- Biznes polega na ryzyku. Na szukaniu szans w sytuacji, która wydaje się pułapką bez wyjścia - mówi Zbigniew Przybysz, właściciel firmy Kram.

Kram to duża spółka akcyjna, mieliście zamiar wejść na giełdę, pandemia pokrzyżowała te plany?

Kryzys, w jakim pogrążył się świat i globalna gospodarka w związku z SARS CoV-19 nie dotknął nas zbyt mocno. A to dlatego, że działamy we współpracy z branżą spożywczą. A ta - jako że jedzenie było, jest i będzie artykułem pierwszej potrzeby - nadal ma się w miarę dobrze. Przedsiębiorstwa działające w tej dziedzinie będą ostatnimi, które zostaną dotknięte koronawirusem.

Mieliśmy zamiar wejść na giełdę, ale okazało się, że koszt pozyskania kapitału okazał się zbyt duży i doszliśmy do wniosku, że to nie ma sensu. Mało tego, jesteśmy w trakcie przekształcania się w spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. I znów, nie chodzi o koronawirusa, ale o obciążenia, jakimi niedawno obłożono spółki akcyjne. Są dla nas niezrozumiale, nakładają nowe obowiązki i powodują powstanie dodatkowych, zbędnych kosztów.

Produkujecie opakowania i folię spożywczą.

Ja i moja żona - bo we dwójkę jesteśmy właścicielami naszej firmy - mamy obecnie cztery zakłady produkcyjne, które zatrudniają 350 pracowników. Produkujemy folię dla branży spożywczej, torebki papierowe i papier dla piekarni, papierowe kubki, tacki, pojemniki z kartonu, jednorazowe naczynia z papieru. A także maszyny pakujące. Eksportujemy do 40 krajów na całym świecie. Nie musieliśmy zwalniać pracowników, to, co się wydarzyło w ostatnim czasie spowodowało zaledwie drobne korekty, dotyczyło kilku osób i wynikało raczej z potrzeb dnia codziennego, niż pandemii. Nic nie wskazuje na razie, abyśmy mieli paść ofiarą tego globalnego kryzysu. Ale jego ofiary już są. I będzie ich jeszcze więcej, jeśli zamrożenie gospodarki i podsycana przez media panika utrzymają się przez kolejne tygodnie. Dojdzie do istotnego przemodelowania całego życia gospodarczego.

Nie zwalniacie pracowników, produkujecie, eksportujecie... Może się okazać, że zyskaliście na tym kryzysie.

Może się tak okazać, ja mam nadzieję, że co najmniej wyjdziemy bez strat. Bo to nie jest tak, że wszystkie firmy związane z branżą spożywczą mogą spać spokojnie. To się także odbija na naszym biznesie. Na przykład zaopatrywaliśmy w nasze opakowanie przedsiębiorstwa robiące półprodukty dla branży gastronomicznej - hoteli, restauracji, które potrzebują większych ilości różnych towarów typu dżem, twarożek, majonezy. Teraz są zamknięte, nie zamawiają, więc segment dużych opakowań u nas zamarł. Tak samo zmniejszył się w stopniu znaczącym popyt generowany przez sektor HoReKa (hotele, restauracje, kawiarnie – red.). Dziś sprzedaje się to, co można kupić ze sklepowej półki.

Ale zwiększyliśmy eksport. No i wzrosło zapotrzebowanie na opakowania dla branży mięsnej i przetwórstwa warzywno-owocowego, więc problemów ze spadkiem obrotów na razie zbytnio nie odczuwamy.

Dlaczego wzrosło zapotrzebowanie na opakowania detaliczne?

Konsument nie chodzi do restauracjach i barach. Ale musi coś jeść i głównie spożywa posiłki w domu. Zapotrzebowanie na żywność jest takie same, jak przed pandemią, a nawet trochę większe, bo ludzie wciąż robią zapasy. A to jedzenie trzeba pakować. Dlatego Kram jest po trzech miesiącach 2020 r. na podobnym poziomie, co rok wcześniej, a nawet z pewną tendencją zwyżkową w niektórych asortymentach. Ale zobaczymy, jak to będzie wyglądało dalej.

Cieszę się, że waszej firmie dobrze się układa, ale sam pan wspominał o nieuniknionych ofiarach pandemii.

To będzie apokalipsa. Firmy, które już na początku kryzysu mają wielkie problemy, są - moim zdaniem - bez szans. Mam na myśli branżę turystyczną, restauracyjną, firmy organizujące ludziom wolny czas, robiące eventy. Całe segmenty gospodarki, które nie są nastawione na zaspokajanie najważniejszych, niezbędnych potrzeb. Bo zabraknie popytu, również z powodu ograniczenia w kredytowaniu przez banki takiego sposobu życia. Ludzie przyciśnięci do muru, zwolnieni z pracy, bez dochodu, będą kupowali tylko to, bez czego na prawdę nie mogą się obejść. A więc jedzenie, leki, środki czystości, chemię gospodarczą. Dlatego branże związane z owymi potrzebami przeżyją. A nawet zwiększą zyski.

Rządy wszystkich państw, także nasz, ruszyły na pomoc przedsiębiorcom, drukują pieniądze, wypuszczają obligacje, wykuwają różne tarcze…

Uważam, że te działania są jedynie odwlekaniem agonii tych, którzy właśnie umierają. To potrzebne społecznie, ale chyba bez większych szans na sukces. Proszę zauważyć, że banki, nie tylko w Polsce ograniczyły nowe kredytowanie i prolongowały spłatę rat kredytów. Płynność finansowa w firmach, musi wynikać z faktycznego przepływu pieniądze za towar lub usługę, ale najważniejsze ogniowo łańcucha – konsument - zostało pozbawione dostępu do pieniędzy, do dalszego kredytowania potrzeb życiowych przez banki. Obserwuję to na przykładzie mojej firmy. Jej pozycja ratingowa jest bardzo dobra i perspektywiczna, a mam kłopot ze zwiększeniem kredytowania. A co mają powiedzieć ci, którzy działają w branżach mało perspektywicznych, choćby deweloperzy czy producenci mebli? Z ich perspektywy te wszystkie tarcze są równie skuteczne, jak mieszanie kijem w wodzie. Dopóty, dopóki nie będzie klienta, nie wstaną na nogi. Klienta zaś nie będzie dotąd, dokąd gospodarka się nie odbije. A moim zdaniem, najlepszym sposobem na to, aby tak się stało, jest zmiana systemu podatkowego. Zastąpienie tego, który dziś mamy - mega skomplikowanego, pełnego kruczków i wyłączeń - prostym i jasnym podatkiem od przychodów w wysokości 1,5 proc. Jak wynika z opracowania „Nieefektywny sposób opodatkowania spółek kapitałowych”, autorstwa m.in. prof. Gwiazdowskiego i prof. Mariańskiego, dałoby to budżetowi państwa dodatkowy dochód w wysokości 55 mld zł. Nie pojmuję, dlaczego przez tyle lat nie można tego wprowadzić, przecież była to jedna z obietnic obozu rządzącego.

Obydwoje znamy te wyliczenia, i obydwoje wiemy, jakie są argumenty ich zwolenników i przeciwników. Ci ostatni będą dowodzili, że jeśli taka reguła zostałaby wprowadzona, to firmom nie opłacałoby się na przykład inwestować w nowe technologie, w badania, bo nie mogłyby sobie tego odliczyć od podatku.

Dla mnie jest to pokrętne tłumaczenie, bo firmy, jeśli inwestują w badania, to głównie z tej przyczyny, że ich wyniki mogą przełożyć się na zyski. W przypadku podatku od przychodów głównym beneficjentem zostałby budżet państwa, gdyż wielkie światowe koncerny musiałyby go płacić w miejscu uzyskania przychodu, czego oczywiście nie chcą robić. Natomiast niski podatek od przychodów ma jeszcze taką zaletę - dużą i łatwą ściągalność. Proszę zauważyć, że dziś każdy przedsiębiorca chciałby być na karcie podatkowej, bo to mu oszczędza czas, koszty księgowości, upraszcza życie. Ten system podatkowy, jaki mamy, jest wadliwy. Tak samo, jak kierunek, w którym idziemy - a zmierzamy do rozbudowywania organów kontrolnych. Wierzę, że nasz lewicowy - z punktu widzenia polityki społecznej – rząd ma dobre intencje, ale niech rząd uwierzy, iż przedsiębiorcy chcą również dobrych rozwiązań. Jestem przekonany, że obecne działania są askuteczne. Są przedłużaniem agonii firm, które są i tak skazane na śmierć.

Mówi się o tym, że trzeba koniecznie odmrozić gospodarkę, pozwolić ludziom wrócić do pracy. Jednak nie tylko nasz rząd jest wystraszony koronawirusem, podobnie działa wiele innych na świecie. Widmo wściekłości ludzi, którzy naoglądali się obrazów trumien składowanych we włoskich magazynach i lodowiskach, robi wrażenie.

Ja akurat jestem zwolennikiem drogi, którą poszła Szwecja: chrońmy najbardziej zagrożonych - osoby w starszym wieku, chore, ale młodszym i zdrowym dajmy normalnie żyć i pracować. Ja nie należę do osób, które twierdzą, że Ziemia jest płaska, a szczepionki zabijają. Jednak jako człowiek, który prowadzi duży biznes, obserwuję to, co dzieje się na świecie i jestem przekonany, że kryzys związany z obecną pandemią, jest przesadzony, wyolbrzymiony przez media i dużych graczy na rynku, którzy teraz będą mieli okazję do tego, aby przejmować mniejsze firmy za bezcen. Takie zjawiska miały już miejsce w historii, to się nazywa strzyżenie owiec.

Nie jestem epidemiologiem, więc nie podejmuję się komentowania doniesień o ofiarach, o zachorowaniach. Jednak śledzę statystyki. A z nich wynika, że chociażby w takich Włoszech, kraju, który wydaje się nam najbardziej dotknięty epidemią, w dwóch poprzednich latach liczba zgonów w pierwszych trzech miesiącach roku była o ponad dwa tysiące większa, niż w tym roku. Dlatego uważam, że to, co się dzieje, to nie prawdziwa pandemia koronawirusa, ale skutki wojny na frontach gospodarczym i propagandowym.

W swoich biznesach także jest pan taki pobłażliwy dla tego patogenu i ryzyka z nim związanego?

Jestem ostrożnym człowiekiem, nie lekceważę zagrożeń, ani restrykcji z nimi związanych. W moich zakładach wprowadziliśmy wiele środków bezpieczeństwa, od mierzenia temperatury, po pracę w maseczkach. Wszystkie procedury są zachowane. I będziemy stosować te podwyższone środki ostrożności także wówczas, kiedy stan zagrożenia epidemicznego zostanie odwołany. Bo wirusy nie znikną z naszego życia, będą mutowały, będą pojawiać się wciąż nowe. W moim przekonaniu, a wynika ono nie tylko z doświadczenia życiowego, ale przede wszystkim z analiz specjalistów, z jakimi się zapoznaję, zagrożenie biologiczne - i jego świadomość - będzie rosło. Dlatego mamy zamiar inwestować w środki, które będą zwiększały bezpieczeństwo, chcemy reagować na popyt. Za jakieś dwa miesiące uruchomimy urządzenia, dzięki którym będziemy w stanie oferować naszym partnerom linie produkcyjne do wytwarzania rękawiczek jednorazowych, a za kolejne trzy miesiące linie do produkcji masek na twarz. Moim zdaniem będzie wkrótce w Europie tak samo jak w Azji - chodzenie w maskach na twarzy stanie się czymś naturalnym, nie związanym z restrykcjami wprowadzanymi przez władzę, a reakcją na sytuację, zmianą kulturową. Wyrazem szacunku, troski o innych: dbam o siebie, więc wychodząc na zakupy, jadąc środkami masowego transportu, staram się zabezpieczyć ciebie i mnie.

Już dziś wiele firm dobrze zarabia na maskach, które są designerskie, mają fajne nadruki, aż chce się je nosić, jednak są zupełnie nieskuteczne. Podobnie jak apaszki czy szaliki wiązane pod brodą.

Z tymi maskami jest taki problem, by zapewnić rzeczywistą ochronę przez emisją na zewnątrz wirusów filtracja musi być wysoka tzn. po 94 proc. Maski powinny być trzywarstwowe. Dwie zewnętrzne warstwy nie mają większego znaczenia - może to być bawełna, może płótno żeglarskie. Kłopot zaczyna się z tą trzecią warstwą, środkową. Powinna być nią włóknina o nazwie Malt Blown, a tę produkują głównie…. Chiny. W Europie jest zaledwie kilka zakładów, które ją wytwarzają. Z tego co wiem, Niemcy się przygotowują do tego, żeby ją robić także u siebie. Jesteśmy z kilkoma firmami w kontakcie.
Świat się zmienia, zmienią się priorytety i przyzwyczajenia konsumentów. Będą oni pożądali produktów, które pozwolą im przeżyć.

Mówiliśmy o branżach, które sobie poradzą, a które muszą zginąć. A tak globalnie, co pana zdaniem się wydarzy?

Mam wiele kontaktów z biznesmenami w innych krajach. Moja przyjaciółka z Rui'an w Chinach, to miasto liczące niemal 2 mln ludzi, mówiła mi niedawno, że 26 kwietnia jej starsza córka wraca do szkoły, a 6. maja synek do przedszkola. Fabryki w Chinach także już zaczęły produkcję. My jesteśmy kilka kroków za nimi. A te kilka kroków może oznaczać przemodelowanie globalnego ładu gospodarczego. Jeśli się spóźnimy, ofiar kryzysu będzie więcej. A nasz świat zmieni się w taki sposób, jak nie chcielibyśmy tego oglądać.

Więc co dalej, jak żyć?

Wszystko będziemy musieli zaczynać od nowa. Tworzyć nowe strategie, przebudowywać gospodarki. Może pojawi się jakiś nowy plan Marshala. Choć ja w to nie bardzo wierzę. Bardziej wierzę w to, że zacznie się strzyżenie owiec, koncerny, które są bogate, będą przejmować firmy, którym podwinęła się noga, staną się jeszcze zamożniejsze. To kryzysowy scenariusz, który powtarza się w historii naszej cywilizacji: koniec XIX w., początek XX w., potem 2008 r., a teraz nasz kłopot. Nie byłby tak wielki, gdyby nie rozbuchana bańka konsumenckich apetytów. Po raz kolejny pękła, a patogen nie jest najbardziej destrukcyjny w tej układance. Ale nie martwmy się, za jakieś 5-6 lat wszystko wróci na swoje tory. Biznesowe. Bo jeśli chodzi o życie społeczne, to ono nie będzie już takie same. Strach przed zarazą spowoduje, że chętnie oddamy swoją prywatność służbom. A one będą nam nie tylko organizować życie, mówić, co mamy robić, jak się zachowywać, ale także - co myśleć. Na szczeblu globalnym Orwell i jego Rok 1984 urządzi nam życie. Tego najbardziej się boję. Damy sobie wszczepić chipy, które będą zaświadczały o naszym zdrowiu, bez nich nie będziemy w stanie podróżować. O takich rozwiązaniach mówił niedawno Bill Gates, który sugerował konieczność wyposażenia każdego obywatela tej planety w paszport, w którym znajdzie się informacja, na co chorował i czy może się przemieszczać. Z punktu widzenia logistycznego to może i dobry pomysł. Patrząc na to bardziej filozoficznie - przerażający.

Pan się boi?

Pewnie, że się boję, gdyż zmiany, jakie teraz zajdą, są trudne do przewidzenia. Nikt normalny nie powie, że nie ma żadnych obaw. Ale ja już tyle razy byłem na krawędzi, tyle razy już prawie bankrutowałem, że chyba nabrałem odporności. Każdy biznes to ryzyko. Może się okazać, że inwestując w linie do produkcji urządzeń wytwarzających maseczki ochronne popełniłem błąd. Bo społeczne, kulturowe skutki pandemii, którą sam uważam za przesadzoną, sprawią, że moje inwestycje będą nietrafione. Ale na tym polega biznes. Na ryzyku. I na szukaniu szans w sytuacji, która wydaje się pułapką bez wyjścia.