Jeśli ktoś z państwa ma zarejestrowaną działalność gospodarczą w domu, niech ma świadomość, że z wizytą może przyjść nie tylko kurier z zamówionymi przez internet ubraniami oraz dostawca pizzy, lecz także polski ‒ wybrany przez naród ‒ parlamentarzysta.
I gdy państwo parlamentarzysty do chałupy nie wpuszczą, może on wezwać prokuraturę. A przynajmniej przedwczoraj to zrobili posłowie Lewicy, gdy odmówiono im wstępu na teren drukarni.
Sprawa wygląda tak: w art. 20 ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora znajduje się uprawnienie dla parlamentarzystów do przeprowadzania interwencji. Taką interwencję można podjąć w organie administracji rządowej i samorządu terytorialnego, zakładzie lub przedsiębiorstwie państwowym oraz organizacji społecznej, a także w jednostkach gospodarki niepaństwowej.
Podczas interwencji można wejść na teren jednostki. No i posłowie Lewicy uznali, że polscy przedsiębiorcy to właśnie „jednostki gospodarki niepaństwowej”. Mogą więc wchodzić na teren prywatny każdej polskiej firmy. Oczywiście ustawodawcy nie chodziło o to, by parlamentarzysta mógł przeskakiwać przez płot bądź przecinać sekatorem kłódkę, lecz by po prostu się umówił z właściwym kierownikiem na rozmowę. Ale niektórzy są przecież wybrańcami narodu i oni się z nikim umawiać nie będą. Przy okazji posłowie Lewicy chcieli zajrzeć w dokumenty firmowe, bo wspomniana drukarnia prowadziła w ostatnich dniach druk kart parawyborczych. Do czego upoważnienia już żadnego ‒ nawet sprowadzając przepisy do absurdu ‒ nie mają, bo w przepisie zezwalającym na wgląd w dokumentację nie wymieniono jakże jasnego w 2020 r. pojęcia jednostki gospodarki niepaństwowej. Może więc rzeczywiście lepiej, bo skuteczniej byłoby przyjść w nocy z sekatorem i dokumenty po prostu wykraść?
Sprawa wydaje się dość zabawna, ale bynajmniej taka nie jest. Proszę sobie bowiem wyobrazić, że wszyscy posłowie zaczynają korzystać ze swoich „uprawnień”. Ci z Platformy Obywatelskiej przesiadywaliby cały czas w redakcji „Sieci”. Ci z Prawa i Sprawiedliwości ‒ nie dawaliby pracować Agorze, bo przecież w „Gazecie Wyborczej” na pewno roi się od nieprawidłowości. Wybrańcy narodu tak by zadbali o przejrzystość, że nawet by nie dostrzegli, że polski biznes zostałby przez nich sparaliżowany.
Rozumiem argument, że wspomniana drukarnia otrzymała państwowe pieniądze, bo wykonywała prace na rzecz państwa. Ale takie prace, wbrew pozorom, wykonuje wiele podmiotów. W zasadzie wszystkie ogólnopolskie media otrzymują mniejsze lub większe pieniądze od władzy – za publikowanie reklam, ogłoszeń czy nekrologów. Pani Jadwiga, która prowadzi świetną cukiernię, również kooperuje z rządem, bo dostarcza ciastka do jednego z ministerstw. A pan Zdzisław, który prowadzi hurtownię, dostarcza butelki wody mineralnej do Sejmu. I, rzecz jasna, kontrolować to, czy pieniądze są właściwie wydawane, należy. Ale po stronie ministerstw czy Kancelarii Sejmu, a nie Jadwigi i Zdzisława. Powinny to też robić służby specjalne, ale ich apolityczność jaka jest, każdy widzi.
Oczywiście czym innym są kontrole poselskie w państwowych urzędach oraz państwowych spółkach. Chwała posłom KO, że wyciągnęli korespondencję rządu z Pocztą Polską. Dobrze, że posłanki Lewicy poszły skontrolować prace Urzędu Ochrony Danych Osobowych. Ale przedsiębiorców ‒ dla wspólnego dobra proszę ‒ zostawcie w spokoju. Wszystkim prowadzącym biznes wystarczy to, że dbacie o nich na co dzień – przyjmując coraz to nowe przepisy.