1 lutego przypada obchodzony w kilku krajach Dzień bez oleju palmowego. W Indonezji i w sąsiedniej Malezji, gdzie wytwarza się go najwięcej, przeważają negatywne opinie na temat tej inicjatywy. Aktywiści i regulatorzy uważają, że sam zakaz nie wystarczy.

Zainagurowany w 2016 r. Dzień bez oleju palmowego jest obchodzony w sobotę m.in. w Polsce, na Słowacji, w Belgii, Turcji i Australii. Jego inicjatorem była czeska organizacja Palm Oil Watch International, która od kilku lat wzywa do bojkotu wytwarzanego w tropikach oleju.

Palm Oil Watch Intl. argumentuje, że produkcja oleju powoduje większe straty dla środowiska niż w wypadku innych rodzajów tłuszczu. Ale ekolodzy i eksperci w Indonezji i Malezji przekonują, że zakaz konsumpcji nie jest rozwiązaniem.

Annisa Rahmawati, pracująca w Dżakarcie działaczka organizacji Greenpeace, podkreśla w rozmowie z PAP, że europejski Palm Oil Watch International jest w Indonezji nieznany. Jak mówi, jej organizacja nie nawołuje do zakazu konsumpcji tego oleju, bo sprawa jest złożona.

Indonezja i Malezja wytwarzają łącznie ok. 85 proc. światowej produkcji oleju palmowego, a jego globalny rynek, na którym ważnymi producentami są też Tajlandia, Nigeria i Kolumbia, jest wart 60 mld USD. W samej Indonezji branża zatrudnia bezpośrednio 4,2 mln osób.

Wśród ekspertów do spraw zrównoważonego rozwoju panuje zgoda, że produkujące olej palmowy plantacje są źródłem wielu problemów. Wśród nich wymienia się m.in. postępującą deforestację, powtarzające się pożary, a także zanikanie rzadkich gatunków zwierząt, w tym - zagrożonej populacji orangutanów, nie mówiąc już o nagminnym naruszaniu praw pracowniczych.

W ostatnich latach Indonezja mierzyła się z trudnymi do opanowania pożarami lasów torfowych na wyspach Borneo i Sumatra, co skutkowało wystąpieniem smogu w całym regionie. Przyczyną tych pożarów - oprócz suszy - było wypalanie drzew pod nowe plantacje oleju palmowego. Ich areał wzrósł w Indonezji z 5 mln hektarów w 2004 do 12,4 mln hektarów w 2019 roku.

"Należy zakazać ich dalszej ekspansji, a zwłaszcza wykorzystywania do tego terenów łatwopalnych torfowisk. Zamiast powiększania areału zalecamy zwiększanie produktywności mniejszych, rodzinnych gospodarstw i lepszą ich kontrolę" - powiedziała PAP Annisa Rahmawati.

Może w tym pomóc większa transparentność - dodała. W 2017 roku indonezyjski Sąd Najwyższy nakazał tamtejszemu rządowi udostępnić dane o podmiotach, które uzyskały koncesje na produkcję oleju. Dzięki temu obywatele wiedzieliby, kto dokładnie jest odpowiedzialny za konkretne plantacje, ale Dżakarta dotąd nie udostępniła tych informacji. W sąsiedniej Malezji proces ten został uwieńczony sukcesem i dane o producentach są jawne.

W obu krajach niechętnie patrzy się na zachodnie inicjatywy zniechęcające do używania oleju palmowego. W 2017 roku Parlament Europejski przyjął rezolucję, w której wzywa kraje Unii do importowania wyłącznie oleju od certyfikowanych producentów. Unia do 2030 roku planuje także wycofanie się z używania oleju palmowego w biopaliwach. Jego najwięksi producenci upatrują w posunięciach unijnych próbę ochrony europejskich producentów olejów słonecznikowego i rzepakowego.

W 2018 roku dyrektor Malezyjskiej Komisji Oleju Palmowego (MPOB) Ahmad Parveez nazwał europejskie zabiegi nacechowaną "protekcjonizmem" próbą demonizowania oleju palmowego".

Jak wskazuje tygodnik "Nikkei Asian Review", zarówno władze w Dżakarcie, jak i Kuala Lumpur starają się poprawić reputację branży. Malezja limituje powierzchnię lasów, które mogą zostać wycięte pod plantacje i dąży do certyfikacji działalności zaangażowanych firm, zaś indonezyjski prezydent Joko Widodo podpisał w sierpniu moratorium chroniące przed wycinką 66 mln hektarów lasów.

W październiku rząd Malezji zaaprobował wprowadzenie prawa delegalizującego etykiety na produktach żywnościowych, które niosą negatywny przekaz na temat oleju palmowego. Supermarketom zalecono, by nie eksponowały takich towarów na półkach, idąc w ślady władz w Dżakarcie, które takie przepisy wprowadziły w sierpniu.

"Jak na ironię to kraje Zachodu 200 lat temu zaczęły wycinkę lasów pod plantacje i industrializację. Teraz przerzucają piłkę na naszą stronę boiska, przekonując świat do bojkotu naszego oleju palmowego" - napisała w styczniu malezyjska gazeta "New Straits Times".

Dziennik przekonuje, że palmy w celach gospodarczych sadzi się obecnie w Malezji już tylko na odpowiednio przygotowanej glebie, by zminimalizować ryzyko pożarów. Wskazuje też, że powołano urząd certyfikacyjny, ale przyznaje, że nie do końca spełnia on pokładane w nim nadzieje, bo problemem pozostają najmniejsze plantacje, które często ignorują regulacje.

Zdaniem Annisy Rahmwati z Greenpeace niektóre z kroków właśnie podejmowanych przez rządy Indonezji i Malezji to skutek europejskiej presji. "Europejczycy mogą popchnąć producentów oleju palmowego w kierunku zrównoważonego rozwoju nie poprzez zakazy, a właśnie mądrą certyfikację i wybieranie tych dostawców, którzy minimalizują generowane przez branżę problemy" - podsumowuje.

Z Kuala Lumpur Tomasz Augustyniak (PAP)

tam/ mars/