Branża tonęła w długach jeszcze przed pandemią. Ratunek mógłby przynieść sezon letni. Ten jednak jest wielką niewiadomą.
Na koniec marca biura podróży zalegały z płatnościami na kwotę 21,5 mln zł. To oznacza, że od stycznia ich długi wzrosły o 4 mln zł – wynika z danych Krajowego Rejestru Długów. W kolejnych miesiącach będzie jeszcze gorzej. Sytuacja finansowa uległa pogorszeniu również w sektorze hotelarsko- gastronomicznym, którego zaległości w końcu I kw. wynosiły 242 mln zł wobec 179,7 mln zł przed rokiem.
– Nie jest jeszcze widoczny rzeczywisty wpływ epidemii koronawirusa na branżę turystyczną. Poznamy go za miesiąc lub dwa – mówi nam Adam Łącki, prezes zarządu Krajowego Rejestru Długów, i dodaje, że zazwyczaj w okresie od maja do września obserwowaliśmy spadek zadłużenia. Jesienią i zimą znów następował jego przyrost. – Wszystko wskazuje na to, że w tym roku takiego odbicia nie będzie. Widocznej poprawy sytuacji w turystyce można oczekiwać najwcześniej jesienią – uważa Adam Łącki.
Największe biura podróży informują, że od drugiej połowy marca, czyli początku epidemii mają najwyżej po kilku klientów dziennie, podczas gdy o tej porze roku mieli ich nawet kilka tysięcy. – Co więcej, jeśli już rezerwują wczasy, to z terminem wylotu na październik czy nawet zimę – informuje Marcin Dymnicki, dyrektor zarządzający TUI.
Piotr Henicz, wiceprezes Itaki, podkreśla, że branża z niecierpliwością czeka na otwarcie granic. Jest też coraz bardziej świadoma, że nadchodzące lato przyjdzie jej zaliczyć do straconych. Nie pomaga to, że klienci likwidowanych wycieczek wolą zwrot gotówki niż voucher na realizację imprezy w innym terminie.
40 proc. Polaków zamierza wyjechać na wakacje w ciągu sześciu miesięcy od wygaśnięcia zagrożenia epidemiologicznego – wynika z najnowszego badania IMAS International przeprowadzonego w połowie kwietnia. To raczej perspektywa miesięcy niż tygodni. Minister zdrowia Łukasz Szumowski stwierdził ostatnio, że o wakacjach, które mieliśmy do tej pory, możemy zapomnieć.
Dla branży, która nie ma wielkich rezerw, taka perspektywa oznacza widmo bankructw. Firmy mogą zacząć znikać z rynku już teraz, ale prawdziwa fala – według naszych rozmówców – może pojawić się jesienią, po tym jak nie dostaną gwarancji ubezpieczeniowej na kolejny sezon.
Krajowi hotelarze mówią, że dwa miesiące przestoju w tym sektorze odrabia się nawet dwa lata. Dłuższa przerwa jest więc drogą w jedną stronę. Z drugiej strony, to oni mogą zyskać w pierwszej kolejności. Z badania IMAS wynika, że 66 proc. z planujących urlop spędzi go w Polsce. Tylko co piąty badany zamierza udać się za granicę.
– Wyniki badań są bardzo obiecujące. Kluczowe wydają się jednak rekomendacje rządu, że urlop w Polsce jest bezpieczny, aby nie zniechęcić turystów. W przeciwnym razie oficjalne uchylenie zakazu prowadzenia hoteli nic nie zmieni, bo nie będzie wystarczającej liczby gości – uważa Jan Wróblewski, współzałożyciel Zdrojowa Invest & Hotels. I dodaje, że bez wakacji lokalny rynek turystyczny i pracy umrze. Dodatkową kwestią jest otwarcie granicy z Niemcami, skąd pochodzi jedna trzecia wszystkich turystów zagranicznych w Polsce.
– Im większe będą obawy turystów i im później rząd zezwoli na prowadzenie hoteli, tym większa liczba obiektów będzie miała problemy z ponownym otwarciem – podkreśla Jan Wróblewski.
Hotelarze już jednak myślą o tym, co zrobić, by wypoczynek był bezpieczny. Starają się opracowywać odpowiednie procedury, dzierżawią plaże. Podobne kroki podjęły biura podróży. Dla nich kluczowe jest podniesienie bezpieczeństwa podczas lotu i pobytu na miejscu.