- Niezależnie od ocen prawnych ta uchwała to kolejny cios dla wykonawców, którzy i tak nie zawsze mają na tym rynku łatwo - mówi w rozmowie z DGP Jan Kieszczyński.
Jan Kieszczyński adwokat, counsel w zespole sporów sądowych i arbitrażowych kancelarii NGL Legal / DGP
Sąd Najwyższy stwierdził w ostatnią środę (sygn. III CZP 3/19), że wykonawca nie uzyska kary umownej po odstąpieniu od umowy tylko dlatego, że zamawiający nie płaci w terminie. Podziela pan to stanowisko?
Nie zgadzam się z nim i nie podzielam entuzjazmu tych, którzy uważają to za dobre rozstrzygnięcie. Faktycznie w orzecznictwie Sądu Najwyższego istniały w tym zakresie rozbieżności, ale bliżej mi było do stanowiska tych składów, które uważały taką karę za skutecznie zastrzeżoną. W mojej opinii taka kara umowna nie stoi w sprzeczności z art. 483 kodeksu cywilnego, ponieważ odstąpienie od umowy i jego skutki są zasadniczo innym zdarzeniem prawnym niż niespełnienie świadczenia pieniężnego. Poza tym zakaz zastrzegania kary umownej na wypadek niespełnienia świadczenia pieniężnego ma swoje uzasadnienie w tym, że „poszkodowany” ma w takim wypadku dostateczną kompensatę w postaci odsetek. Natomiast sytuacja, w której brak płatności prowadzi do skutecznego (bo tylko w takim wypadku będziemy mieli do czynienia z obowiązkiem zapłaty kary umownej) odstąpienia od umowy oraz pozostawia wykonawcę bez umowy i z potencjalnie znaczną szkodą (stratą marży, poniesieniem kosztów), której odsetki nie zrekompensują. Według mnie taka szkoda – której obowiązek naprawienia wynika z art. 494 kodeksu cywilnego – może być też rekompensowana karą umowną, jak trafnie wskazał Sąd Najwyższy choćby w wyrokach z 13 czerwca 2008 r. (sygn. akt I CSK 13/08) oraz 21 maja 2014 r. (sygn. akt III CSK 529/13).
Na ile Sąd Najwyższy powinien kierować się wykładnią literalną przepisów, a na ile dostosowywać orzecznictwo do realiów biznesowych? Bądź co bądź, nie jest ustawodawcą. A jak wskazują niektórzy, brzmienie art. 483 kodeksu cywilnego nie pozostawia wątpliwości.
Na pewno Sąd Najwyższy nie jest ustawodawcą, ale być może jest organem jeszcze istotniejszym, bo uchwalone przepisy stosuje i określa ich praktyczne skutki. Oczywiście, orzeczenia Sądu Najwyższego – i sądów powszechnych także – powinny przede wszystkim uwzględniać literalne brzmienie przepisów oraz umów. Nadmierne wykraczanie w wykładni poza treść ustaw – przynajmniej w prawie cywilnym – nie sprzyja stabilności orzecznictwa i budowaniu zaufania do sądownictwa. W tym przypadku jednak, moim zdaniem, naprawdę nie jest tak, że Sąd Najwyższy wydał jedyne orzeczenie, jakie mógł, biorąc pod uwagę brzmienie przepisów.
Co uchwała oznacza dla zamawiających i wykonawców? Czy dobrze rozumiem, że zamawiający mają powody do radości, zaś wykonawcy do smutku?
Dokładnie tak. Niezależnie od ocen prawnych wyrażonych powyżej ta uchwała to kolejny cios dla wykonawców, którzy i tak nie zawsze mają na tym rynku łatwo. Można wprawdzie dyskutować, czy inwestorzy, czy może wykonawcy mają w tej chwili trudniej i nie podjąłbym się tutaj jednoznacznej oceny. Na pewno otoczenie makroekonomiczne i zmiany na rynku pracy silnie odbiły się na całej branży budowlanej. Natomiast uchwała Sądu Najwyższego nie sprzyja równoważeniu interesów inwestorów i wykonawców. Przyznaję, że równoważenie tych interesów nie jest zadaniem Sądu Najwyższego, ale też uważam, że podejmując właściwe w tej sprawie rozstrzygnięcie, jednocześnie by tę równowagę zachował.