Francusko-niemiecki układ na rzecz osłabienia zapisów dyrektywy gazowej wskazuje, że to nie ekonomia nakręca budowę gazociągu, którym rosyjski gaz popłynie do Niemiec



Parlament Europejski 9 kwietnia najprawdopodobniej zagłosuje za nowelizacją dyrektywy gazowej. Prawo, które utrudni, ale nie zapobiegnie budowie gazociągu Nord Stream 2, wejdzie w życie jeszcze w połowie tego roku. Tymczasem „Frankfurter Allgemeine Zeitung” („FAZ”) ujawnił, że Francja pomogła Niemcom w osłabieniu brzmienia nowelizacji.
Dziennik na podstawie pozyskanych dokumentów i źródeł w niemieckim rządzie twierdzi, że wtorkowe poparcie dyrektywy w sprawie praw autorskich przez wszystkich obecnych na sali 32 niemieckich chadeków było w istocie spłatą długu. Niemieccy politycy mieli bowiem powody, aby zagłosować inaczej. W ich kraju setki tysięcy osób demonstrowało przeciwko nowym regulacjom, przede wszystkim przeciwko artykułowi 13. Stanowi on, że właściciele platform internetowych pod groźbą kar będą musieli dokładać troski, by publikowane przez nich treści nie naruszały praw autorskich.
Głosowanie nad przyjęciem dyrektywy poprzedził wniosek o przegłosowanie wykreślenia tego artykułu z tekstu dyrektywy. Wniosek upadł zaledwie pięcioma głosami. Przy twardych przepisach obstawała Francja, która na poziomie krajowym już teraz bardzo restrykcyjnie broni praw autorskich. „FAZ” twierdzi, że niemieccy chadecy pomogli przyjąć dyrektywę, bo 8 lutego br. uzyskali francuskie wsparcie w Radzie UE podczas debaty nad nowelizacją dyrektywy gazowej.
Po zapewnieniu firmom budującym Nord Stream 2 politycznych gwarancji niemieccy politycy uspokajają swoich partnerów, używając dwóch argumentów. Po pierwsze, z ust kanclerz Angeli Merkel i ministra gospodarki Petera Altmaiera padły deklaracje, że Niemcy będą dywersyfikować źródła gazu poprzez budowę terminali gazu skroplonego. Te obietnice mogą się faktycznie ziścić. Wczoraj niemiecki rząd zaakceptował nowelę rozporządzenia w sprawie dostępu do sieci gazowej, dzięki której budowa terminali ma się bardziej opłacać potencjalnym inwestorom. Jeśli do terminali zacznie płynąć gaz z USA, to biznesowe profity mogą zmniejszyć głosy krytyczne wobec Nord Stream 2 płynące z Waszyngtonu.
Drugi argument to zapewnienie, że Niemcy robią wszystko, żeby umożliwić dalszy tranzyt gazu przez Ukrainę. Obecnie wpływy z tego tytułu to nawet 10 proc. dochodów ukraińskiego budżetu. Dodatkowo politycy w Kijowie podkreślają, że dotychczas jedynie wykorzystywanie ukraińskich rur przez Gazprom powstrzymuje Rosję przed dalszą agresją. Aktualny kontrakt wygasa wraz z końcem bieżącego roku. W ubiegłym tygodniu minister Altmaier mówił, że „Niemcy zdecydowanie popierają Ukrainę” w dążeniu do przedłużenia umowy.
W tej sprawie toczą się trójstronne rozmowy Rosja – Ukraina – Bruksela. Negocjacjom towarzyszy kampania dezinformacyjna prowadzona przez Gazprom. Według informacji „FAZ” rosyjski koncern poinformował bułgarskie ministerstwo energii, że od 2020 r. przestanie dostarczać tam gaz przez Ukrainę. W zamian ma on popłynąć przez odnogę rurociągu TurkStream, której budowa planowana jest na ten rok. Jej trasa ma przebiegać przez Bułgarię, Serbię i Turcję. Zamieszanie zwiększyła deklaracja szefa MSZ Węgier Pétera Szijjártó, że jego kraj zawarł umowy z Gazpromem, które umożliwią zaopatrzenie się w gaz, nawet jeśli tranzyt przez Ukrainę zostanie zablokowany.
– Jest dużo szumu związanego z negocjacyjnym pokerem. Jednak dopóki alternatywne trasy nie zostaną ukończone, Gazprom nie może całkiem zrezygnować z rurociągów na Ukrainie – cytuje Dirka Buschle, wiceprezesa Wspólnoty Energetycznej w Wiedniu, „FAZ”.
Eksperci twierdzą, że rozwijany przez Rosję gazociąg TurkStream będzie mieć zbyt małą przepustowość, by stać się bypassem dla sieci ukraińskich gazociągów.