Firmy, nawet jeśli mają z czego zapłacić za otrzymane faktury, zwlekają, obawiając się utraty płynności.
Przedsiębiorcy albo już widzą blokady w przepływie pieniędzy, albo spodziewają się ich lada moment. − Mamy coraz więcej sygnałów od naszych klientów, że ich kontrahenci proszą o wydłużenie terminów płatności, ponieważ z powodu ograniczeń związanych ze zwalczaniem koronawirusa byli zmuszeni znacząco ograniczyć albo wręcz zawiesić działalność. Chodzi tu głównie o zamknięte sklepy z artykułami innymi niż spożywcze oraz usługodawców z branży gastronomicznej czy rozrywkowej – mówi Grzegorz Kwieciński, dyrektor Departamentu Ryzyka Ubezpieczeniowego KUKE. Dodaje, że większość dostawców godzi się na prolongatę zapłaty.
− Choć oczywiście oni też nie mogą w nieskończoność wydłużać terminów, bo muszą dbać o własną płynność. Nie można też niestety wykluczyć, że pojawią się nadużycia i przypadki wykorzystywania przez niektóre firmy obecnej sytuacji do wydłużenia terminów płatności, pomimo posiadania wystarczającej płynności – mówi Kwieciński.
O tym, że takie przypadki już się pojawiają, świadczą wyniki sondażu przeprowadzonego na zlecenie Krajowego Rejestru Długów. Z badania wynika, że po wybuchu pandemii ok. 63 proc. małych i średnich firm raportuje coraz większe problemy z zatorami płatniczymi. Aż 27 proc. respondentów nie ukrywa, że nie płaci, bo trzyma pieniądze na czarną godzinę. Atmosfera wzajemnej podejrzliwości narasta, bo dwie trzecie pytanych uważa, że ich kontrahenci nie płacą, choć mogliby to zrobić, właśnie dlatego, że wolą trzymać płynność na wszelki wypadek.
− To naturalna reakcja. Czynnik psychologiczny jest bardzo silny, bo niepewność jest gigantyczna. Nie wiadomo, jak zaplanować swoje działania biznesowe na najbliższy czas, bo nie ma takiego mądrego, który powie, ile to jeszcze potrwa, kogo to dotknie i w jakiej kolejności. Nie wiemy też, jaki ostateczny kształt przyjmie pomoc rządowa – mówi Piotr Soroczyński, ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej. Dodaje, że na podstawie sygnałów od członków KIG widać, kto z zatorami zderzy się jako pierwszy. To przede wszystkim firmy, których działalność została wyłączona ze względy na stan epidemiczny. Brak przychodów na ogół oznacza automatyczne wstrzymanie płatności wobec dostawców. Są oni w szczególnie trudnej sytuacji, bo nie dość, że nie dostają pieniędzy za już wystawione faktury, to jeszcze drastycznie spada im liczba zamówień. − Ci przedsiębiorcy stają przed dylematem: czy zapłacić VAT od wystawionych i nieopłaconych faktur, czy też pensje dla pracowników. I co dalej z utrzymaniem zatrudnienia: czy wręczać wypowiedzenia już, czy czekać na rządową pomoc, ryzykując przy tym utratę płynności i bankructwo – mówi Soroczyński.
− Jeszcze wypłacamy pensje, ale działamy jak wszyscy w obiegu zamkniętym. Nasi klienci zlecają nam wykonanie usługi, płacą za to, a my opłacamy z tego pracowników. Jeśli ten obieg zostanie przerwany, to będzie problem – mówi Beniamin Krasicki, prezes Polskiego Holdingu Ochrony. Klienci już zmniejszyli zapotrzebowanie, np. zamknięte centra handlowe nie chcą już tylu ochroniarzy, co dawniej. − Nie wpadamy jednak w panikę, staramy się uspokajać i klientów, i naszych pracowników, mając nadzieję, że obecna sytuacja nie będzie się przedłużać. Mamy jednak świadomość, że zarówno ochrona, jak i np. serwis sprzątający to nie są usługi, z których korzystanie jest w tej chwili priorytetowe – mówi.