Dudek: Polityka budżetowa musi być wykorzystana do walki z koronawirusem. Obniżmy klin podatkowy
Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP, były dyrektor departamentu polityki makroekonomicznej w Ministerstwie Finansów fot. materiały prasowe / DGP
Jakie jest największe zagrożenie dla gospodarki związane z epidemią koronawirusa?
Bezpośredni wpływ, który już widzimy, to zatrzymanie produkcji, odesłanie pracowników do domu. To jest oczywiście groźne, ale nie jest to najgroźniejszy efekt. Będziemy mieli bowiem szybki spadek produkcji i pewnie jej szybkie odbicie, kiedy ludzie wrócą do pracy. Mówimy więc o pewnym szoku, ale nie o pożarze niszczącym środki produkcji, które trzeba odtworzyć, aby ta ruszyła.
Co jest w takim razie najgroźniejsze?
Globalna recesja, bo wtedy problemy będą dotyczyły nie tylko tego roku, ale i kolejnych lat. Moje obawy budzi także sektor finansowy jako całość. Szczególnie patrząc na gwałtowną zmienność na giełdach czy potencjalne problemy, jakie mogą mieć banki. Nawet jeśli nasz sektor bankowy jest stabilny czy dobrze skapitalizowany jako całość, to wiadomo nie od dzisiaj, że w szafie są trupy, które mogą zacząć teraz z niej wypadać.
Po czyjej stronie leży teraz ciężar odpowiedzi na sytuację kryzysową: rządu czy banku centralnego?
W przypadku polityki fiskalnej trzeba się zastanowić, jakie działania okażą się najskuteczniejsze i kiedy je wprowadzić. Przez ostatnie lata, jeśli chodzi o wydatki, jechaliśmy po bandzie i wykorzystywaliśmy wszystkie limity. Zakładam więc, że jeśli sytuacja kryzysowa będzie eskalowała i potrwa dłużej niż dwa-trzy miesiące, to skończy się to drukowaniem pieniędzy przez NBP. Uważam, że istnieje poważne ryzyko stagflacji w Polsce, czyli jednoczesnego zahamowania wzrostu gospodarczego i utrzymywania się wysokiej inflacji. Oczywiście jeśli globalna recesja nie będzie zbyt głęboka, a impuls fiskalny nie będzie dotyczył konsumpcji, to takie ryzyko odpowiednio się zmniejszy.
Co powinien zrobić teraz rząd?
Przede wszystkim lepiej nas wcześniej przygotować do ewentualnego kryzysu. Stworzyć w dobrych czasach większe bufory w budżecie centralnym. Pytanie też, czy jesteśmy przygotowani operacyjnie do działania, jak pracują zespoły kryzysowe, kto wchodzi w ich skład, gdzie jest minister finansów i jakie podejmuje decyzje? W resorcie finansów właściwie nie ma już ludzi, którzy zarządzali kryzysem w latach 2008–2009.
Jaki jest sens płakać dzisiaj nad tym, czy deficyt mógł być o 0,5 pkt proc. PKB niższy? Mamy sytuację, na którą nikt na świecie nie był przygotowany.
Niektórzy jednak mieli w ostatnich latach nadwyżki budżetowe i dzisiaj łatwiej jest im działać. Oczywiście nie ma obecnie żadnego powodu, aby Ministerstwo Finansów czy rząd siedziały z założonymi rękami. Polityka budżetowa musi zostać wykorzystana, pytanie tylko, jak to zostanie zrobione. Na pewno skończymy z dużym deficytem, niestety będzie wyższy niż 0,5 pkt proc. Dzisiaj nie ma obaw, że uda się go sfinansować, ale patrząc, co dzieje się na rynkach, boję się, czy za dwa tygodnie też będzie można tak powiedzieć. Jeśli więc już musimy pogodzić się z tym, że deficyt będzie wyższy, to pieniądze należy wykorzystać jak najlepiej.
Najpierw trzeba coś zrobić z regułą wydatkową, bo ona wiąże rządowi ręce i nie pozwala na zwiększenie wydatków czy na działania, które prowadziłyby do uszczuplenia dochodów.
Reguła – wbrew temu, co mówi wielu jej krytyków – nie została napisana tylko pod dobre czasy, w których wymusza ona na rządzących zaciskanie pasa. Jeśli rząd ogłosi stan klęski żywiołowej czy stan wyjątkowy, a pandemia się w to wpisuje, to reguła i limity wydatkowe ulegają zawieszeniu. Nie trzeba wprowadzać do reguły żadnych zmian, które by ją jeszcze rozmiękczały.
Tyle, że reguła nie będzie pomagała stymulować wzrostu także w kolejnych latach. Co wtedy?
Tym będziemy się martwili za kilka miesięcy. Teraz wystarczy wprowadzić stan klęski żywiołowej i zająć się pakietem wsparcia dla gospodarki. Nie może to być jednak prymitywny impuls wydatkowy rodem z podręczników pisanych po wielkim kryzysie lat 30. XX wieku. To, co robimy dzisiaj, musi też uwzględniać myślenie o kolejnych latach. Lekcją powinno być to, jak trudno było wyjść z blisko 8 proc. deficytu w 2009 r., ile kosztowało to wyrzeczeń przez kolejne lata.
Jaka jest więc recepta?
Mamy do czynienia z szokiem podażowym, czyli za chwilę zniknie płynność w firmach i w kierunku przeciwdziałania temu powinna iść odpowiedź rządu. Nieporozumieniem jest obecnie stymulowanie popytu przez kolejne transfery socjalne, bo to nie da żadnego efektu, skoro ludzie i tak nie będą wydawali pieniędzy. Kolejne nieporozumienie to stymulowanie inwestycji. Kto miałby je realizować, gdzie są materiały, plany i ludzie do pracy? Możemy obecną sytuację wykorzystać do obniżenia klina podatkowego. To da płynność firmom, bo obniży im koszty pracy, a ludzie też odczują pozytywy takiego ruchu. Zamiast dawać gotówkę do ręki, należałoby zwiększyć pracownicze koszty uzyskania przychodu w podatku PIT. Wtedy także więcej zostanie w kieszeni pracowników etatowych.
Ale to działania z efektem obliczonym na przyszłość. Francuzi chcą iść dalej i np. finansować wynagrodzenia pracowników objętych kwarantanną.
Tu i teraz polski rząd musi skupić się na płynności firm, aby nie dochodziło do ich upadłości. Takie działania jak francuskie mogą być zastosowane w skali mikro w branżach, które zostały najsilniej dotknięte. Przedsiębiorcy zdają sobie sprawę, że ten kryzys będzie kosztowny dla wszystkich. Mamy Fundusz Inwestycji Kapitałowych, który angażował się do tej pory w spółki Skarbu Państwa – może niech teraz kapitałowo na jakiś czas wejdzie w branże, które mają problemy. Do tego należałoby zasilić Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, który ze względu na formę prawną jest dobrym i elastycznym narzędziem do wspierania pracowników.
Wydaje się jednak, że Komisja Europejska zachęca do zdecydowanych działań po stronie budżetowej.
Jednak nikt nie mówi o likwidacji lub trwałym rozluźnieniu reguł fiskalnych. Zresztą ocena przestrzegania reguł unijnych też zawiera tzw. klauzule wyjścia na sytuacje kryzysowe. W latach 2009–2010 deficyt i dług w UE wystrzelił, a później kraje musiały zająć się jego ograniczaniem. Zakładam, że teraz też nikt nie będzie nikogo zachęcał do szybkiego zaciskania pasa, kiedy opanujemy epidemię, a horyzonty naprawy finansów będą dłuższe. Oczywiste jest, że możemy przekroczyć limity prędkości i złamać przepisy, kiedy wieziemy chorego do szpitala, ale czy należy jechać z taką prędkością, żeby ryzykować śmierć po drodze, w wypadku? Podobnie jest w dzisiejszej sytuacji z podejściem do stymulowania gospodarki wydatkami z budżetu państwa.