Jeśli ograniczenia w działalności gospodarczej potrwają dłużej, region może cofnąć się pod względem poziomu PKB niemal o dekadę.
Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju to kolejna międzynarodowa instytucja, która przedstawia szacunki wpływu pandemii koronawirusa i ograniczeń wprowadzanych w poszczególnych krajach na wyniki gospodarek. Z prognoz EBOR wynika, że w tym roku produkt krajowy brutto Polski spadnie o 3,5 proc., by w przyszłym roku urosnąć o 4,1 proc.
To przewidywania nieco bardziej optymistyczne niż niedawne szacunki Komisji Europejskiej, według której tegoroczny spadek wyniesie 4,3 proc. Zgodnie z szacunkami banku z siedzibą w Londynie w przyszłym roku nasz PKB byłby już wyższy niż w 2019 r., czyli przed pandemią. Według Brukseli Polska ma zanotować najmniejszy regres gospodarczy wśród krajów Unii Europejskiej. Według EBOR, który bierze pod uwagę kilkadziesiąt krajów na swoim obszarze działania – od Europy Środkowej po Azję Centralną i państwa Afryki Północnej – tegoroczny wynik polskiej gospodarki będzie na poziomie średniej dla całego regionu, jakim zajmuje się bank. W przyszłym roku przeciętne tempo wzrostu w regionie jest szacowane na 4,8 proc.
Taką samą dynamikę jak nasz kraj mają zanotować Węgry. EBOR nie przedstawia prognoz dla Czech.
– W ramach Unii Europejskiej widzimy zróżnicowanie – na północy sytuacja jest lepsza niż na południu. Ponieważ Polska jest zależna w dużym stopniu od rynku niemieckiego, prognozy dla Polski są lepsze niż dla Albanii czy Rumunii, które zależą w głównej mierze od tego, co dzieje się w gospodarce włoskiej – wskazuje Beata Javorcik, główna ekonomistka EBOR. – Polska zareagowała szybko i impuls fiskalny jest relatywnie duży. Rząd wykazał się sprawnością, zwłaszcza jeśli chodzi o wsparcie firm ze strony PFR. Do tego dochodzi jeszcze jeden czynnik: ponieważ polska gospodarka jest bardziej dojrzała i bardziej zrównoważona, łatwiej jest zadziałać niż 10 lat temu – dodaje w rozmowie z DGP. Chodzi o możliwości sfinansowania wsparcia udzielanego przez sektor publiczny firmom.
Ekonomiści banku zaznaczają jednak, że nowe prognozy obarczone są wyjątkowo dużą niepewnością.
– Nasz podstawowy scenariusz zakłada, że hibernacja gospodarki potrwa ok. czterech miesięcy, a później nastąpi dość szybkie odbicie. Ten scenariusz nie zakłada drugiej „fali uderzeniowej” koronawirusa i w tym sensie jest optymistyczny. W scenariuszu pesymistycznym zakładamy, że spadek PKB dla regionu jest dwucyfrowy a social distancing potrwa przynajmniej do końca tego roku – zastrzega Javorcik.
W tym scenariuszu PKB w krajach, w których działa bank, spadałby nie tylko w tym, ale i w przyszłym roku (choć wtedy już w mniejszym stopniu). A dochód narodowy w przeliczeniu na mieszkańca jeszcze w 2024 r. byłby mniej więcej na poziomie 2016 r. W tej sytuacji pandemia cofnęłaby nas pod względem rozwoju gospodarczego o dekadę.
Wśród ekonomistów nie brak głosów, że np. dla naszego regionu „postpandemiczny porządek gospodarczy” może być korzystny. Będzie bowiem skutkował przenoszeniem produkcji przez zachodnie firmy z państw Dalekiego Wschodu, zwłaszcza Chin, bliżej rodzimych rynków. W najlepszej sytuacji są kraje Europy Środkowowschodniej, które w ostatnich kilkunastu latach znalazły się w Unii Europejskiej.
– Koronawirus to nie jest pierwszy wstrząs, jaki dotknął łańcuchy produkcji. W 2011 r. było trzęsienie ziemi w Fukushimie i stanęły japońskie fabryki samochodów w USA. Wtedy uznano, że to zdarzenie wyjątkowe. Teraz mamy wirus i obawy związane ze zmianami klimatu, jak również niepewność co do międzynarodowej polityki handlowej. Wojna handlowa USA–Chiny jeszcze się nie skończyła, więc istnieje prawdopodobieństwo, że świat zwróci się w stronę protekcjonizmu. Uwaga producentów przesunie się z optymalizacji kosztów do dbania o odporność na wstrząsy. To szansa dla krajów innych niż Chiny, na przykład dla państw Grupy Wyszehradzkiej. Koszty siły roboczej, które mogłyby być przeszkodą, nie będą tak istotne ze względu na automatyzację. Ważna jest obecność w Unii Europejskiej – choćby ze względu na perspektywę carbon adjustment tax – mówi Beata Javorcik.
„Podatek węglowy” miałby być nakładany na sprowadzane do Unii Europejskiej towary wyprodukowane w krajach o mniejszych wymogach środowiskowych. Komisja Europejska kierowana przez Ursulę von der Leyen chciała wprowadzić go w niektórych sektorach w 2021 r.
– Ale żeby tę szansę wykorzystać, trzeba stworzyć przyjazny klimat w stosunku do inwestycji zagranicznych i wysłać sygnał, że kraj jest na nie otwarty. W Polsce zaś się sporo mówi o repolonizacji. To niekoniecznie brzmi zachęcająco dla inwestorów zagranicznych – podkreśla ekonomistka EBOR.