Zmienić się musi wszystko, żeby nie zmieniło się nic, a w gospodarce zamiast kompletnej rewolucji będziemy świadkami przyspieszenia i wzmocnienia trendów, które mają już miejsce wszędzie dookoła nas. Nawet jeżeli ich wcześniej wyraźnie nie dostrzegaliśmy. Takie wnioski można postawić po naszym dotychczasowym doświadczeniu z projektem „Nie ma przyszłości bez przedsiębiorczości”. Postanowiliśmy oddać głos biznesowi, żeby zrozumieć, jak widzi on kryzys i jak chce sobie z nim poradzić – z korzyścią dla Polski.
Przede wszystkim przyspieszeniu mogą ulec zmiany dotychczasowego modelu produkcji. Jako że do gospodarki kapitalistycznej wkroczyliśmy w latach 90., uznaliśmy w Polsce, że proces przenoszenia produkcji na Daleki Wschód jest czymś naturalnym i oczywistym. Jednak naderwanie łańcuchów dostaw, z czym mieliśmy do czynienia w ciągu ostatnich tygodni, będą przyspieszały zjawisko, które według naszych rozmówców obserwujemy już od paru lat – proces stopniowego przenoszenia produkcji bliżej ostatecznych odbiorców.
Jak przypomniał jeden z prezesów, nowe, zautomatyzowane fabryki z trzyosobowym zespołem mają taką samą efektywność jak te, które w Polsce musi obsługiwać 30 pracowników, a które na początku lat 90. potrzebowały 300 robotników. Małe, dobrze wykwalifikowane zespoły pracujące w zautomatyzowanych zakładach oznaczają większą elastyczność produkcji. A tej właśnie oczekuje klient, który był, jest i będzie w centrum każdego biznesu.
Zamawianie ubrań, mebli czy zabawek na Dalekim Wschodzie w ciągu ostatnich lat traciło biznesowy sens nie tylko dlatego, że rosły tam koszty pracy, lecz przede wszystkim dlatego, że trzeba je było robić w wielkich seriach, aby rozłożyć jednostkowe koszty drogiego transportu. Trzeba było je również dokonywać z olbrzymim wyprzedzeniem i liczyć się z tym, że towar nie będzie odpowiadał specyfikacji zamówienia.
Istotą nowej, odbywającej się dookoła nas rewolucji przemysłowej jest to, że w procesie sprzedaży i produkcji maszyny zaczynają się ze sobą samodzielnie komunikować. Są w stanie przy wsparciu niewielkich zespołów technicznych łatwo przestawiać linie i w prawie autonomiczny sposób dostarczać krótkie serie towarów do lokalnych odbiorców. Dotychczas ten proces toczył się powoli, ponieważ był niezwykle kosztowny, ale pandemia będzie go przyspieszać.
Olbrzymi zastrzyk płynnościowy połączony z rezygnacją z zasad ograniczania wsparcia ze strony państwa oznacza, że projekty, które – jak powiedział inny z naszych rozmówców – od dawna leżą w szafach, teraz będą wdrożone. Firmy, które będą gotowe przenosić produkcję do krajów macierzystych, już teraz dostają sygnały, że mogą liczyć na nieograniczone wsparcie tych państw, jeżeli tylko utworzą tam miejsca pracy. I będą miały na to błogosławieństwo od urzędów antymonopolowych. Wszystko w imię ratowania świata przed pandemią.
Warto w tym momencie uświadomić sobie, jak duże jest to ryzyko dla Polski. Jesteśmy poza strefą euro i poza strefą dolara, czyli miejscami, które mają praktycznie nieograniczone możliwości kreowania pieniądza (z których jednak strefa euro korzysta z niemiecką powściągliwością). Jesteśmy biedniejszym krajem, mającym mniej zgromadzonego majątku i mniejsze możliwości generowania długu. Trudno będzie więc nam brać udział w wyścigu polegającym na pompowaniu pieniędzy do gospodarki i przemysłu.
Wkraczamy do świata, w którym pod pozorem budowania nowej rzeczywistości oraz walki z chorobami i zagrożeniami będzie więcej tego samego – narodowego egoizmu, protekcjonizmu i wspierania swoich. Nawet jeżeli towarzyszą temu piękne hasła, to politycy od Emmanuela Macrona po Donalda Trumpa walczą o interesy swoich wyborców i firm. Teraz będzie im o wiele łatwiej sięgać po narzędzia, do których my dostępu nie mamy.
Będzie im też o wiele łatwiej sięgać po to, co w tej nowej rewolucji przemysłowej jest kluczowe, czyli po nasze dane i informacje o nas, i w oparciu o nie budować monopolistyczną pozycję swoich koncernów medycznych, biotechnologicznych i informatycznych. Duzi zawsze mogli więcej. W tym nowym świecie będą mogli jeszcze więcej. Pytanie, czy wobec tego, że nasza gospodarka jest oparta na eksporcie, nie powinniśmy mocniej współpracować z instytucjami, które mają niwelować przewagi największych i zapewniać równe warunki dla konkurencji z różnych krajów, np. Unią Europejską.