Państwowe subwencje napędzają sprzedaż samochodów elektrycznych. Ale rodzime koncerny nie spodziewały się tak dużego popytu i nie nadążają z produkcją. Dlatego to nie one zarobią na tym najwięcej
Kryzys wywołany pandemią koronawirusa boleśnie uderzył w branżę motoryzacyjną Niemiec. Między styczniem a lipcem sprzedaż nowych aut spadła o 30 proc. Załamanie nie dotyczy tylko jednego segmentu: samochodów elektrycznych. W lipcu liczba dopuszczonych do ruchu pojazdów hybrydowych wzrosła w porównaniu z tym samym miesiącem 2019 r. o 485 proc. W przypadku czystych „elektryków” skok wyniósł „tylko” 182 proc. Przekłada się to na 17 tys. sztuk w liczbach bezwzględnych. Choć nie jest to tak imponujące jak wzrosty procentowe, niemniej trend jest bardzo wyraźny. Odpowiada za niego podwojenie dopłaty rządowej przy zakupie samochodu elektrycznego. W czerwcu br. gabinet Angeli Merkel zdecydował, że wzrośnie ona z 3 tys. euro do 6 tys. euro. W najlepszym wypadku, przy dodaniu subwencji landowych i upustów producentów, można zaoszczędzić nawet 12 tys. euro. Niektórzy dealerzy zaczęli w związku z tym tak konstruować oferty leasingu, by dopłaty pokrywały całość kosztów posiadania auta. Klienci uiszczają tylko opłatę wstępną i ewentualnie końcową.
Od początku roku w RFN zostało złożonych 69 600 wniosków o subwencje.
Według Center of Automotive Management (CAM) z Bergisch Gladbach – instytutu badawczego doradzającego branży motoryzacyjnej zarówno w kwestiach rynkowych, jak i technologicznych – w tym roku w Niemczech zostanie sprzedanych 250 tys. aut elektrycznych (wliczając w to również hybrydy). Udział tego segmentu w rynku wzrośnie do rekordowych 8,9 proc. z zaledwie 3 proc. w roku 2019.
Według wstępnych analiz CAM to nie niemieccy producenci skorzystają przede wszystkim na boomie. Powód? Koncerny samochodowe nad Renem nie doceniły skali wpływu rządowego programu na rynek motoryzacyjny, więc nie spodziewały się aż takiego popytu i nie nadążają z montażem. Standardowo na elektroauta z niemieckich taśm produkcyjnych trzeba teraz czekać około roku. Tak jest np. w przypadku VW e-up! Na elektryczne modele Hyundaia, Nissana czy Renault czeka się od paru tygodni do góra trzech miesięcy.
– W końcu może być tak, że na premiach skorzystają przede wszystkim zagraniczni producenci – przewiduje w rozmowie z ekonomicznym dziennikiem „Handelsblatt” szef CAM Stefan Bratzel. Jego zdaniem niemiecki przemysł samochodowy zbyt długo trzymał się starej technologii spalinowej i zaniedbał elektromobilność. – Niemieccy producenci mają poważne braki w modelach czysto elektrycznych – podsumowuje ekspert.
Właśnie dlatego lobby motoryzacyjne ostro sprzeciwiało się politycznej decyzji, jaką było przyznanie premii na zakup tylko dla aut o ekologicznym napędzie. Co z tego, że poprawią się statystyki sprzedaży elektryków, jeśli program rządowy nie przyczyni się do ratowania miejsc pracy w Niemczech? – argumentowali przedstawiciele koncernów.
Przemysł motoryzacyjny to jedno z głównych kół zamachowych niemieckiej gospodarki (przed budową maszyn i branżą chemiczno-farmaceutyczną). Jego obroty w 2018 r. wyniosły prawie 429 mld euro i wygenerowały ok. 5 proc. PKB. Bezpośrednio i pośrednio z przemysłem motoryzacyjnym w RFN jest związanych 1,75 mln osób, czyli ok. 4 proc. wszystkich zatrudnionych.
Jakiekolwiek kłopoty branży niemal natychmiast przekładają się na spadek tempa wzrostu gospodarczego. To właśnie zmniejszony popyt na rynku chińskim, konflikt handlowy z USA i groźba wprowadzenia przez prezydenta Trumpa ceł na niemieckie samochody oraz skandal z zaniżaniem wskaźników emisji spalin w silnikach Diesla był m.in. odpowiedzialny za słaby wzrost gospodarczy RFN w 2019 r. Wyniósł on zaledwie 0,6 proc. i był to najgorszy wynik od sześciu lat.