2 mln pacjentów dziennie. Blisko 15 tys. placówek. Około 30 tys. fachowców. I rynek wart już niemal 40 mld zł rocznie. Wielu Polaków dopiero podczas epidemii koronawirusa dostrzegło, jak ważną rolę pełnią aptekarze. A o tym, jak rynek apteczny powinien wyglądać po uporaniu się z epidemią koronawirusa, rozmawiali uczestnicy debaty.
DGP
Epidemia koronawirusa pokazała, że obecnie obowiązujące przepisy są świetne czy może uwydatniła pewne braki?
Maciej Miłkowski:
Przede wszystkim stan pandemii pokazał, że polskie apteki są wydolne. Farmaceuci stanęli na wysokości zadania. Nie było też sygnałów, by ich brakowało, a przecież część personelu była niedostępna choćby z powodu opieki nad dziećmi, zwolnień chorobowych, kwarantanny. To istotne, bo farmaceutów w przeliczeniu na liczbę aptek nie jest wielu, o czym alarmował choćby DGP.
DGP
Część przedsiębiorców aptecznych oczekiwała, że państwo nie tylko wyposaży apteki w środki ochrony osobistej czy zrefunduje koszty założenia dodatkowych szyb oddzielających pacjentów od personelu, lecz także ureguluje prawnie wymóg takiego państwowego zaopatrzenia. To jednak nadmierne oczekiwanie ‒ państwo nie może organizować i refundować aptekom wszystkiego, za co jest odpowiedzialny właściciel.
Rzeczywiście wielokrotnie pisaliśmy, że farmaceutów w porównaniu z liczbą aptek jest niewielu, w niektórych województwach poniżej dwóch na jedną aptekę. A przecież prawo farmaceutyczne wymaga, by w każdej chwili otwarcia apteki był w niej farmaceuta. Zatem to farmaceutów jest zbyt mało czy może aptek za dużo?
Maciej Miłkowski:
Pod względem liczby placówek aptecznych przodujemy w Europie. Nie widzę konieczności tworzenia nowych. Pod względem liczby farmaceutów plasujemy się przyzwoicie, natomiast bez wątpienia więcej specjalistów się przyda. Moim zdaniem docelowo powinno być mniej aptek, przy jednoczesnym zachowaniu dostępności dla pacjenta. A to dlatego, że powinno nam zależeć na tym, by podmioty apteczne były rentowne.
Marcin Piskorski:
Liczbę aptek powinien regulować rynek, a nie decyzje administracyjne. Ta liczba zresztą od kilku lat, od wprowadzenia ustawy nazywanej apteką dla aptekarza, spada. I tak jak nie mam obaw o miasta, to pojawia się już problem dostępu do aptek w małych miejscowościach, na terenach wiejskich. Mamy w Polsce miejscowości, w których nie ma ani jednej apteki. Nie rozumiem zatem argumentu, że docelowo należy zmniejszać liczbę aptek. Ich dostępność powinna być jak największa. Natomiast zgadzam się z panem ministrem, że problemem jest rentowność. Sęk w tym, że wszelkie analizy pokazują, że spadająca liczba aptek wcale tejże rentowności nie poprawia.
DGP
Moim zdaniem kierunek rozwoju ‒ i stan epidemii to doskonale pokazał ‒ jest jeden: wykorzystanie potencjału farmaceutów. Raz, że to zbuduje prestiż zawodu, a dwa ‒ zapewni olbrzymie oszczędności dla państwa. Gdyby apteki mogły w Polsce działać tak, jak działają na Zachodzie, to mocno by je to ustabilizowało finansowo. Tymczasem w Polsce jest podejście, że apteki nie powinny niemal nic robić, bo każde działanie ponad standard jest postrzegane jako niedozwolona reklama.
Marek Tomków:
Słowa prezesa Piskorskiego budzą we mnie, mówiąc delikatnie, zdziwienie. Słyszę bowiem troskę o tereny wiejskie, o upadające apteki. A przecież przed wejściem apteki dla aptekarza upadało tysiąc aptek indywidualnych rocznie i nikomu z sieci nawet nie drgnęła powieka. Poza tym przez kilkadziesiąt lat, kiedy rynek apteczny był w pełni otwarty, sieci apteczne nigdy nie otwierały placówek na terenach wiejskich. To właśnie w wyniku otwierania się ogromnej liczby aptek w dużych miejscowościach te w małych upadały w wyniku odpływu pacjentów i personelu. Ba, nadal na wsiach można przecież otwierać punkty apteczne bez żadnych ograniczeń. Dziwnym trafem sieci apteczne ich nie otwierają. Tak więc troska o tereny wiejskie i interes pacjenta brzmi groteskowo.
DGP
Dane PharmaNET są zresztą mocno przekłamane. Wskazuje się w nich np. 86 miejscowości, które zostały rzekomo pozbawione dostępu do leków. Tymczasem MZ twierdzi, że jest to liczba zawyżona co najmniej o 50 miejscowości. Nie można przecież wliczać miejsc, w których ani apteki, ani punktu aptecznego nie było, i twierdzić, że to skutek apteki dla aptekarza. Równie dobrze można powiedzieć, że trzy lata po wejściu apteki dla aptekarza nie ma dostępu do leków na środku Zatoki Gdańskiej i Giewoncie. Ponadto naprawdę nie ma co płakać za punktem aptecznym, który był otwarty w letnim kurorcie przez półtorej godziny w tygodniu, a „robił” 2 mln obrotu miesięcznie, bo zajmował się nielegalnym wywozem leków.
Zresztą to właśnie dzięki aptece dla aptekarza bardzo ograniczony został nielegalny wywóz leków. Dzisiaj aptekę otwiera się pod własnym nazwiskiem i ręcząc całym majątkiem, a nie chowa za anonimową spółką z ograniczoną odpowiedzialnością. Naruszenie przepisów to bilet w jedną stronę.
Maciej Miłkowski:
Warto wyjaśnić, że obecnie obowiązujące przepisy w żadnym razie nie uniemożliwiają tworzenia aptek i punktów aptecznych na terenach wiejskich, na których nie ma placówek. Zachęcam wszystkich przejmujących się losem mieszkańców po prostu do tworzenia nowych punktów i aptek.
Adam Błażeczek:
Powinniśmy sobie zadawać pytanie, dla kogo jest apteka? A ona jest przede wszystkim dla pacjenta. Pacjenci zaś oczekują wysokiej dostępności leków, niskich cen, bo wielu z nich to starsze osoby z niskimi budżetami, oraz fachowej porady farmaceuty. Konkurencja służy pacjentom. Mogą wybierać swoimi nogami i portfelami te apteki, do których z jakiegoś względu mają większe zaufanie. Oczywiście biznes apteczny nie jest biznesem normalnym, typowym; mówimy o ludzkim zdrowiu i życiu. Stąd wymogi prawne wobec prowadzących apteki.
DGP
Być może, gdy patrzymy na aptekę jako na miejsce wydawania leków, to ograniczenie liczby placówek byłoby zasadne. Ale apteka powinna być, i takie zresztą są plany rządu, placówką ochrony zdrowia, miejscem, w którym farmaceuta służy poradą pacjentowi. Powinno nam zależeć, aby takich miejsc było jak najwięcej.
Po co sieci apteczne chcą tworzyć nowe apteki, jeżeli statystycznie na aptekach tracą pieniądze, a nie zyskują?
Adam Błażeczek:
Nie dzielmy na sieci i „niesieci”. Apteki powinniśmy dzielić na te dobrze i te źle zarządzane. Gemini Polska jest rentowne i z pełnym przekonaniem mówię, że prowadzenie aptek może być dobrym biznesem.
Tomasz Kaczyński:
Słucham panów dyskusji i czegoś nie rozumiem... Z jednej strony zgadzamy się z tym, że zależy nam na możliwie największej dostępności do leków i usług medycznych. A z drugiej część panów wskazuje, że warto zmniejszyć liczbę podmiotów, które to zapewniają. To się przecież kłóci. Rynek apteczny jest rynkiem regulowanym. Jest przecież obowiązek fachowej obsługi w aptece – mamy kierownika apteki, cały czas musi w niej być farmaceuta, jest szereg ograniczeń, jak choćby zakaz reklamy aptek. Nie może być jednak tak, że pozbawimy przedsiębiorców na tym rynku konstytucyjnie przysługującej swobody działalności gospodarczej. Rolą państwa nie jest zapewnianie rentowności aptek, lecz zapewnianie dostępu do leków. To pacjenci powinni decydować, które apteki będą rentowne, a które nie. Zresztą moim zdaniem prawo nie nadąża za rynkiem, rozwojem technologii i ludzkimi potrzebami. Dziś konsument ‒ pacjent jest przecież także konsumentem ‒ chce być szybko obsłużony, mieć profesjonalny serwis, a przy okazji zapłacić możliwie najmniej. I o tym powinniśmy mówić, a nie o tym, czy aptek jest za dużo, czy za mało, i czy państwo powinno to administracyjnie regulować. Dla mnie oczywiste jest, że nie powinno.
Marcin Piskorski:
Pewnie moglibyśmy się przerzucać argumentami przez tydzień. Ja będę dowodził, że to rynek powinien regulować liczbę aptek, a prezes Tomków będzie przekonywał, że to państwo powinno sprawować nad tym pieczę. Zostawmy to. Idźmy do przodu. Przykładowo może by umożliwić przedsiębiorcom niebędącym farmaceutami otwieranie aptek na terenach wiejskich i w małych miastach?
Maciej Miłkowski:
Ale przecież jest taka możliwość. Można na wsi założyć punkt apteczny, nie trzeba być farmaceutą. Kłopot polega na tym, że brakuje chętnych, a nie brakuje możliwości. Stety albo niestety państwo musi interesować się rentownością aptek. Rynek wymaga równowagi ‒ obecności i dużych sieci aptecznych, i indywidualnych farmaceutów. Gdyby nie interwencje państwa, mielibyśmy w krótkiej perspektywie dominację ze strony sieci i coraz mniejszy wpływ na ten rynek farmaceutów.
W dobie epidemii ludzie bali się wyjść nawet do kiosku. Trudno się zatem dziwić, że powrócił temat umożliwienia wysyłkowej sprzedaży leków na receptę. Dziś tego robić nie wolno. Może najwyższy czas dopuścić taką możliwość?
Maciej Miłkowski:
Brakuje zabezpieczenia systemu dostawy leków ‒ od apteki do miejsca, w którym przebywa pacjent. Pamiętajmy, że wiele leków wymaga szczególnych warunków przechowywania, np. przetrzymywania produktu leczniczego w określonej temperaturze. Trudno byłoby stworzyć usługę dostawy leków, która zapewniałaby stuprocentowe bezpieczeństwo. To podstawowy powód, dla którego wysyłkowa sprzedaż leków na receptę jest niedopuszczalna.
Tomasz Kaczyński:
Proszę pamiętać, że nie każdy lek wydawany na receptę wymaga szczególnych warunków przechowywania. Część z nich nie wymaga stosowania innych zasad przechowywania i transportu niżeli leki sprzedawane bez recepty. Warto to wziąć pod uwagę, bo wyobrażam sobie, że wymogi dla leków „mniej wymagających” mogłyby być inne niżeli dla tych, które muszą być transportowane np. w określonej temperaturze.
Co więcej, widzimy już sytuacje, w których organy nadzoru pozytywnie reagują na potrzeby pacjentów. W kwietniu tego roku główny inspektor farmaceutyczny wskazał w komunikacie, że hurtownie farmaceutyczne, które współpracują z danym podmiotem leczniczym w ramach zawartych umów dystrybucji, mogą dostarczać produkty lecznicze bezpośrednio do domu pacjenta spełniającego kryteria dostawy. Równolegle małopolski wojewódzki inspektor farmaceutyczny udostępnił procedurę, na podstawie której umożliwia dostawy produktów leczniczych z aptek ogólnodostępnych do domów pacjentów przebywających na kwarantannie domowej. W realizację procedury zaangażowano ośrodki pomocy społecznej, służby mundurowe oraz wolontariuszy.
Dostawy domowe leków wydawanych na receptę stają się więc powoli rzeczywistością, za którą ‒ jak wspominałem ‒ prawo nie nadąża.
Adam Błażeczek:
Są dwa aspekty dostawy wysyłkowej leku na receptę. Pierwszy to bezpieczeństwo transportu. Zgadzam się z panem ministrem, że dziś nie ma takiej usługi na rynku, o której moglibyśmy powiedzieć, że jest w pełni bezpieczna. Ale takiej usługi nie będzie, dopóki nie zostanie wprowadzona możliwość wysyłkowej sprzedaży. Doświadczenia innych krajów pokazują, że stworzenie usługi kurierskiej transportu leków jest możliwe. Są firmy specjalizujące się w przechowywaniu i transportowaniu leków. Ale nikt nie wejdzie na polski rynek przed pojawieniem się odpowiednich regulacji. Najzwyczajniej w świecie dziś nie opłaca zainwestować się we flotę, skoro cały biznes byłby uzależniony od niepewnej zmiany prawa.
Po drugie, ważny jest kontakt pacjenta z farmaceutą. Należałoby się zatem zastanowić, jak zapewnić kontakt między nimi, gdy sprzedaż byłaby realizowana wysyłkowo. Przy czym moim zdaniem opiekę farmaceutyczną można by zorganizować bez konieczności wizyty w aptece. Pokazał to świetnie rozwój telemedycyny w trakcie pandemii. Nie powinno to być odbierane jako argument przeciwko wprowadzeniu sprzedaży wysyłkowej.
Ile taka usługa by kosztowała? Wydaje mi się, że byłoby to drogie, a przez to w praktyce niedostępne dla większości pacjentów.
Adam Błażeczek:
Kluczowym aspektem jest tu wielkość rynku. Cena zależy od skali. Zapewne na początku usługa transportu leków na receptę byłaby dostępna dla niektórych pacjentów. Ale znów warto spojrzeć na zachodnie doświadczenia. Wynika z nich, że rynek wysyłkowej sprzedaży rozwija się szybko, ludzie się do tego przekonali i w efekcie koszt przesyłki nie jest problemem dla większości pacjentów. Ba, koszty związane z wysyłką mogłyby być niewiele większe niż te w tradycyjnym łańcuchu dystrybucji, przez hurtownię i aptekę.
Maciej Miłkowski:
Ano właśnie... Zautomatyzowana linia dystrybucji przez hurtownie lub bezpośrednio przez producentów ograniczyłaby liczbę aptek do 30 proc. tego, co jest teraz. Mówiłem o zmniejszaniu liczby placówek, ale bez przesady. Wszyscy się zgadzamy z tym, że trzeba wykorzystywać potencjał farmaceutów, że powinni oni zajmować się opieką farmaceutyczną. Tymczasem postulowane rozwiązanie mogłoby spowodować, że co prawda lek można dostać pod drzwi, ale możliwość skonsultowania się z farmaceutą stałaby się rzadkością.
Marek Tomków:
Umożliwienie wysyłkowej sprzedaży leków na receptę to fatalny pomysł. Tę propozycję, którą aprobuje PharmaNET, można określić krótko: po trupach do celu. Ci, którzy chcieliby sprzedawać leki na receptę wysyłkowo, powinni dołączać do przesyłki czarny worek na ciało.
Warunki transportu to jedno. Ale kto da gwarancję, że niezbędne pacjentowi do życia leki dotrą do niego na czas? Gdy do osoby chorej na nowotwór albo do cukrzyka produkt leczniczy nie dotrze na czas, to martwy pacjent dostanie zniżkę na kolejne zakupy? Nikt ze zwolenników propozycji wysyłkowej sprzedaży leków na receptę nie mówi w ogóle o tym, co zrobić z niedostarczonym w terminie lekiem. Nie ma przecież powodu, by pacjent za niego płacił. Nie ma przepisów, które umożliwiałyby jego zwrot do apteki. Lek trafia zatem do kosza. Gigantyczne kwoty za drogie leki refundowane zostaną zmarnowane. Tego chcemy? Nie sądzę. Czy państwo naprawdę wyobrażają sobie kuriera, który rozwozi po Polsce narkotyczne (opioidowe) leki przeciwbólowe? Kto ma ponosić odpowiedzialność za transport ‒ farmaceuta czy kurier? To skrajnie nieodpowiedzialna propozycja. Rozumiem, że można by na tym zarobić, ale powinny być jakieś granice.
Adam Błażeczek:
Argumenty prezesa Tomkowa trzeba rozważyć. Ale może właśnie Naczelna Rada Aptekarska zorganizowałaby taką dyskusję? Przecież znacznej części zagrożeń, o których pan wspomina, można uniknąć. Spotkajmy się, porozmawiajmy. Nikt przecież nie mówi o tym, by wprowadzać wysyłkową sprzedaż leków na receptę na hurra, bez zabezpieczenia pacjentów.
Marek Tomków:
Szkopuł w tym, że wysyłkowa sprzedaż leków na receptę ‒ jak słusznie wskazuje minister Miłkowski ‒ dobiłaby tradycyjne apteki, głównie te w małych miejscowościach, o które sieci apteczne tak się „troszczą”. W efekcie pacjent mógłby kupić tabletki na nadciśnienie przez internet, ale gdyby potrzebował nieopłacalnego w sprzedaży leku onkologicznego, czy jakiegokolwiek z tych najważniejszych dla jego zdrowia lub życia, a których żaden kurier nie ma prawa dotknąć, nie dostałby ich w swojej aptece. Jej po prostu już nie będzie.
Marcin Piskorski:
Słucham prezesa Tomkowa i odnoszę wrażenie, że prezentuje on doktrynę Breżniewa. Sprowadzała się ona do tego, że nie można w doktrynie wprowadzać żadnych zmian. Ba, nie można także dyskutować, bo już sama dyskusja byłaby odstępstwem od jedynej właściwej drogi. Apeluję zatem do pana prezesa, by pożegnał się z doktryną Breżniewa i pomyślał o tym, co możemy wspólnie zrobić dla farmacji i pacjentów. Bo ‒ jak pan prezes zapewne wie ‒ ZSRR runął z hukiem m.in. dlatego, że swego czasu za mało rozmawiano i zmieniano.
Rozumiem, że niektórzy chcą za wszelką cenę bronić status quo, ale nie można się obrażać na nowoczesność. W wielu krajach Europy transport lekowy działa dobrze. Niby dlaczego miałby źle działać akurat w Polsce?
Pan minister i prezes Tomków obawiają się o rentowność aptek. Przyjmuję ten argument. Siądźmy wszyscy wspólnie i szukajmy akceptowalnych rozwiązań. Z zamykania się na jakąkolwiek dyskusję nic dobrego nie wyniknie.
Marek Tomków:
Oczywiście, rozmawiajmy. Ale propozycje muszą być sensowne. Dzisiaj PharmaNET popiera rajd kuriera po Polsce z morfiną i marihuaną leczniczą. Zakłada możliwość odwiedzania przez niego chorych w kwarantannie. Dopuszcza transport leków w niedopuszczalnych warunkach. Akceptuje pomysł, który stanowi ryzyko dla życia tych, do których lek nie dotrze na czas. A potem PharmaNET mówi: „dyskutujmy”. Trudno się rozmawia poważnie o absurdalnych pomysłach.
Chciałbym znaleźć jakiś temat, w którym pogodzę ogień z wodą, czyli panów Tomkowa i Piskorskiego. Uda się?
Marek Tomków:
Nocne dyżury aptek może?
Marcin Piskorski:
O, tak, oczywiście. To łączy całe środowisko aptekarskie.
Wyjaśnijmy czytelnikom. Przepisy stanowią, że władze powiatów wyznaczają harmonogram dyżurowania przez apteki w nocy. Właściciele aptek za te nocne dyżury nie dostają żadnych pieniędzy. A pacjentów w nocy w zasadzie nie ma. Sprzedają się głównie prezerwatywy.
Maciej Miłkowski:
To temat, który rzeczywiście może nas połączyć. W MZ przeprowadziliśmy analizę, jak wygląda rynek sprzedaży leków na receptę. Mamy narzędzia pozwalające sprawdzić, w jakich godzinach sprzedają się leki. I tak jak do północy jeszcze rynek apteczny żyje, tak po północy, gdzieś do godz. 6 rano, zamiera. Wydaje się, że właściwy jest kierunek, by dyżurowały apteki funkcjonujące przy szpitalach. Nie ma rzeczywiście sensu zmuszać do dyżurowania apteki, do której nie ma nawet dobrego dojazdu. Ze swojej strony zapewniam, że porozmawiam ze wszystkimi zainteresowanymi stronami i zapewne jakieś korekty w prawie farmaceutycznym przeprowadzimy.
No to szukajmy zbieżnych postulatów dalej. Ustawa o zawodzie farmaceuty, nad którą właśnie trwają prace w parlamencie? Bądź co bądź ma wzmocnić pozycję farmaceutów, o czym mówią wszyscy panowie.
Marek Tomków:
Tak, to świetny kierunek. Trzeba wprowadzić możliwość świadczenia dodatkowych usług przez farmaceutów. Farmaceuta to fachowiec po pięcioletnich studiach. Zna się doskonale na lekach. Zatem potrzebna jest choćby możliwość konsultacji lekowych dla pacjentów.
Adam Błażeczek:
Zgadzam się, że wzmocnienie pozycji farmaceuty w systemie ochrony zdrowia to doskonały kierunek. Doskonały także dla państwa, bo pozwoli zaoszczędzić publicznemu płatnikowi setki milionów złotych rocznie, a być może nawet miliardy złotych. Doświadczenie pokazuje, że w niektórych schorzeniach nawet 60 proc. pacjentów nie kończy terapii, co często kończy się dużymi powikłaniami i drogim leczeniem szpitalnym. Sprawowanie nadzoru przez farmaceutę pomogłoby i pacjentom żyć w zdrowiu, i zaoszczędzić na leczeniu, którego można uniknąć. Poza tym lekarzy w Polsce w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców jest bardzo mało. Nie widzę więc powodu, by zwiększać do nich kolejki w sprawach, w których świetną wiedzą ekspercką dysponuje farmaceuta, np. co do dawkowania leków, wystawiania recept powtarzalnych.
Wielu ekspertów rzeczywiście wspomina o oszczędności dla państwa. Czy zatem państwo tymi pieniędzmi powinno się podzielić z farmaceutami, którzy będą mieli więcej obowiązków?
Marcin Piskorski:
Światowe doświadczenia pokazują, że są dwa podstawowe modele. W jednym państwo płaci farmaceutom za wykonywanie usług farmaceutycznych. W drugim ‒ farmaceuci świadczą je w ramach swych obowiązków zawodowych, bo założenie jest takie, że do dobrego fachowca przychodzi więcej pacjentów, więc w zdrowy sposób konkuruje on z innymi aptekarzami. Możliwy jest też model mieszany, w którym za część usług państwo płaci, a za część nie. Z naszego punktu widzenia kwestia odpłatności jest drugorzędna. Opieka farmaceutyczna nie może być środkiem do podnoszenia rentowności aptek. To się niejako wydarzy przy okazji, bo oczywiście dobrze realizowana usługa, czas poświęcony na konsultacje z pacjentami zaprocentuje w postaci większej liczby pacjentów w danej placówce. Generalnie zwiększanie kompetencji farmaceutów, idący za tym wzrost prestiżu zawodu oraz wzmocnienie pozycji aptek w systemie opieki zdrowotnej to idea, pod którą podpisuję się oburącz.
Mecenas Kaczyński się przysłuchuje, jak zwaśnione strony właśnie znajdują nić porozumienia. Natomiast chciałbym spytać o to, co by pan zmienił w prawie farmaceutycznym, gdyby miał pan taką możliwość? Może jest coś konkretnego do poprawki?
Tomasz Kaczyński:
Jeśli miałbym mieć jeden postulat legislacyjny, to powiedziałbym nie co zmienić, lecz jak zmieniać. Niestety, w Polsce nie działa właściwie sposób tworzenia prawa. By stworzyć dobre przepisy, trzeba rozmawiać, konsultować się z różnymi zainteresowanymi ich brzmieniem stronami. Potrzebne są analizy, dyskusje i wreszcie kompromis akceptowalny dla wszystkich. Tymczasem na rynku aptecznym widzę, że tak jak nie ma problemu z mówieniem, tak różnie bywa ze słuchaniem argumentów drugiej strony. I dla jasności: to nie jest uwaga do ministra Miłkowskiego, lecz do nas wszystkich. Ludzi, którzy przyglądają się z boku, nie interesują wojenki między jednymi przedsiębiorcami a drugimi. Interesuje ich efekt końcowy, który powinien być dobry przede wszystkim dla pacjenta. Pamiętajmy o tym.
Dwie rzeczy są nieuniknione – jedna to koniec naszej debaty, a druga to podatki. I jakkolwiek podzielam pogląd mec. Kaczyńskiego, to trudno uniknąć wrażenia, że właśnie na polu podatkowym trwa spór między sieciami aptecznymi a indywidualnymi farmaceutami. Jedni mówią, że drudzy niewiele dają państwu, i na odwrót. Jaka jest prawda?
Marcin Piskorski:
Liczby mówią same za siebie. Przygotowaliśmy ostatnio wspólnie ze Związkiem Przedsiębiorców i Pracodawców raport, oparty na danych niezależnej firmy PEX PharmaSequence. I okazuje się, że w 2019 r. sieci apteczne zapłaciły łącznie ponad 1,27 mld zł podatków, to jest dwa razy więcej niż apteki indywidualne. Kwota ta obejmuje składki ZUS od wynagrodzeń, podatek dochodowy PIT od wynagrodzeń pracowników oraz podatek dochodowy właściciela apteki (PIT lub CIT). Zarazem apteki sieciowe płacą średnio kierownikom aptek o prawie 24 proc. więcej niż apteki indywidualne, magistrom farmacji odpowiednio ponad 18 proc. więcej, a technicy farmacji w sieciach zarabiają średnio o ponad 7 proc. więcej niż w aptekach indywidualnych.
To właśnie z tytułu wynagrodzeń pracowników sieci apteczne ponoszą największe nakłady publiczne. W ubiegłym roku było to ponad 1 mld zł. Wynika to z faktu, że sieci bardzo mocno inwestują w personel i poziom usług, którego gwarantem są dobrze opłacani fachowcy. W statystycznej aptece sieciowej zatrudnionych jest o 0,87 magistra farmacji więcej i o 1,47 technika farmaceutycznego więcej niż w aptece indywidualnej. Standardem jest zatrudnianie personelu w aptekach sieciowych na umowę o pracę, pozostałe formy zatrudnienia mają z reguły jedynie charakter uzupełniający i dotyczą sytuacji nadzwyczajnych, np. zastępstw. Sugestie, że apteki sieciowe nie dają nic polskiemu państwu, są kłamliwe.
Marek Tomków:
Każdymi danymi można manipulować. Prezes Piskorski to doskonale przed chwilą udowodnił. Jak bowiem można wliczać do wpłaconych podatków składki na ubezpieczenia społeczne? To żadna łaskawość ze strony sieci, że realizują swe obowiązki wobec pracowników. Chociaż faktem jest, że nie wszystkim to się udaje. Kilka dni temu okazało się bowiem, że jedna z sieci należących do PharmaNET nie dość, że ma 100 mln długu i 25 mln straty, to także zalega ze składkami na ubezpieczenia społeczne. Nie martwi mnie sytuacja finansowa sieci, ale już zatrudnionych w niej farmaceutów ‒ tak. Jest wiele raportów ‒ czytelnicy odnajdą je w internecie bez trudu ‒ z których wynika, że sieci apteczne unikają płacenia podatków w Polsce. Okazuje się, że nie wykazują żadnego zysku. Największe podmioty „lecą na stracie”. Dane Ministerstwa Finansów pokazały 8,3 mld zł rocznie, od których sieci nie zapłaciły ani grosza. W ciągu kilku lat apteki indywidualne zapłaciły miliard więcej podatku dochodowego niż sieci. Jeżeli najmniejszy punkt apteczny płaci w miesiąc więcej podatku dochodowego niż największa sieć z gigantycznym obrotem przez 10 lat, to warto o tym mówić głośno.
Adam Błażeczek:
Przede wszystkim apeluję o to, by nie generalizować. Są dobrze zarządzane sieci i są dobrze zarządzający indywidualni farmaceuci. Są też źle zarządzani w obu tych kategoriach podmiotów. Grupa Gemini zapłaciła ponad 15 mln zł podatku CIT za 2019 r. Jesteśmy dobrym płatnikiem podatków w Polsce. Wspieramy naszych farmaceutów w takim prowadzeniu aptek, aby były one rentowne i w efekcie płaciły podatki. Natomiast z danych w domenie publicznej wynika, że indywidualni farmaceuci prowadzący apteki płacą ponad 2 proc. podatku dochodowego w relacji do sprzedaży. Oznaczałoby to, że mają bardzo wysoką rentowność na poziomie 11 proc. sprzedaży, czyli prowadzą bardzo dochodowe biznesy. Jestem dyrektorem finansowym, więc wiem, z czego wynika ta dysproporcja, ale to jest może temat na osobną dyskusję.
Maciej Miłkowski:
Ministerstwo Zdrowia nie prowadzi analiz, kto ile wpłaca tytułem danin publicznych. Znam i raporty korzystne dla sieci, i te dla nich niekorzystne. Natomiast z perspektywy MZ bardzo istotna jest stabilność branży farmaceutycznej. Jest bowiem tak, że kłopoty finansowe jednego dużego podmiotu mogłyby przełożyć się na problemy wielu firm. Wierzę zatem, że ci przedsiębiorcy, którzy wykazują rok w rok straty, są w lepszej kondycji, niż wynikałoby to z ich ksiąg.