- Obywatele, przedsiębiorcy i rynki muszą być przekonani, że rząd wie, co robi - mówi w wywiadzie dla DGP Ludwik Kotecki, były wiceminister finansów, doradca ekonomiczny marszałka Senatu i konsultant Banku Światowego.
Jak długo gospodarka może wytrzymać na takiej kwarantannie, jaką mamy obecnie?
Na takie pytanie nie ma dobrej i wiarygodnej odpowiedzi, najlepiej, jakby musiała trwać w stanie zamrożenia jak najkrócej. Już po trzech tygodniach widzimy, że gospodarka jest w stanie znacznego rozchwiania, upadają firmy, ludzie tracą pracę, są zatory płatnicze. Gospodarka to jest taki łańcuszek, jeśli jakiś element się przerwie, to później trudno połączyć końce. Im szybciej więc gospodarka wróci do aktywności, nawet jeśli będą to tylko wybrane sektory czy branże, tym lepiej. Jednak o ile relatywnie łatwo było nas zamknąć w domach, to wypuszczenie nas z nich może być trudne. Jeśli będzie za wczesne, może oznaczać zmarnotrawienie obecnego wysiłku i naszej dyscypliny. Za późne uwolnienie oznaczać będzie zaś większe koszty ekonomiczne. No i potrzebny jest pomysł, jak wracać do normalności.
Przeżył pan jako wiceminister, a później główny ekonomista Ministerstwa Finansów dwa potężne kryzysy – finansowy i zadłużenia w strefie euro. Co było wtedy największym wyzwaniem w polityce gospodarczej?
Wiarygodność państwa. Utrzymanie przekonania obywateli, przedsiębiorców, rynków finansowych, że rząd wie, co robi. Jeżeli wprowadzone pakiety antykryzysowe są dostosowane do potrzeb, to pracodawcy utrzymują miejsca pracy, a rynki finansowe pożyczają. Dzisiaj wiarygodność państwa i płynność firm są najważniejsze. W obu obszarach jest sporo do zrobienia. Symptomatyczne jest, że złoty po decyzjach NBP i ogłoszeniu tarczy antykryzysowej mocno stracił na wartości, a przedsiębiorcy trzy dni po wejściu w życie tej antykryzysowej tarczy apelują o tarczę 2.0.
Jak pomagać przedsiębiorcom i pracownikom, aby nie było masowej upadłości firm?
Rząd, który zdecydował o zamrożeniu dużej części gospodarki, musi wziąć odpowiedzialność za skutki ekonomiczne swojej decyzji. Konieczne jest zapewnienie przedsiębiorcom płynności, bo oni są dzisiaj w sytuacji, w której kontrahenci im nie płacą, a konsumenci nie kupują ich towarów. To powinno być działanie szybkie, zdecydowane i odbiurokratyzowane, bo tylko takie – w krótkim okresie dwóch–trzech miesięcy – pozwoli firmom przetrwać. Dzisiaj brak płynności nie jest oznaką braku efektywności firmy. Bez adekwatnej pomocy problemy płynnościowe mogą się przekształcić w brak wypłacalności i zwolnienia, i przenosić na inne sektory jak wirus.
Przygotowany przez rząd pakiet antykryzysowy w dużej mierze skoncentrowany jest właśnie na płynności przedsiębiorstw.
Tarcza antykryzysowa jest zlepkiem zmian kilkudziesięciu ustaw, nie tworząc spójnej i wystarczającej ochrony dla miejsc pracy i firm. Dzisiaj potrzebne jest kilka odważnych, prostych działań. Dobrym przykładem jest Szwajcaria. Tam państwo dało 100 proc. gwarancji spłaty kredytów przedsiębiorców. Bez zbędnych warunków i z jednostronicowym wnioskiem. Na weryfikację potrzeby pomocy przyjdzie czas po kryzysie. Banki nie boją się finansować działalności gospodarczej, mając taką gwarancję. Jeśli obecny kryzys, a przynajmniej jego najostrzejsza forma, potrwa dwa–trzy miesiące, to wielu z tych gwarancji nie trzeba będzie nawet uruchamiać, a rozwiązanie nie będzie kosztowne dla budżetu. Szwajcarzy dają swoim firmom w bardzo krótkim czasie respiratory. Bez tlenu, czyli gotówki, firmy będą padać i będą zwalniać, a kryzys zamiast miesięcy potrwa lata.
A zawieszenie podatków i składek powinno być powszechne czy dotyczyć tylko wybranych podmiotów, osób, które mają problem?
To jest jeden z nielicznych elementów w tarczy, który należy popierać, choć konieczne jest jego rozszerzenie na wszystkie firmy przeżywające poważne trudności ekonomiczne, także te większe. Podatnicy muszą mieć możliwość zawieszenia danin, a później ich spłatę rozłożoną na dogodne raty, a w niektórych przypadkach umorzenie. Ale lepszy byłby model szwajcarski – firma mając natychmiastową gotówkę, mogłaby teraz zapłacić wszelkie daniny, a ich ewentualne umorzenie mogłoby nastąpić po zamknięciu całego roku, kiedy można będzie dokonać obiektywnego sprawdzenia, którym firmom należy się umorzenie. Ale do tego potrzebne jest zaufanie na linii firma–rząd. W Polsce obie strony traktują się podejrzliwie.
Cały czas mówimy jednak o utrzymaniu pracodawców, a co z pracownikami? Firmy zwalniają, żeby przetrwać.
Jak nie przetrwają pracodawcy, to tym bardziej nie będzie miejsc pracy. Udostępnienie firmom płynności pozwoli im płacić wynagrodzenia, ograniczy, chociaż nie wyeliminuje, konieczność zwolnień. Jeżeli to miałoby kosztować budżet, to trudno. Koszty niezrobienia wystarczająco dużo, działań połowicznych, będą wyższe. Upadła firma nie będzie płacić podatków i składek także po kryzysie.
Tyle że my nie jesteśmy tak zamożni jak Szwajcarzy czy Niemcy, żeby wprowadzić działania na podobną skalę.
Szkoda tylko, że rząd nie oszczędzał. Szwajcarzy w poprzednich dwóch latach mieli nadwyżki w budżecie rzędu 1,5 proc. PKB. Warto być mrówką, nie konikiem polnym. Jeśli ten szok będzie relatywnie krótkotrwały, to koszty dla budżetu państwa nie muszą być duże. Ale nawet jeżeli trzeba będzie wydać kilka procent PKB, to trzeba to robić.
Czyli deficytem i długiem publicznym nie powinniśmy się w ogóle przejmować?
Dziś nie czas przejmować się niezrównoważeniem deficytu, za późno. W takiej sytuacji ważniejszy jest wzrost gospodarczy. Problemem może być dostęp rządu do płynności. Nie jesteśmy wystarczająco wiarygodnym krajem, który bez problemu pożyczy każde pieniądze na rynku. Brak wiarygodnej polityki budżetowej, omijanie stabilizującej reguły wydatkowej stało się modus operandi tego rządu. Nie byliśmy przygotowani nawet na normalne spowolnienie gospodarcze. Oczywiście na taki kryzys jak obecnie nikt nie mógł się przygotować. Ale ci, co mają zdrowsze finanse, większą wiarygodność, po kryzysie będą mieli dużo lepsze warunki restartu. Błędem chyba była także rezygnacja w 2017 r. z elastycznej linii kredytowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Dzisiaj dawałaby nam poduszkę bezpieczeństwa wartą kilkadziesiąt miliardów dolarów i możliwość uniezależnienia się od sytuacji na rynku obligacji. To było nasze OC.
Ministerstwo Finansów twierdzi, że nie potrzebujemy jej, mamy rezerwy walutowe wynoszące 110 mld euro, a dodatkowo Narodowy Banki Polski skupuje obligacje skarbowe. Czy to nie ogranicza ryzyka braku dostępu do finansowania?
Głównym celem posiadania rezerw walutowych jest utrzymanie stabilności i bezpieczeństwa walutowego kraju. Co do skupu obligacji przez NBP, pojawiają się tu wątpliwości co do mandatu NBP. Wygląda na to, że bank centralny podaje obecnie tlen rządowi, nie gospodarce. Dostęp rządu do rynku jest mocno ograniczony. A z bardzo dużą pewnością można się spodziewać gwałtownego spadku dochodów budżetowych w kwietniu i maju. Trzeba wypłacać wynagrodzenia w sferze budżetowej, renty i emerytury, narosłe świadczenia socjalne, nie da się ich przesunąć na dalszą część roku. Co więcej, rząd „zafundował” sobie dodatkowy wydatek o charakterze wyborczym w postaci „trzynastek” dla emerytów. W tej sytuacji konieczna jest szybka nowelizacja budżetu, poukładanie finansów państwa adekwatnie do sytuacji. Pamiętajmy, że na kolejnym etapie radzenia sobie z tym kryzysem trzeba będzie zadbać o stronę popytową gospodarki.
Jak zadbać?
Chociażby klasycznym antycyklicznym wydatkiem, jakim są zasiłki dla bezrobotnych. Trzeba odpowiednio zmienić strukturę strony wydatkowej budżetu, zrezygnować z niektórych wydatków i zamienić je na inne.
Tyle że rezygnacja z wypłaty ekstra emerytury teraz jest pewnie niemożliwa politycznie, a gospodarczo nawet niepożądana, bo pogorszy nastroje społeczne. Koalicja PO-PSL też nie zawiesiła obniżki podatków i składek, gdy uderzył kryzys w 2008 r.
Poprzedni kryzys miał charakter popytowy, a obniżka podatków pomagała gospodarce, była działaniem antycyklicznym. Obniżanie klina podatkowego to był najlepszy instrument z możliwych. Pomagał popytowo, bo „na rękę” pracownik dostawał więcej, i pomagał podaży pracy, aktywności zawodowej, bo obniżał koszty pracy. Ekstra emerytury były zaś działaniem procyklicznym. W tamtym kryzysie nie było problemu podażowego, a sektor usług wręcz ratował gospodarkę. Teraz to on przeżywa największy dramat. Mniejsze zakłady są pozamykane, nie mają rezerw płynnościowych i będą upadały. Te ponad 10 mld zł na wyborczą 13. emeryturę mogłoby zostać przekierowane na zasiłki dla bezrobotnych dzieci i wnuków naszych emerytów, osób, które być może nie będą miały z czego opłacić rachunków.
Jak wyjdziemy z tego kryzysu? Czy odbicie będzie w kształcie litery V, czyli gwałtowna recesja, a później szybkie odbicie?
O szybkim odbiciu możemy zapomnieć, nic takiego się nie wydarzy. Teraz trzeba zadbać, żeby udało nam się z wyjść z tego kryzysu ze wzrostem PKB w kształcie litery U i żeby dolna kreska tej litery, czyli recesja, była jak najkrótsza. Ten kryzys zmieni świat bardzo mocno.
Co się zmieni?
Nawet jeśli epidemia skończy się w maju czy czerwcu, to mniej ludzi wyjedzie na dalekie wakacje, mniej będziemy chodzić do restauracji czy na koncerty. Odbudowa popytu na usługi będzie trwała wiele lat. Najprawdopodobniej w znacznie większym stopniu upowszechni się także praca zdalna.
Pewnie także czeka nas więcej nakładów np. na automatyzację.
Na pewno przewartościujemy myślenie o robotyzacji czy sztucznej inteligencji. Branża medyczna i farmaceutyczna będzie miała lepsze warunki rozwoju.
Czy wyższe bezrobocie utrzyma się dłużej?
Ważne jest niedopuszczenie do dużego przyrostu bezrobocia. Ci, którzy pracę zachowają, muszą zapomnieć o tym, że płaca minimalna urośnie do 4 tys. zł, jak zapowiedział rząd. W średnim terminie płace nie będą rosły już tak dynamicznie.