Po tragicznej śmierci pięciu dziewczynek w pokoju ucieczek w Koszalinie w styczniu br. klienci masowo zaczęli rezygnować z takich atrakcji, a urzędnicy drobiazgowo je kontrolują.
Jeszcze w styczniu działało 1015 escape roomów (ER), będących własnością 356 firm. Na początku lipca 188 przedsiębiorstw prowadziło ich 565, z czego 159 było w trakcie modernizacji i nie wiadomo, czy zostaną oddane do użytku – policzył branżowy portal Lockme.pl.
Powodów, dla których escape roomy zamykają na zawsze swoje drzwi, jest kilka. Pierwszy i najpoważniejszy to klienci, których jest znacznie mniej. Szczególnie dotyczy to instytucji – korporacji, które urządzały w ER imprezy integracyjne dla swoich pracowników, oraz szkół, które wcześniej organizowały w nich np. lekcje historii. Trudno się dziwić, po wypadku w Koszalinie ukazało się wiele publikacji, z których można było wywnioskować, że zabawa w „pokojach ucieczkowych” jest bardziej niebezpieczna niż skoki ze spadochronem. Już wówczas eksperci przewidywali, że tragiczny w skutkach pożar niekorzystnie odbije się na całej branży. DGP pisał o tym 11 stycznia 2019 r. w tekście pt. „Escape room: Ucieczka z pokoju zdrowego rozsądku”.
Drugi powód zamykania lokali to pokontrolne decyzje administracyjne. Po tragicznym wypadku przez escape roomy w całym kraju przetoczyła się fala kontroli – od nadzoru budowlanego, przez straż pożarną, po sanepid. Obiekty, które zdaniem służb zagrażały bezpieczeństwu klientów, zostały pozamykane. Branża opublikowała ogólnopolski kodeks „Zasady bezpiecznego escape roomu”. Obecnie nie ma możliwości, aby któryś z lokali nie był np. wyposażony w panic button, guzik, po naciśnięciu którego otwierają się drzwi i zostają uruchomione procedury ewakuacyjne.
Jednak część escape roomów ma kłopoty także z tego powodu, że lokale zostały zarejestrowane niezgodnie z przeznaczeniem: w dokumentach powinny figurować jako użytkowe, a część z nich była usytuowana w obiektach mieszkalnych bądź pomieszczeniach biurowych. Tak było z firmą Mysterious Room z Łodzi, która prowadziła w tym mieście siedem lokali. Jak zapewnia Barbara Otulska, właścicielka firmy, kwestie bezpieczeństwa były w nich zapięte na ostatni guzik, perfekcyjne, ale urzędnicy zdecydowali o zamknięciu z powodu nieprawidłowej rejestracji. Nie mogąc walczyć o swoje w Łodzi, Barbara Otulska zdecydowała, że przeniesie biznes do Warszawy. Jej firma to uznana marka (pięć jej pokoi figuruje na liście topowej dziesiątki escape roomów), jest biznesowo ustabilizowana, więc sobie poradzi. Ale wiele małych firemek, prowadzonych przez pasjonatów po prostu nie poradziła sobie finansowo: ich właściciele nie mieli wystarczającego zabezpieczenia finansowego, aby przetrwać kilka miesięcy kryzysu.
To wszystko nie oznacza jednak, że escape roomy nie mają przyszłości. Jak zauważa Bartosz Idzikowski, właściciel Lockme.pl, sytuacja w branży jest bardzo dynamiczna: wprawdzie wciąż upadają kolejne przedsiębiorstwa, ale także powstają nowe: wkrótce swoje premiery będą miały 53 nowe pokoje. Do tego wiele firm wciąż nawiązuje ciekawe partnerstwa biznesowe. Tak jest w przypadku firmy Wyjście Awaryjne, która w lutym organizowała duże wydarzenie dla Samsunga promującego swoje produkty w escape roomach. Parafrazując Lejzorka Rojtszwańca: zamykają, znaczy będą otwierać. Dlatego też branży nie grozi upadek. Jeśli już można się czegoś spodziewać, to jej profesjonalizacji i położenia większego nacisku na kwestie bezpieczeństwa. Jeśli do tego dodać ciekawą ofertę, można założyć, że klienci powrócą.