- Polskie start-upy stały się synonimem braku odpowiedzialności. To często kopiści bazujący na kompilowaniu w jedno czyichś rozwiązań. Taka innowacja wystarczy może na polskie podwórko, ale na globalnym rynku nie zda egzaminu - mówi Jarosław Królewski socjolog, programista, współtwórca Synerise – jednego z najciekawszych start-upów technologicznych w Polsce. Inicjator zbiórki pieniędzy na rzecz piłkarskiej Wisły Kraków, dzięki czemu klub uniknął bankructwa.
Magazyn na majówkę / Dziennik Gazeta Prawna
Twoja firma jest warta 75 mln dol.
To już nieaktualna wycena. Jest warta więcej. Ale dla mnie jest bezcenna.
Zatrudniasz 120 osób?
180. Zwiększyliśmy zatrudnienie o 100 osób w ciągu 12 miesięcy. Mamy 150 osób w Polsce, 30 wędruje po świecie.
Macie na pokładzie m.in. Krzysztofa Rybińskiego, byłego wiceprezesa NBP.
Zatrudniam, a raczej wchodzę we współpracę, bo zatrudnianie wskazuje na staromodną podległość, z bardzo różnorodnymi ludźmi – byłymi finansistami, ludźmi z consultingu, głównymi ekonomistami banków, topowymi programistami. A Krzysiek to dobry programista, zna się też na modelach ekonometrycznych jak mało kto, ma ogromną wiedzę makroekonomiczną.
I należy do grupy tych najlepszych, którym płacisz podobno po kilkanaście tysięcy euro?
Myślę, że Krzysztof potrafi określić swoje miejsce w zespole – i ani ja, ani on nie mieścimy się w pierwszym percentylu najlepszych w Synerise, choć obaj jesteśmy z wykształcenia informatykami. Właśnie piszemy z Krzysztofem książkę, wkrótce premiera – o tytule „Algokracja”. O tym, jak algorytmy zmieniają świat. Dawno powinna już wyjść, ale ja mam dość spore opóźnienia.
Dużo już takich książek na rynku.
Tak, ale najczęściej sprowadzają się do ogólników o rozwoju sztucznej inteligencji. My piszemy książkę kierowaną do prezesów dużych firm, z której mogą czerpać realną wiedzę, próbujemy nakreślić przyszłość i wyzwania związane ze sztuczną inteligencją. Wychodzimy poza ogólniki, pokazujemy, jak algorytmy zmieniały świat, co kieruje tym procesem i dokąd według nas to zmierza.
Roboty przejmą władzę nad ludźmi?
Nie, dzięki nim nasze życie będzie wspanialsze, mniej monotonne, bardziej inspirujące. Zagłada nam nie grozi. Oczywistym jest, że po drodze jest sporo dylematów etycznych do rozwiązania, ale poradzimy sobie, jestem optymistą.
Czyli nie zabiorą nam pracy?
Nieco zabiorą, tam, gdzie chodzi o szybkie i wydajne przetwarzanie informacji – wybitnie nudne i rutynowe sprawy. Obecnie najsilniejszy komputer wykonuje 10 do potęgi 15 operacji na sekundę (pierwsze komputery z lat 60. XX w. wykonywały ok. 100 tys. operacji na sekundę – red.). To naprawdę coś wielkiego. Ale sztuczna inteligencja i roboty raczej długo nie dorównają Leo Messiemu w grze w piłkę.
Ani pewnie zawodnikom Wisły Kraków, którą dzięki twojej inicjatywie i pieniądzom uratowano przed upadkiem. Jesteś aż takim fanem piłki?
Nie, po prostu staram się mieć pozytywny wpływ na otoczenie. Poza tym zrobiłem to z sentymentu. Grałem w piłkę w lidze młodzieżowej do lat 19, rywalizowaliśmy wtedy w gorlickim klubie właśnie m.in. z Wisłą Kraków, Cracovią i Hutnikiem Kraków. Wiśle nawet strzeliłem kiedyś dość ładnego gola.
Grałeś na pozycji...
Napastnika. Szybko biegałem. Nawet jakieś medale w sprincie na 100 metrów udało mi się zdobywać. Trener powtarzał, że ze mną w składzie ma atak serca.
Szczerze mówiąc, dowiedziałem się o twoim istnieniu właśnie z powodu twojego zaangażowania w Wisłę.
Nie dziwi mnie to. Futbol to dyscyplina masowa i medialna. Nasza firma nie oferuje produktów dla klienta końcowego, jeszcze nie (śmiech). Synerise jest znaną marką na świecie w swoim segmencie – czyli big data i SI, sztucznej inteligencji. Zespół, który tworzy Synerise, otrzymuje nagrody w międzynarodowych konkursach. Jesteśmy firmą, która jest zauważana globalnie przez największych, ale często niedostrzegana i niedoceniana w Polsce. Komercjalizujemy wybitne rozwiązana naukowe w swoich dziedzinach, a nie „robimy hajs tu i teraz”. Polacy nie lubią rzeczy, których nie rozumieją. Jako Synerise stajemy w szranki z największymi przedsiębiorstwami na świecie, a te traktują nas poważnie, do tego stopnia, że np. Satya Nadella, prezes Microsoftu, czy szefostwo Della znajduje czas na spotkania biznesowe z nami. Mało jest w Polsce firm, które wydają 30–40 mln zł na inwestycje w technologie. Synerise w 2019 r. tyle wyda.
Czym się właściwie zajmujecie, ale bez odwoływania się do specjalistycznego słownika?
Sprawiamy, że firmy zarabiają więcej i optymalizują działania z wykorzystaniem naszej platformy – opartej na autorskich rozwiązaniach bazodanowych i SI. Jesteśmy jak wyspa, na którą można udać się w celu zdobycia inspiracji, weryfikacji najnowszych osiągnięć nauki w dziedzinach SI i big data oraz wrócić z niej z rozwiązaniami, które nie tylko pozwalają nadrobić zapóźnienie technologiczne, ale również wyprzedzają przyszłość. Dzisiaj bez nich nie można uruchomić w poważnej skali żadnego biznesu. Nawet sieć siłowni potrzebuje systemów różnego typu. My zapewniamy wszystko, co najistotniejsze w tej dziedzinie, np. zaawansowaną analitykę i bazy danych. Mamy jedną z najszybszych baz danych na świecie.
Larry Ellison z Oracle’a powinien się bać?
To jest faktycznie osoba tego formatu, z którym chcielibyśmy się mierzyć. Nie chcemy być mistrzami własnego podwórka. Dlatego oferujemy – w mojej ocenie – produkty nieodtwórcze, wnoszące wartość dodaną, silną wartość intelektualną. W przeciwieństwie do większości polskich firm zajmujących się sztuczną inteligencją czy start-upów technologicznych
Masz o start-upach złe zdanie?
Przede wszystkim nie znoszę tej nomenklatury. Start-up, nie start-up, jednorożec, nie jednorożec. Przynajmniej w polskim kontekście te firmy stały się synonimem braku odpowiedzialności. Często start-upy to kopiści bazujący na kompilowaniu w jedno czyichś rozwiązań. Taka innowacja wystarczy może na polskie podwórko, ale na globalnym rynku nie zda egzaminu. Co więcej, gdy zaprezentujesz ją za granicą jako dzieło polskiego start-upu, zrobisz tylko krecią robotę tym z twojego kraju, którzy naprawdę mają coś do zaoferowania. Takie podejście to jedna z przyczyn, dla których właściwie jedyną globalną polską firmą w nowych technologiach jest obecnie CD Projekt z branży gier komputerowych. Bo „Wiedźmin” to oryginalny produkt. Musimy budować firmy, które mają zdolności patentowe lub nieodtwórcze. To są innowacje, którymi świat się interesuje.
Synerise też jest start-upem.
Tak. Działamy od końca 2013 r., produkt na rynek wypuściliśmy w końcówce 2017 r., więc wciąż jesteśmy pod tym względem start-upem.
Już rentownym?
Nie. Ale to świadoma decyzja. Dlatego nie udzielamy innym rad, jak mają prowadzić biznesy. Wciąż inwestujemy – w tym roku chcemy przeznaczyć 40 mln zł na badania i rozwój. Chcemy być obecni za granicą, już mamy biura w Dubaju, Hiszpanii, USA, wkrótce otworzymy biuro w Londynie. Chcemy być widoczni. To postawa, która bierze się ze świadomości, że przed Synerise jeszcze sporo pracy, że de facto ja sam i koledzy niczego jeszcze nie osiągnęliśmy. Mamy pokorę w sobie.
Niejeden 32-latek pracujący w warszawskim Mordorze za 5 tys. brutto chciałby osiągnąć takie nic, jak ty.
Myślę, że zarabiają więcej. Jedyne rzeczy, które uważam za osiągnięcie, to projekty społeczne i edukacyjne, w biznesie wciąż jestem nikim. Nie wierzę w stare rozumienie przedsiębiorczości jako takiej. Nie znoszę, gdy ktoś nazywa mnie biznesmenem. Chcę wzrastać na merytokracji. Sukces jest słowem jakościowo niejednorodnym, ja cieszę się, że u nas nie ma czegoś takiego jak limit ambicji, nie istnieje sufit. Żyjemy w świecie, w którym mamy przed sobą codziennie więcej możliwości samorealizacji. Ktoś budzi się z pomysłem i pod ręką właściwie za darmo ma wszystkie dostępne narzędzia, żeby go zrealizować. Ma dostęp do wiedzy, do kapitału i, ot tak, może nowym produktem wywołać jakąś rewolucyjną zmianę na rynku. Dzisiaj nie można narzekać i mówić, że jakieś błędy z przeszłości determinują nasze życie i musimy siedzieć w pracy, której nie lubimy. To nieprawda. Dzisiaj jest po prostu łatwiej podejmować inicjatywę przedsiębiorczą niż nawet jeszcze dekadę temu, gdy ja zaczynałem. I to bez względu na miejsce urodzenia. Ja przecież nie jestem z Warszawy czy Krakowa, ale z łemkowskiej małej miejscowości, Hańczowej, w której ludzie zajmowali się rolnictwem.
Bez względu na miejsce urodzenia? Optymista.
To źle? W Polakach za dużo jest defetyzmu, to nasza narodowa przywara, którą należy zwalczać. Nieustannie widzimy przeszkody. Świetnie rozpoznajemy problemy, ale już nie potrafimy sobie z nimi radzić kreatywnie, myśleć perspektywicznie i strategicznie, nie tylko w wymiarze biznesowym, ale też jako jednostki. Jesteśmy nastawieni na branie tu i teraz tego, co dają, a nie na stwarzanie i wykorzystywanie szans. Ludzie potrzebują bodźców, które uruchomią w nich optymizm, a nie nieustannego negatywnego kwestionowania wszystkiego.
A kiedy właściwie postanowiłeś, że zostaniesz przedsiębiorcą?
To nie tak, że postanowiłem. Ja już od czasów podstawówki wiedziałem, że chcę robić coś konkretnego, co da mi poczucie sprawstwa, i dlatego bardzo poważnie traktowałem rzeczy, których się podejmowałem. Na przykład studia. Ja naprawdę studiowałem, a nie udawałem, że studiuję. Jak trzeba było przygotować się do egzaminu z filozofii, nie czytałem streszczenia, ale bardzo dokładnie analizowałem biografie matematyków, filozofów, myślicieli. Aby lepiej zrozumieć teorie monad Leibniza, to zamiast wykuwać formułki z bryka, czytałem oprócz jego dzieł także jego biografię. Jednocześnie od drugiego roku, studiując dwa kierunki, pracowałem na pełen etat jako programista.
To się da pogodzić ze studiami dziennymi?
Tak. Miałem indywidualny tok nauczania dzięki stypendiom naukowym. Ale nie da się już tego pogodzić z życiem towarzyskim. Gdy koledzy chodzili na juwenalia, ja się uczyłem, pracowałem albo kopałem piłkę w AZS.
Nie dawałeś się wyciągać na piwo?
Nie. I do dzisiaj są z tym problemy. Jak znajdziesz kogoś, kto w ciągu ostatniego pół roku wyciągnął mnie na piwo, będziesz niezłym archeologiem. Nie mam po prostu na to czasu. Każdy mój dzień muszę szczegółowo zaplanować. A przecież jestem też na etacie wykładowcy na AGH, gdzie mam zajęcia ze studentami. Co prawda obecnie na urlopie bezpłatnym. Mam mnóstwo projektów życiowych. Przede mną najważniejszy: rodzina.
Gospodarka ewoluuje w stronę zarządzania poprzez empatię, kreatywność, zrozumienie. Szefowie największych firm muszą być dziś osobami o otwartych umysłach
Prowadzisz zajęcia z informatyki?
Między innymi. Ostatnio prowadziłem zajęcia, w ramach świetnej specjalizacji – systemy inteligentne – na wydziale elektroniki, informatyki i inżynierii biomedycznej. Już od niemal 10 lat pracuję na uczelni. Bardzo bliskie jest mi łączenie różnych dyscyplin, jak na MIT w USA. Dlatego pracuję też na Wydziale Humanistycznym AGH.
Jesteś z wykształcenia nie tylko programistą, lecz także socjologiem. Socjologia, politologia, filozofia... Te kierunki to przedmiot żartów, a jeśli w mediach pojawiają się ich absolwenci, to nie w roli ludzi sukcesu...
Nie uważam się za człowieka sukcesu.
W porządku. Zmierzam do tego, że pojawiają się raczej w roli tych narzekających na to, że „znowu w życiu im nie wyszło”. Nikt ich nie docenia, nie oferuje dobrej pracy.
I to pokazuje, jak niedojrzali jesteśmy jako społeczeństwo.
To? Czyli co konkretnie?
To, że nauki humanistyczne traktuje się w Polsce po macoszemu, jako bez wartości na rynku pracy. Takie podejście to wyraz intelektualnej dysfunkcji. Dzisiaj na świecie ceni się ludzi z szerokim, interdyscyplinarnym doświadczeniem, w tym z zakresu humanistyki i nauk społecznych. Ja pracuję nad doktoratem, który łączy stosowane nauki społeczne i sztuczną inteligencję. Jako socjolog inżynier mogę zrozumieć ze świata trochę więcej niż socjolog i trochę więcej niż inżynier. To oznacza większą efektywność działania. Jednym z moich największych idoli biznesowych jest Satya Nadella, właśnie dlatego, że z jednej strony jest programistą, z drugiej – umie dostrzec pełny obraz, jest umysłem humanistycznym w wielu aspektach. I osobą niezwykle empatyczną. To empatią właściwie zbudował na nowo Microsoft.
Empatią?
Rozumieniem potrzeb współpracowników i podwładnych, dawaniem im odpowiedniej wolności i umiejętnością doceniania ich osiągnięć. Oraz byciem dla klientów partnerem, nie dostawcą oprogramowania.
A myślałem, że prezesi koncernów to raczej apodyktyczni socjopaci – takich cech niektórzy doszukują się w Jeffie Bezosie, prezesie Amazona, czy doszukiwali się w Stevie Jobsie z Apple’a.
Model takiego zarządzania firmami będzie zanikał. Gospodarka ewoluuje w stronę zarządzania poprzez empatię, kreatywność, zrozumienie. Szefowie największych firm muszą być dziś osobami o otwartych umysłach, myślącymi intelektualistami. Firmy pozbawione głębi w zarządzaniu będą upadać. Oczywiście nie oznacza to braku nadzoru nad wykonaniem, wizja bez jej konsekwentnego wcielenia w życie to przecież halucynacja.
Co masz na myśli, mówiąc, że nie jesteś człowiekiem sukcesu? Razi cię infantylność tego sformułowania?
Jestem Jarkiem Królewskim spod Gorlic. Chcę być maksymalnie autentyczny. Gdy wracam do siebie na wieś, większość moich sąsiadów nawet nie rozumie, czym się w Synerise zajmuję. Znamy się z boiska, ze szkoły i traktujemy normalnie. Człowiek sukcesu? Nie myślę tymi kategoriami. Ktoś, nie pamiętam kto, wyróżnił trzy sposoby, na jakie możesz przeżyć życie. Pierwszy, survivalowy, polega na byciu uwiązanym do stałego miejsca zatrudnienia, które nas alienuje. Praca, praca, praca, weekend, grill ze znajomymi, praca. I tak całe życie. Drugi to ten kojarzony właśnie z ludźmi sukcesu. Zrealizowałeś jakiś pomysł, rozkręciłeś firmę, zostałeś gwiazdą i dzięki temu masz dostatnie życie, samochody, kilka domów, kobiety.
Pociągająca wizja...
Mnie nie pociąga. To wciąga cię w niezdrowy wyścig o jak najwyższy status społeczny, który prowadzi w końcu do podejmowania złych decyzji.
Ale pieniądz chyba ci nie śmierdzi?
Oczywiście, że nie. Poza tym na razie nic w kontekście zarabiania i ilości pieniędzy nie zrobiłem wielkiego, więc nie wiem, jak pachnie fortuna. Jest pewien poziom życia, który uważam za wystarczający, a wszystko, co ponad to, staram się wydawać. Nie mam nawet zbyt dużych oszczędności, bo uważam, że to psuje człowieka. Nigdy moim celem nie było gromadzenie majątku i chyba nigdy nie będzie. Mnie interesuje trzeci sposób: takie życie, które ma jakieś znaczenie i wpływ, pozytywny wpływ, na otoczenie, ludzi. Po angielsku mówi się significance. Dla kogoś tysiąc złotych, który mi zbywa, może okazać się tak znaczący, że odmieni jego życie. Kisimy te pieniądze, nie wiem po co.
Masz potrzebę zbawiania świata?
Zbawiania? Nie. Ulepszania. Wisła Kraków to tylko jedna z wielu akcji, w które jestem zaangażowany. Rozkręcamy i chcemy finansować też wspólnie z kilkoma innymi firmami lekcje na temat sztucznej inteligencji w przedszkolach, podstawówkach i liceach. Tego nie ma w zwykłym programie nauczania, a przecież to w dzisiejszym świecie kompetencje podstawowe. W grudniu program ruszył. Inauguracja odbyła się w mojej wsi w Małopolsce i w Gorlicach. Do Hańczowej ściągnąłem z tej okazji zarządy firm sponsorskich. Piękny moment dla tego rejonu.
Udało się wyrwać je z ciepłych warszawskich biur?
Tak. Mimo śniegu, który wtedy zasypał Hańczową. Stwierdziłem, że uruchomienie tych lekcji w Warszawie będzie zbyt łatwe i oczywiste. Dużo satysfakcji daje mi po prostu obserwowanie, jak dzięki mojemu wsparciu inni się rozwijają. Na to chcę wydawać pieniądze, bo ile można w życiu podróżować, ile przeznaczyć na zbytki? W pewnym momencie to staje się nudne i próżne.
Podróżować to ty jednak po prostu musisz. Biznesy globalne to chyba przede wszystkim networking, budowanie sieci znajomości, prawda?
Z jednej strony tak. Odbyłem w ciągu ostatnich czterech lat chyba z kilkaset spotkań na całym świecie z biznesową czołówką. Już samo ich umówienie nie jest łatwe. Gdy szef jakiejś firemki z Polski ma spotkać się z prezesem spółki z listy Fortune 500, to musi się nieźle nagimnastykować. Zostanie prześwietlony na wszystkie sposoby, sprawdzą nawet, czy nie ma jakichś kompromitujących poglądów, np. czy nie jest antysemitą. A przede wszystkim ocenią, czy jest wiarygodny biznesowo. Ale nie wierzę w biznes oparty na relacjach. Merytokracja będzie tym, co ukształtuje nowe pokolenia. Eliminacja niedopowiedzeń i bylejakości. Ponadto chciałbym częściej przebywać na miejscu w Polsce, zwłaszcza że mam tu rodzinę i obowiązki, także naukowe. Otworzyliśmy z ambitną kadrą naukową na AGH autorskie międzywydziałowe kierunki studiów, których program napisaliśmy od zera – jest ich kilka, niektóre z nich mają już prawie 10 lat. Polska edukacja potrzebuje zmian i jak widać, można je indukować oddolnie.
Co to za kierunki?
Informatyka społeczna, marketing cyfrowy czy e-gospodarka. Za ten ostatni kierunek dostaliśmy nawet rządową nagrodę – milion złotych. Łączymy na nim naukę z biznesem, z ludźmi z rynku.
Biznesmen naukowiec to rzadka kombinacja. Profesor Janusz Filipiak, prezes Comarchu, też był wykładowcą, ale uznał, że lepiej skoncentrować się na biznesie.
Kto wie, czy w moim wypadku nie będzie odwrotnie. Chciałbym zostać swojego rodzaju latarnikiem.
Jak to?
Zawsze mi się marzyła taka praca. Spokój, cisza, dużo książek, piękny widok za oknem i zero presji. Będąc aktywnym przedsiębiorcą, jest się nieustannie pod presją, jeśli nie własnych ambicji, to czyichś oczekiwań. Pokój w domu i bliskość żony będzie moją przystanią.
Tyle że już chyba nie ma latarników.
Chodzi o symbol pewnego trybu życia, dość romantyczny, przyznasz.
Czyli Jarosław Królewski za 10 lat będzie naukowcem rentierem?
Pytasz, czy będę żył z procentu od tego, co zarobię? Nie, na pewno. Mam jeszcze kilka projektów, np. chcę zbudować własny samochód autonomiczny. Chciałbym też więcej inwestować jako anioł biznesu w różne ciekawe spółki.
A nie pociąga cię polityka? To też jest sposób na wywieranie wpływu.
Jeśli polityka będzie prezentowała w przyszłości sobą jakiś poziom, to wszystko jest możliwe. Dzisiaj wolę czysto merytorycznie doradzać i doradzam politykom różnych partii – tym z odpowiednim IQ i EQ (inteligencja emocjonalna). Natomiast sądzę, że w przyszłości właśnie dzięki nowym technologiom polityka się zmieni.
Będziemy głosować w sieci?
Nie tylko. Polityka będzie bardziej jednoznaczna, nie będzie miejsca na niedomówienia, ślizganie się, na taki konflikt jak dzisiaj. Algokracja w polityce będzie oznaczać merytokrację, mniej emocji i więcej konkretów.
Jednak dzisiaj rządzi się przez konflikt, nikt nie wymaga merytoryki i nikt nie pociąga nikogo do odpowiedzialności. Nie boli cię, że utrzymujesz te zjawiska ze swoich podatków?
Ja nie jestem z tych ludzi, którzy narzekają. Płacę podatki i nawet o tym nie myślę specjalnie.
Synerise nie ma jakiegoś powiązanego wehikułu na Cyprze do optymalizacji podatkowej?
Nie ma. I raczej nie będzie miał, a jeśli będzie, to tylko po to, żeby wydawać w kraju pieniądze na własnych warunkach.
Merytokracja będzie tym, co ukształtuje nowe pokolenia. To eliminacja niedopowiedzeń i bylejakości