kontroli mówili, zacytuję precyzyjnie: „Nie zarzucamy dysponentowi funduszu działań nielegalnych”. Tu właściwie powinniśmy postawić kropkę.
Z inicjatywy Zbigniewa Ziobry gminie Tuchów przyznano niedawno ćwierć miliona złotych jako rekompensatę za zablokowany grant unijny. Jaki cel Funduszu Sprawiedliwości ma realizować ta dotacja?
Pieniądze otrzymała gmina, która złożyła wniosek o wsparcie na pomoc pokrzywdzonym, zwłaszcza w wypadkach drogowych. Chodziło o pomoc strażakom ochotnikom. Jak mówiłem, to oni są często pierwsi na miejscu wypadku.
Przecież Tuchów nie starał się o unijną dotację dla strażaków, tylko na organizację tegorocznego spotkania miast partnerskich, z którymi ma podpisane umowy o współpracy.
Ale we wniosku do Funduszu Sprawiedliwości była mowa o pomocy dla strażaków. I gmina ją otrzymała. Nie może być tak, że Unia Europejska będzie nam grozić odebraniem funduszy i wpływać na samorządy w Polsce, mówiąc im, że mają realizować agendę niezgodną z ich wartościami. Zwłaszcza że nie były to żadne „strefy wolne od LGBT”, tylko „wolne od ideologii LGBT”, co jest zasadniczą różnicą. Wysłaliśmy sygnał do wszystkich samorządów w Polsce: nie bójcie się, trzeba twardo stanąć w obronie wartości, a jeśli ktoś będzie chciał je wam odebrać, polski rząd da wam kilkakrotnie większe pieniądze niż Unia.
Strażacy ochotnicy w całym kraju pewnie trzymają teraz kciuki, by UE powiązała wypłatę funduszy z praworządnością. Jeśli Bruksela zakręci nam kurek z pieniędzmi, Zbigniew Ziobro obwieści, że każdemu da trzy razy tyle, ile obiecywała wcześniej Bruksela?
Nawet Fundusz Sprawiedliwości nie przebije miliardów euro z unijnego budżetu, na który Polska się zrzuca. Z głębokim zaufaniem podeszliśmy do zapewnień premiera Morawieckiego po ostatnim szczycie unijnym, że nie będzie powiązania wypłaty eurofunduszy z praworządnością. Gdyby było inaczej, oznaczałoby to zagrożenie dla naszej suwerenności. Brukselscy urzędnicy otrzymaliby gigantyczne narzędzie politycznego nacisku. Wyobraźmy sobie np. zamrożenie wypłaty środków dla polskich rolników na pół roku przed wyborami, pod pretekstem – oczywiście nieprawdziwym – że w Polsce dyskryminowane są pary homoseksualne.
Czy sprawa gminy Tuchów nie wskazuje jednak, że – mimo zapewnień premiera Morawieckiego – powiązanie wypłaty eurofunduszy z praworządnością nie jest wykluczone?
Minister sprawiedliwości wystąpił do pana premiera o podjęcie działań wspierających pokrzywdzone samorządy. Unijna komisarz ds. dyskryminacji de facto dyskryminuje polskie samorządy za działania zgodne z prawem. To niedopuszczalne.
W dyskusjach o LGBT i obronie tradycyjnych wartości premier chyba nie traktuje Solidarnej Polski zbyt serio. Kiedy pana ugrupowanie zażądało wypowiedzenia konwencji stambulskiej, szef rządu zastosował sprawdzony trik – odesłał sprawę do zamrażarki, czyli Trybunału Konstytucyjnego.
W naszej ocenie konwencja powinna być wypowiedziana. W Polsce standard ochrony antyprzemocowej jest dużo wyższy niż ten, który gwarantuje konwencja. A przemyca ona do polskiego porządku prawnego definicję płci społeczno-kulturowej, czyli tzw. gender. A to jest w sposób oczywisty niezgodne z polską konstytucją. Nie ma potrzeby czekać z wypowiedzeniem konwencji na orzeczenie trybunału.
Jak to możliwe, że zorientowaliście się dopiero po pięciu latach od ratyfikowania konwencji przez Polskę, że „przemyca ona do polskiego porządku prawnego gender”?
Akurat nasze środowisko twardo stawiało tę sprawę jeszcze przed wyborami w 2015 r. Ratyfikowanie konwencji było kampanijną ustawką walczącego o reelekcję Bronisława Komorowskiego. W 2016 r. Ministerstwo Sprawiedliwości robiło przygotowania do wypowiedzenia konwencji, prowadzono nawet prace legislacyjne w tym kierunku. Później jednak nasz większościowy koalicjant zadecydował inaczej. Dzisiaj już nie można dłużej czekać. Zwłaszcza że Polska i tak musi do 31 stycznia 2021 r. zająć stanowisko wobec Rady Europy w sprawie naszych zastrzeżeń do konwencji. W resorcie rodziny trwają nad tym prace.
Według doniesień medialnych resort klimatu i środowiska mogą być połączone. To oznaczałoby, że straci pan ministerialną tekę.
Zajmuję się pracą w ministerstwie, a nie spekulacjami co do rekonstrukcji. Żadne decyzje nie są podjęte. Jesienią 2019 r. obecny kształt rządu zaproponował premier Mateusz Morawiecki: obok Ministerstwa Środowiska powstało Ministerstwo Klimatu, które przejęło też kompetencje dawnego resortu energii. Miało to służyć lepszemu przygotowaniu do transformacji energetycznej wynikajacej z polityki klimatycznej UE. Były wobec tych przekształceń pewne wątpliwości – także z naszej strony. Czas pokazał, że w zakresie środowiska, mimo pandemii, sprawy są prowadzone sprawnie. Jako Solidarna Polska stawiamy pytanie o wskaźniki poprawy efektywności, którymi nasz największy koalicjant i niekwestionowany lider Zjednoczonej Prawicy uzasadnia konieczność zmian struktury rządu. Jesteśmy otwarci na rozmowy z PiS, przede wszystkim o programie. Obecnie obowiązuje jednak umowa koalicyjna z jesieni 2019 r. i skupiamy się na wspólnej agendzie na najbliższe trzy lata. Personalia to kwestia trzeciorzędna.