- Nie wierzę, że Serbowie nie wiedzieli, gdzie ta broń trafia. Teraz po prostu próbują zachować twarz przed Rosjanami - mówi w wywiadzie dla DGP Generał Waldemar Skrzypczak, były wiceszef MON odpowiedzialny za zakupy dla wojska, były dowódca Wojsk Lądowych.



Obiła się panu o uszy nazwa polskiej spółki Nattan, która zajmuje się m.in. handlem bronią?
Działała na rynku od wielu lat. Wcześniej nazywała się inaczej. Dużo polskich firm handlujących bronią często się przekształca. Moim zdaniem dlatego, że zmieniają się rynki i układy polityczne. To, co jest wygodne dla jednej ekipy, może być zupełnie niedopuszczalne dla innej, a rynek musi się dostosować. To nie była firma garażowa, choć ostatnio wpadła w kłopoty. Była powiązana z Amerykanami. Handlowała bronią m.in. z państwami z Afryki, a ostatnio właśnie z Ukrainą.
Dlaczego kupowali amunicję do moździerzy w Serbii?
Na rynku w Europie amunicję dobrej jakości do moździerzy 60 mm produkuje się w Rosji, Bułgarii i Serbii. Dla Ukraińców rynek rosyjski jest oficjalnie niedostępny. I zakładam, że to Amerykanie mogli z tego skorzystać – mogli kupować amunicję w Serbii dla ukraińskich odbiorców.
Mieliśmy niesławne epizody w dostarczaniu broni do byłej Jugosławii w latach 90., potem afery z niedostarczeniem zamówionej u nas broni do Azji. Czy dziś polskie firmy pośredniczące liczą się w międzynarodowym handlu bronią?
Moim zdaniem tak. Wynika to z tego, że zazwyczaj są wiarygodne i zawsze są pod kontrolą państwa. Żadna broń nie wyjedzie z Polski bez zgody MSZ. Być może w tym wypadku tej amunicji w ogóle w Polsce nie było, a to był tylko pośrednik na papierze. Nie wierzę w to, że nasze władze by się na to zgodziły. Za każdym razem przy wywozie broni odbywają się inspekcje, jest urząd celny, kontrolowana jest każda skrzynka towaru. Być może było tak, że to bezpośrednio z Serbii pojechało na Ukrainę. Ale tutaj najwyraźniej jakieś urzędy czy służby nie dopełniły obowiązków. Jeśli to miało trafić do Polski, a nie trafiło, to jest to przestępstwo i ktoś czegoś radykalnie nie dopilnował. Proszę pamiętać, że Serbia sprzedała dużo broni do Bułgarii, Czech i Polski, która trafiła na Ukrainę. Te 30 tys. amunicji to kropla w morzu ukraińskich potrzeb.
Dlaczego akurat spółka z Polski? To ryzykowne politycznie.
Problem Serbii polega na tym, że nie chce drażnić Rosji i robić tego bezpośrednio. Nie wierzę w to, że Serbowie nie wiedzieli, gdzie ta broń trafia. Myślę, że oni doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co się dzieje, a teraz po prostu próbują zachować twarz przed Rosjanami. Z tym że tak naprawdę liczy się kasa, a wojna na wschodzie Ukrainy wymaga dużo amunicji. Może być tak, że kozłem ofiarnym dla porażki wizerunkowej Serbów będą właśnie polskie spółki.
Czy to może wpłynąć na nasz wizerunek na rynku międzynarodowego handlu bronią?
Nie sądzę. Jak mówiłem, Polacy są w tej materii postrzegani jako wiarygodny partner. Przynajmniej przez Amerykanów, a to jest kluczowe. Oni cenią sobie pracę z nami dlatego, że Polacy nie robią wielkich przekrętów z racji tego, że państwo stara się ten rynek kontrolować. Choć najwyraźniej w tym wypadku to się nie udało. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że na Ukrainie właśnie zmieniła się ekipa po wyborach i zapewne nowi ludzie też chcą zarobić, stąd wypływają te informacje.
Kto jest głównym dostawcą broni na Ukrainę?
Pytanie trzeba zadać inaczej – kto jest głównym sponsorem do zakupu. I ta odpowiedź jest jasna – jest to rząd amerykański, który do niedawna tego nie ukrywał. Ukraina jest dużym producentem broni, kupują za granicą niewiele, od Amerykanów dostali pociski przeciwpancerne Javelin. Kupują za to część amunicji, i tu właśnie w grę wchodzi produkująca ją Bułgaria bądź Serbia. Zapasów do takiego postsowieckiego sprzętu w Europie już nie ma, bo zostały wyprzedane, głównie do Afryki i krajów arabskich.