Jedna z najszybciej rozwijających się firm w branży technologii finansowych ogłosiła upadłość. Wszystko przez oszustwo księgowe.
Wniosek o upadłość w sądzie, prezes aresztowany. Tak kończy się historia Wirecard, niemieckiego dostawcy usług bankowych, przetwarzania płatności, wydawania kart i zarządzania ryzykiem. Cudowne dziecko okazało się enfant terrible.
Monachijska prokuratura zarzuca aresztowanemu w ubiegłym tygodniu byłemu szefowi Wirecarda Markusowi Braunowi „zawyżanie pozycji finansowej firmy przy użyciu pozornych dochodów z innych firm, być może we współpracy z kolejnymi sprawcami”. Celem tego procederu było tworzenie wrażenia, że „Wirecard miał silniejszą pozycję finansową, niż było w rzeczywistości, a co za tym idzie – był bardziej atrakcyjny dla inwestorów i klientów” – czytamy w oświadczeniu śledczych.
Prokurator Anne Leiding nie wyklucza, że lista zarzutów może być dłuższa: śledczy nie ustalili jeszcze, w ilu przypadkach naciągane sprawozdania finansowe były wykorzystywane do uzyskiwania kredytów w bankach. Problemy Wirecarda zaczęły się w połowie czerwca, kiedy firma konsultingowa EY, prowadząc audyt finansów Wirecarda, nie doszukała się 1,9 mld euro, czyli około 25 proc. zasobów przedsiębiorstwa.
Zapewnienia fintechu, że pieniądze zapodziały się na kontach dwóch filipińskich banków, zostały szybko zweryfikowane. BDO Unibank i Bank of the Philippine Islands, które miały przechowywać brakujące pieniądze na rachunkach powierniczych, poinformowały, że nie przeprowadzały żadnych transakcji z Wirecardem. Szef filipińskiego banku centralnego stwierdził zaś, że zagubionych pieniędzy nie ma w systemie finansowym jego kraju. Wkrótce stało się jasne, że potwierdzenia przelewów zostały sfałszowane, a do transferu pieniędzy nigdy nie doszło.
Wirecard przyznał wreszcie, że 1,9 mld euro mogło nigdy nie istnieć. Przedsiębiorstwo zasugerowało, że padło ofiarą gigantycznego oszustwa. Kurs akcji firmy już po pierwszych informacjach o kłopotach zaczął się chwiać i w ciągu kilku dni spadł o 70 proc. Klienci rezygnowali z usług przedsiębiorstwa. Przed skandalem spółka było wyceniana na 20 mld euro, przed ogłoszeniem bankructwa – na poniżej 3 mld euro.
Sygnały, że z Wirecardem jest coś nie tak, pojawiały się dużo wcześniej. Firma trzykrotnie opóźniała publikację raportów rocznych wyników finansowych. W 2019 r. brytyjski „Financial Times” informował o nieprawidłowościach w księgowości przedsiębiorstwa. Niemiecki Federalny Urząd Nadzoru Usług Finansowych (BaFin) uznał jednak, że to nieuczciwy atak na firmę i wziął ją w obronę. Wydał zakaz grania na zniżkę kursu akcji. Ich wartość tymczasem spadła o 40 proc. – To udokumentowana porażka nadzoru finansowego, w sytuacji gdy w tej sprawie istniały wyraźne dowody – uważa Florian Toncar, poseł opozycyjnej Wolnej Partii Demokratycznej, uznając, że skandal to ciężki cios dla reputacji Niemiec jako europejskiego i światowego centrum finansowego. – Wirecard był uznawany za jedną z niewielu firm z branży technologii finansowych, które miały nowe pomysły. Okazuje się, że był to w dużej mierze pic na wodę – dodał.
Komentując w rozmowie z DGP całą aferę, były doradca Europejskiego Banku Centralnego (EBC), a obecnie szef Instytutu Polityki Gospodarczej, Gunther Schnabl zwraca uwagę na szerszy kontekst sprawy. – Mamy do czynienia z problemem fundamentalnym. Ekspansywna polityka monetarna EBC spowodowała, że poprzez bezpieczne inwestycje jak obligacje państwowe nie da się generować zysków. Dlatego wielu inwestorów chętnie podejmuje większe ryzyko w poszukiwaniu szybszych zysków z wyceny. To z kolei prowadzi do oszustw księgowych – analizuje ekonomista.
Schnabl zastrzega, że Wirecard pozostaje odosobnionym przypadkiem i prawdopodobnie nie wyrządzi trwałych szkód centrum finansowemu we Frankfurcie. Szanse jednak, by miasto przejęło od Londynu rolę finansowej stolicy Europy, są teraz jeszcze mniejsze.
– Skandal spowoduje, że regulacja rynku finansowego w Niemczech i UE prawdo podobnie zostanie jeszcze bardziej zaostrzona. Może to doprowadzić do większego wypływu kapitału z Niemiec, m.in. do Londynu, który nie będzie już podlegać przepisom UE – prognozuje były doradca EBC.