Obecny, dobry stan systemu bankowego jest, paradoksalnie, bezpośrednim skutkiem decyzji regulacyjnych podjętych w związku z kryzysem subprime. Regulacje ostrożnościowe, które obowiązywały przed jego wybuchem, były bardzo liberalne. W rezultacie, w 2008 r., kilka dużych, globalnych banków zagrożonych było bankructwem na skutek poniesionych strat.

Z wielkim trudem, środkami publicznymi, dało się uratować niemal wszystkie, ale przy tej okazji okazało się, jak dalece niewystarczająca była pozycja kapitałowa banków. Dlatego, nie zważając na trwający wciąż kryzys, Komitet Bazylejski rozpoczął intensywne prace nad wzmocnieniem odporności banków, podnosząc wymagany poziom kapitału akcyjnego i zwiększając zdolność do pokrywania strat. Banki protestowały wtedy przeciwko tak kosztownym żądaniom regulatorów, ale – na szczęście – Komitet Bazylejski się nie ugiął.
Zapewne nikt z wówczas protestujących nie uwierzyłby, że już po niecałej dekadzie liczni inwestorzy i analitycy rynków finansowych będą podkreślali, iż to właśnie dzięki spełnieniu przez banki tych wysokich wymagań kapitałowych kryzys wywołany pandemią COVID-19 nie zagraża – jak na razie – systemowi finansowemu.

Nie dopuścić do katastrofy

Dość powszechnie wieszczono rychłe nadejście nowego kryzysu finansowego. Tymczasem niespodziewany wybuch pandemii COVID-19 wywołał kryzys zupełnie innego rodzaju. Nie był on wynikiem np. błędnej polityki gospodarczej ani ryzykownych decyzji sektora finansowego. Na skutek epidemii, która ogarnęła niemal wszystkie kraje na świecie, pomimo dobrej kondycji globalnego systemu finansowego zdrowa gospodarka została gwałtownie zahamowana, wzrosło bezrobocie, spadł popyt. Cały system gospodarczy zaczął się zwijać, a dodatnie sprzężenie zwrotne działa przyspieszająco.
Większość krajów podjęła zdecydowane działania mające nie dopuścić do katastrofy gospodarczej. Najważniejszym zadaniem jest – jak się wydaje – podtrzymywanie popytu na takim poziomie, który zapobiegnie likwidacji miejsc pracy, a przynajmniej ograniczy ten proces. Najważniejszą rolę odgrywa tu sektor finansowy – przede wszystkim banki centralne, jako dostawcy finansowania, które następnie, za pośrednictwem sektora bankowego, musi trafić do gospodarki.
Spośród wszystkich środków zaradczych najważniejszą rzeczą jest – moim zdaniem – odbudowa zaufania społecznego. Warunkiem absolutnie niezbędnym jest zaufanie społeczeństwa i gospodarki do instytucji wchodzących w skład sieci bezpieczeństwa: banku centralnego, rządu, nadzoru bankowego, organu gwarantującego depozyty. Ale w sytuacjach kryzysowych to za mało.
Warto spojrzeć na dwa przykłady budowania zaufania przez banki centralne. Bank Szwecji finansuje kredyty dla przedsiębiorców, Bank Węgier kredyty dla MSP, które są udzielane za pośrednictwem banków komercyjnych. Oba banki centralne przeznaczyły na ten cel ogromny budżet, zapewne większy niż beneficjenci programu byliby w stanie wykorzystać. Bank Szwecji wprost podkreśla, że tak wysoki budżet ma na celu przekonanie przedsiębiorców, iż mogą liczyć na wsparcie, gdy będą go potrzebowali, ponieważ środków przeznaczonych na to nie zabraknie.

Co może bank centralny

Cele banku centralnego pozostały niezmienione. Pojawiają się jednak nowe narzędzia. Trzeba się nauczyć właściwego się nimi posługiwania, trzeba wytłumaczyć społeczeństwu, że polityka stóp procentowych to nie wszystko. W żadnym razie nie można przecenić zalet luzowania ilościowego, prowadzonego obecnie przez liczne banki centralne. Absolutnym rekordzistą jest w tym przypadku amerykańska Rezerwa Federalna (Fed), która – jak na razie – planuje wprowadzić do gospodarki 6 bln dol. Gdy Fed rozpoczął skup, rynki wystrzeliły w górę, gdyż inwestorzy otrzymali bardzo wyraźny sygnał: skoro bank centralny skupuje aktywa o ratingu inwestycyjnym, to znaczy, że akceptuje ten poziom ryzyka, więc inwestorzy mogą iść w jego ślady. I wiele wskazuje na to, że ten mechanizm działa.
Nie sposób jednak przewidzieć, jakie będą długofalowe skutki wpompowania do gospodarki tak ogromnych kwot. Jak dotąd kilka lat luzowania ilościowego nie wywołało inflacji. Czy jednak nadal tak będzie?
Największe wątpliwości budzi dalsze obniżanie i tak już bardzo niskich stóp procentowych. Po pierwsze, jak się wydaje, jak na razie nie widać kolejnych zainteresowanych obniżaniem stóp poniżej zera, które wobec tego jest wartością graniczną. A zatem polityka monetarna ma coraz mniejsze pole manewru, ponieważ w praktyce obecnie do dyspozycji pozostają tylko, niebyt prawdopodobne, podwyżki. Po drugie, podnoszenie stóp, gdy przez długi czas były one niskie, jest trudne. Upraszczając bardzo opis, warto przywołać przykład z USA z przełomu lat 2006 i 2007, kiedy wzrost stóp z mniej niż 2 proc. do ponad 5 proc. na przestrzeni półtora roku doprowadził do załamania na rynku nieruchomości i stał się jedną z przyczyn kryzysu subprime. Po trzecie, powyższe doświadczenie dowodzi, że gdy podwyżka stóp może zwiększyć ryzyko kredytowe w skali systemowej, polityka monetarna staje się zakładnikiem niskich stóp.

Polskie zagrożenia

Ostatnim wreszcie instrumentem, który chciałbym przywołać, jest nadzór makroostrożnościowy. Ma on na celu monitorowanie i identyfikację ryzyka systemowego i wzmacnianie odporności systemu finansowego, gdyby doszło do materializacji tego ryzyka. W Polsce sprawuje go Komitet Stabilności Finansowej, w którym kluczową rolę pełni NBP. I właśnie NBP opublikował bardzo szczegółowy, wyczerpujący raport o stabilności systemu finansowego poświęcony w całości skutkom pandemii COVID-19. Jestem zdania, że fachowy, szczegółowy opis sytuacji, jaki znajdziemy w raporcie, ma istotne znaczenie dla lepszego rozumienia rozwoju sytuacji i identyfikowania czynników ryzyka, nawet gdyby późniejsze doświadczenia miały podważyć niektóre z tez stawianych w raporcie.
Chciałbym się tu odnieść do dwóch trafnie identyfikowanych w raporcie zagrożeń, które są na tyle poważne, że – moim zdaniem – wymagałyby bardziej szczegółowego potraktowania. Pierwsze dotyczy stóp procentowych, których obniżka zmniejsza dochody banków. Chciałbym od razu zastrzec, że nie o wysokość stóp mi chodzi. Podczas ostatniego Europejskiego Kongresu Finansowego Jean Lemierre – szef rady dyrektorów banku BNP Paribas, powiedział, że zadaniem polityki monetarnej nie jest wspieranie banków; to banki muszą się do niej dostosować. Jeśli jednak mają one poprawnie funkcjonować i kredytować gospodarkę, muszą być w stanie wygenerować odpowiedni dochód. Tymczasem utrata istotnej jego części spowodowana obniżką stóp plus obciążenia (poza podatkiem CIT, który płacą wszystkie podmioty gospodarcze) w postaci podatku bankowego i składki na BFG niestanowiącej kosztu uzyskania przychodu, wszystko to sprawia, że po uwzględnieniu skutków materializacji ryzyka kredytowego, kosztu niezbędnych rezerw, część z nich może wejść w stratę. A przecież wiadomo, że rolę pośrednika między bankiem centralnym i gospodarką pełnią banki komercyjne i trzeba zrobić wszystko, by tę rolę mogły pełnić bez zakłóceń.
Drugie zagrożenie jest moim zdaniem jeszcze poważniejsze. Raport trafnie identyfikuje materialne czynniki ryzyka wiążące się z kredytami walutowymi. Nie chcę się w tym miejscu zagłębiać w tę rozległą tematykę. Muszę jednak wymienić jeszcze jeden czynnik, który najwyraźniej umknął autorom. W przestrzeni publicznej funkcjonuje jednoznaczny przekaz, zgodnie z którym banki mają zapłacić za kredyty walutowe. Kancelarie prawne reklamują swoje usługi, namawiają wręcz kredytobiorców, by w sądach walczyli oni z bankami o odszkodowania. Każdy wyrok na korzyść kredytobiorcy przedstawiany jest jako sukces. Załóżmy zatem, że zgodnie z żądaniami kredytobiorców sądy będą powszechnie zasądzały wysokie odszkodowania na ich rzecz. W takim przypadku banki będą wypłacały odszkodowania. Jedyne środki, jakich będą mogły użyć, to kapitały własne. Pytanie zatem, czy właściciele, a zwłaszcza Skarb Państwa, który ma duży udział w bankach, będą skłonni dokapitalizować je. Jeśli nie, to być może wkrótce trzeba będzie środkami publicznymi ratować banki zagrożone bankructwem. Ale jeśli tak, to na pewno trzeba je będzie dokapitalizować środkami publicznymi. A zatem, zważywszy na skalę problemu, sukcesy w wojnie z bankami mogą doprowadzić nawet do kryzysu finansów publicznych. Szkoda, że raport pozostawia ten problem bez komentarza.
Przyszłości nie przewidzimy. Jednakże jednego możemy być pewni: bez względu na czas trwania pandemii powrót do stanu normalności wymagać będzie ogromnych nakładów finansowych, których źródłem będą banki centralne. Ich pomoc będzie trafiała do gospodarki za pośrednictwem krajowych sektorów bankowych. Dlatego, jeśli zależy nam na szybkim powrocie do normalności, musimy przede wszystkim zadbać o to, by ta niezbędna pomoc banku centralnego miała jak do nas dotrzeć.

Jeśli banki mają kredytować gospodarkę, muszą być w stanie wygenerować odpowiedni dochód