Teza, że dobrobyt można wydrukować, doczekała się własnej teorii ekonomicznej. Ale MMT jest dla ekonomii tym, czym ruch antyszczepionkowy dla medycyny. W Polsce ideę tę lansuje m.in. raper Popek.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Zamykamy kopalnie i budujemy 10 elektrowni jądrowych – jak zareagowalibyście, gdyby taką obietnicę wyborczą złożył wam polityk? Nie zdziwiłbym się, gdybyście odesłali go uprzejmie do diabła. Koszty budowy jednej takiej siłowni zaczynają się od 40 mld zł. Skąd rząd miałby wciąć 400 mld? To kwota przewyższająca roczny budżet Polski. Wydatek taki byłby skrajną nieodpowiedzialnością, oznaczającą drenaż kieszeni podatników i zadłużanie ich dzieci, prawda?
Prawda. Mielibyście rację, wyśmiewając takiego polityka. Nie upadliście przecież na głowę. Istnieje jednak coraz bardziej wpływowa grupa ludzi, która – wybaczcie to dosadne stwierdzenie – na głowę upadła. Jej poglądy pozwalają uznać program budowy 10 elektrowni atomowych w Polsce czy jakikolwiek inny gargantuiczny wydatek budżetowy za realny. Wystarczy sfinansować go zadłużeniem denominowanym we własnej walucie, bo państwu dysponującemu suwerennym pieniądzem nie grozi niewypłacalność. – To logiczna konsekwencja tego, jak działa system pieniężny i gospodarka – głoszą skromnie zwolennicy Nowoczesnej Teorii Pieniądza, w skrócie MMT (Modern Monetary Theory).
Teoria kuriozalna i niebezpieczna. Przypomina zombie z horrorów George ’a Romero. Ożywione trupy żywią się ludzkimi mózgami, idee przywrócone do życia przez MMT też żywią się naszymi umysłami. Zwłaszcza naiwnych.

Do góry nogami

MMT wprowadza w błąd już nazwą. Bo cóż to za nowoczesna teoria, jeśli swoje założenia wywodzi z ponad stuletnich ksiąg? Mowa o czartalizmie (z łac. charta –kupon), poglądzie sformułowanym w 1905 r. przez niemieckiego ekonomistę Georga Friedricha Knappa. Zakładał on, że pieniądzem jest to, co państwo uzna za pieniądz. Ma on charakter dekretowy, nie musi mieć powiązania z towarem – jest po prostu prawnym symbolem, który umożliwia sprawne działanie państwa i gospodarki.
Knapp formułował tę teorię w świecie, w którym funkcjonował jeszcze parytet złota, lecz jego idea zwiastowała to, co miało nadejść w 1971 r.: odejście od wymienialności banknotów na sztabki. Po drodze, gdy proces zrywania z kruszcem był już zaawansowany, ukazywały się inne istotne dla MMT prace. Na przykład Johna Maynarda Keynesa i Hymana Minsky’ego, którzy wierzyli w antykryzysową rolę państwowej interwencji, a przede wszystkim Amerykanina Abby Lernera, który widział w opodatkowaniu i obligacjach instrumenty regulowania popytu i stóp procentowych. MMT z tych ekonomistów czerpie garściami albo – co bliższe prawdy – wybiera z ich myśli co wygodniejsze tezy i niechcący doprowadza do intelektualnego absurdu. Bo chociaż swobodna kreacja pieniądza przez banki centralne i komercyjne, emisja obligacji oraz opodatkowanie stanowią dzisiaj jedne z głównych narzędzi polityki pieniężnej, to jednak nie korzysta się z nich w sposób, jaki proponuje MMT. Różnica bierze się z założeń.
Ekonomiści przyjmują zazwyczaj, że pieniądz powstał w odpowiedzi na problem barteru. Łatwiej używać jednolitego środka wymiany niż szukać na rynku krów mlecznych, na które można wymienić swoje zbiory marihuany. Pierwotnie to nie rząd instytucjonalizuje pieniądz, lecz rynkowe testy prób i błędów. Sam więc dekret „Oto wasza waluta!” nie wystarczy. Ludzie muszą się zgodzić, że to faktycznie jest ich waluta. Dostrzec w niej wartości, wiarygodność. Zaufać jej.
W logice ortodoksyjnej ekonomii rząd nie dysponuje własnymi pieniędzmi, tylko środkami podatników. Każdy budżetowy wydatek – zasiłek, inwestycja w nową linię kolejową czy dotacja dla PZPN – musi być pokryty z podatków, nawet jeśli dzisiaj finansuje się ją kredytem bądź nowym pieniądzem. W odpowiedzi na nowy pieniądz gospodarka musi wytworzyć wartościowe towary, bo inaczej pojawi się inflacja. Kredyty muszą być spłacane. Za mocno zadłużać się nie można, bo grozi to niewypłacalnością. Zgadzają się z tym nawet keynesiści – tyle że mają większą niż wolnorynkowcy tolerancję dla wielkości długu i terminu jego spłaty.
W teorii MMT pożyczki muszą być spłacane, lecz tylko te prywatne. Wielkością długu publicznego przejmować się nie trzeba. Jeśli rząd zadłuża się we własnej walucie i ma władzę nad pieniądzem, to swoje zobowiązania zawsze będzie w stanie spłacić. Może tworzyć pieniądz z niczego. To jego władza technicznie rzecz biorąc może robić to w nieskończoność. – Na tworzeniu pieniądza opiera się cały system bankowy, to żadna tajemnica – mówią spece od MMT. Ale to nie koniec. To, co zwykle nazywa się długiem publicznym, oni uznają za odzwierciedlenie oszczędności prywatnych, a więc coś korzystnego. Tłumaczą, że jeśli rząd wydaje więcej, niż otrzymuje w podatkach, sektor prywatny otrzymaną nadwyżkę oszczędza. Problem może pojawić się dopiero wtedy, gdy kraj zadłuża się za granicą i nie ma suwerennej waluty. Wtedy nie może dodrukować pieniędzy. Tu obóz MMT przywołuje kazus Grecji, która nie mogła w czasie ostatniego krachu dodrukować euro.
Zgodnie z MMT państwo może tworzyć dodatkową podaż pieniądza (utrzymywać deficyty) aż do momentu, w którym gospodarka osiągnie pełne moce produkcyjne: gdy każda taśma w fabryce będzie się przesuwać, a każdy chętny pracować. Charakterystyczne dla dzisiejszego kapitalizmu „marnowanie” wolnych zasobów zniknie. I tu pojawia się kolejna wywrotowa teza MMT – aby to osiągnąć, nie potrzeba podatków. W myśl tej teorii daniny są ściągane nie po to, by finansować budżet, bo ten zapełnia się sam. Mają zupełnie inne funkcje – mogą np. zmniejszać nierówności, wpływać na zachowania konsumenckie, ale przede wszystkim pozwalają sterować procesami makroekonomicznymi. Głównym bowiem ryzykiem w modelu MMT nie jest zadłużenie, lecz inflacja w wyniku nadmiernej produkcji pieniądza. Dzięki podatkom można ją ograniczać. Ceny urosły za bardzo? Hop, podnosimy podatki, ściągając z rynku nadmiar pieniądza. Proste? Proste.
Jak inni ekonomiści mogą tego nie rozumieć?

Ferrari dla wszystkich

Nikt na Uniwersytecie Harvarda, London School of Economics czy Uniwersytecie Chicagowskim nie traktuje MMT jako teorii naukowej. Zdaniem krytyków – błędny jest już jej punkt wyjścia. Owszem, pieniądz tworzony jest z niczego, ale to nie oznacza „róbta co chceta”. Nonszalanckie traktowanie możliwości dodruku kończy się tak, jak ostatnio w Wenezueli, w której napadający na bank ukradli sejf, bo to majątek trwały, a nie przechowywane w nim boliwary, bo te są bezwartościowe.
Pieniądz oficjalny przestaje pełnić swoją funkcję, gdy jest go za dużo, czyli przy wysokiej inflacji. MMT dostrzega to ryzyko, ale ma znacznie wyższą tolerancję dla jej poziomu. Przy czym Nowoczesna Teoria Pieniądza nie daje narzędzi pozwalających na określenie czasu i zakresu działania antyinflacyjnego. Mówi tylko ogólnie, że ceny nie wzrosną dopóty, dopóki rząd utrzymuje wydatki we właściwej relacji do potencjalnych zasobów.
Jak zwraca uwagę Desmond Lachman z American Enterprise Institute, w USA, gdzie jest najmocniej promowane, MMT zupełnie nie nadaje się do prowadzenia praktycznej polityki. Już dzisiaj tamtejsza gospodarka znajduje się w fazie pełnego zatrudnienia. Gdyby wprowadzić w Stanach politykę zgodną z MMT, nie byłaby w stanie nadgonić zwiększoną produkcją za nowymi dolarami w systemie. Wzrosłoby oprocentowanie obligacji, konieczne byłoby drukowanie dodatkowych pieniędzy, kapitał zacząłby odpływać i kraj wpadłby w spiralę inflacyjną.
Żeby coś takiego się wydarzyło, trzeba by dodrukować naprawdę sporo dolarów. Więcej niż te kilka miliardów w ramach luzowania ilościowego po ostatnim krachu. Że nikt nie proponuje tak szalonych działań? Nieprawda. Na 6,6 bln dol. portal Bloomberg oszacował koszty realizacji Zielonego Nowego Ładu. To celowo nawiązujący do rooseveltowskiej polityki antykryzysowej z lat 30. XX w. pomysł Alexandrii Ocasio-Cortez – demokratki narzucającej od kilku miesięcy ton w amerykańskiej debacie publicznej. Roosevelt walczył z recesją, Ocasio-Cortez chce powstrzymać zmiany klimatu.
Zwolennikom Nowoczesnej Teorii Pieniądza (do których sama należy) wydaje się to rozsądną propozycją. „Wszystko, co technicznie możliwe, jest możliwe finansowo. Zielony Nowy Ład pomoże gospodarce, stymulując produktywność, powstawanie miejsc pracy i popyt” – można przeczytać w artykule „Mamy z czego zapłacić za Zielony Nowy Ład”, którego współautorką jest Stephanie Kelton, guru MMT ze Stony Brook University (USA).
George Selgin z Cato Institute (spec od systemów pieniężnych), czytając takie rzeczy, dostaje białej gorączki. Oburza go zwłaszcza stwierdzenie: „Wszystko, co jest technicznie możliwe, jest możliwe finansowo”. To absurd wynikający z pomieszania pojęć. „Technicznie możliwe znaczy możliwe do zrobienia po jakimś skończonym koszcie, ale to nie to samo, co stać nas na to. Owszem, moglibyśmy zasiedlić Księżyc, wyposażyć każdego Amerykanina w ferrari albo wypełnić jezioro Mead szampanem, to wszystko technicznie możliwe, ale jestem stuprocentowo pewny, że nas na to nie stać” – pisze Selgin w jednym z artykułów. Uważa MMT za skrajnie naiwną wersję keynesizmu, zakładająca nieskończoną nadwyżkę podaży każdego zasobu, którą da się uruchomić dzięki pieniężnej ekspansji. W ramach takiej teorii można uzasadnić każdy wydatek rządowy. MMT oznacza budowanie fontann pod wodospadami. Takie wydatki – jak zauważa zwolennik szkoły austriackiej Joe Salerno – „odciągają pracę i inne zasoby od produktywnych inwestycji”.
Ale i keynesistom MMT się nie podoba. Jeden z nich, Brad DeLong z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, pisze, że idea ta nie kwalifikuje się do miana teorii, nie jest nowoczesna i nie ma wiele wspólnego z polityką pieniężną. Inny keynesista i ekonomiczny noblista Paul Krugman zauważa, że MMT niewiele różni się od teorii Abby Lernera i dzieli podobne słabości: nie dostrzega ograniczeń narzędzi fiskalnych i nie pozwala na ustalenie optymalnych dla inwestycji stóp procentowych. Krugman przyznaje też rację wolnorynkowcom, że pod pewnymi warunkami deficyty wypychają prywatne inwestycje. – Zwolennicy MMT zakładają, że finanse funkcjonalne to jakaś aksjomatycznie prawdziwa doktryna. A deficyty i dług mają znaczenie – twierdzi.
Z innej flanki atakuje MMT Bob Murphy z Texas Tech University. Zauważa, że teoria, wedle której deficyt umożliwia oszczędności prywatne, trzyma się kupy jedynie, gdy zdefiniujemy je jako oszczędności pomniejszone o prywatne inwestycje. Tyle że w realnym życiu oszczędności są tym, co odłożymy od własnego dochodu. Ten zaś uzyskiwać może nawet Robinson Crusoe na samotnej wyspie, gdzie rządu, pieniądza i apostołów MMT nie ma wcale.

Ale to już było?

Żaden kraj na świecie nie prowadził dotąd polityki w pełni zgodnej z MMT, ale zwolennicy tej teorii wskazują na Japonię, astronomicznie zadłużoną (na poziomie 253 proc. PKB), a jednak zdolną utrzymać oprocentowanie obligacji na bardzo niskim poziomie. Mimo długu inwestorzy nie wróżą Tokio niewypłacalności. Co więcej, tamtejszy bank centralny posiada krajowe obligacje na kwotę ok. 100 proc. PKB, a mimo to w kraju nie ma inflacji.
Czy to nie świadczy o tym, że MMT ma rację w kwestii długu publicznego? „Samo posiadanie własnej waluty nie byłoby gwarancją niskich stop procentowych, jeśli inwestorzy sądziliby, że tylko dzięki inflacji spłacisz swoje długi” – tłumaczy Scott Sumner z amerykańskiego Bentley University. Wiarygodność kredytowa Japonii musi wynikać z czego innego. „Tokio ma niższe wydatki rządowe niż np. również wysoko zadłużone Włochy, co daje mu dużą przestrzeń do podniesienia podatków przed wprowadzeniem polityki inflacyjnej” – wyjaśnia.
MMT koncentruje się na kwestiach księgowych i finansowych, a realna gospodarka jej tak naprawdę nie interesuje. Zauważają to nawet marksiści. „Podaż pieniądza wzrasta, gdy w wyniku produkcji kapitalistycznej sprzedawanych jest więcej dóbr za więcej pieniędzy. Pieniądz nie jest oderwany od aktywności gospodarczej, jego wartość nie jest kontrolowana przez państwo” – zauważa ekonomista Michael Roberts na blogu The Next Recession.
Gdy wiara w moc kreatywnej księgowości przesłania realną gospodarkę, nie ma mowy o wzroście. Dowodem jest zadłużona Japonia czy Włochy. Przypominają one auta, w których działa tylko wsteczny bieg, ale mają pozłacane karoserie. „Francja Francois Mitteranda w 1981 r. czy rząd Gerharda Schrödera w Niemczech w 1998 r. zaczynały od programów w stylu MMT i musiały zmienić kurs. Brytyjczycy i Włosi w latach 70. XX w. prosili o pomoc MFW ze względu na swoje polityki inflacyjne” – alarmuje Lawrence H. Summers, także keynesista, sekretarz skarbu USA w czasie prezydentury Billa Clintona.
Zwolennicy MMT powiedzą, że żaden rząd nie wydaje pieniędzy zgodnie z ich wskazaniami. Na przykład nie wprowadza się gwarancji zatrudnienia dla każdego, kto chce pracować, a nie może znaleźć zajęcia. A takie zasady mają zapewniać w gospodarce pełne zatrudnienie i stabilność cen. – Dzięki Bogu, że się nie wprowadza – mówią oponenci MMT. To zniszczyłoby rynek pracy. W MMT twierdzi się, że gwarancje mają obejmować ludzi z płacowego dna i oferować im płacę minimalną, nie szkodząc tym samym procesom rynkowym. Wierzy się, że gdy pojawi się ktoś oferujący im lepiej płatną posadę, porzucą państwowy wikt. Tyle że to założenie jest wzięte z księżyca. Nie każdy pracownik jest produktywny ponad pensję minimalną. Oferowanie mu pracy przez rząd może zniechęcić do podnoszenia kwalifikacji. Ponadto sektor prywatny potrzebuje pracowników nisko wykwalifikowanych. Gwarancje zatrudnienia utrudnią ich pozyskanie, prowadząc do złej alokacji kapitału ludzkiego.
Z powyższych przyczyn MMT to jedyna funkcjonująca teoria ekonomiczna, której nie tylko nie popiera dosłownie żaden wpływowy ekonomista (przynajmniej w USA, według badań University of Chicago Booth School of Business), a wszyscy bez względu ją atakują.

Prawie jak heliocentryści

MMT rozwijana jest przez grupkę przebojowych badaczy spoza głównego nurtu. Jedną z twarzy tej teorii jest Warren Mosler, bardziej finansista niż zawodowy ekonomista. „Zarządzał funduszem hedgingowym, żyje w karaibskim raju podatkowym, kocha szybkie samochody i jachty” – opisuje go na łamach Bloomberga Katia Dmitrieva. Ważna dla MMT jest Stephanie Kelton, która doradzała socjalistycznemu senatorowi Berniemu Sandersowi w kampanii prezydenckiej w 2016 r., oraz Bill Mitchell z australijskiego University of Newcastle. Ten ostatni zresztą ukuł termin Modern Monetary Theory. Ciekawostka: Moslera i Mitchella poznał ze sobą Arthur Laffer, czempion reaganomiki, ekonomii podaży i rozsądku budżetowego.
To, że zwolennicy MMT mają tak wielu krytyków, nie oznacza per se, że nie mają racji. Można przecież wierzyć, że krytycy tej teorii to wstecznicy, którzy boją się zmiany paradygmatu, że są niczym zwolennicy geocentryzmu Ptolemeusza, którzy uwzięli się na heliocentrystów. Bardziej możliwe jednak, że MMT jest tak głęboko błędna, że nawet na co dzień wrogie sobie szkoły ekonomiczne zakopały topór wojenny, by dać odpór humbugowi, który niektórzy mogą pomylić z ekonomią. A łatwo MMT z ekonomią pomylić, bo opiera się na wielu poprawnych obserwacjach i założeniach. Z księgowego punktu widzenia dobrze opisuje proces kreacji pieniądza, a z czysto notarialnej perspektywy słusznie stwierdza, że państwo dysponujące własnym pieniądzem, nie może stać się niewypłacalne. Tyle że to nihil novi. Z tym mainstream się zgadza.
Jak zauważa ekonomista Thomas Palley, te elementy MMT, które są prawdziwe, nie są nowe, a te, które są nowe, nie są prawdziwe. To jak z antyszczepionkowcami. Oni też w dużej części bazują na poprawnych założeniach, a mimo wszystko w medycynie nie traktuje się ich poważnie. Rtęć szkodzi? Szkodzi. Należy badać skutki uboczne wszelkich leków? Należy. Nie jest jednak prawdą, że medycyna uległa lobby koncernów farmaceutycznych i fałszuje wyniki badań, ukrywając skalę występowania odczynów poszczepiennych. To myślenie paranoiczne, nie naukowe.
I nie jako sensowną teorię naukową, a jako teorię paranoiczną krytykuje się zazwyczaj MMT. Im dalej w las dyskusji z jej zwolennikami, tym bardziej zaczyna przypominać niebezpieczne sekciarskie wierzenia z mesjanistycznym zacięciem. „Zwolennicy Nowoczesnej Teorii Pieniądza skonstruowali tak dziwaczny, nielogiczny, pokręcony sposób myślenia o makroekonomii, że ataki spływają po nich niemal jak po teflonie. Stworzyli potwora, scalając ze sobą nieprzystające definicje pojęć, mają tendencję do mylenia relacji księgowych z przyczynowymi i popełniają błędy w rozumieniu podstawowych kwestii z przyczynowością związanych” – pisze z kolei Scott Sumner. Tacy jak on nieustannie słyszą od zwolenników MMT, że czegoś nie zrozumieli, czegoś nie doczytali, że są zaślepieni neoliberalną ideologią. Tyle że taki ton debaty podważa naukowość nie Sumnera i reszty krytyków, lecz obrońców MMT. Właściwie to ich nawet poniża, bo zawodowi ekonomiści rzadko zarzucają sobie brak zdolności do czytania ze zrozumieniem. Jeśli się nie zgadzają, to dlatego, że nie podzielają wspólnych założeń bądź celów. Różnią ich metoda, dane, interpretacja.

Radość populistów

Może MMT to tylko kolejna moda intelektualna wyrosła na fali pokryzysowej kontestacji ekonomii jako nauki? Możliwe, ale jak na razie zyskuje kolejnych sprzymierzeńców.
To powinno martwić nie tylko dlatego, że jest po prostu fałszywą teorią, lecz także z tego powodu, że MMT to sen każdego populisty, który rozdawnictwem chce zdobywać elektorat, i instrukcja obsługi dla każdego dyktatora potrzebującego najechać sąsiada albo wybudować mur graniczny. MMT to też uzasadnienie dla przewodniej, paternalistycznej roli państwa. Państwo tworzy pieniądz. Państwo wyznacza cele jego wydatkowania. Państwo drukuje dobrobyt.
Nie rozstrzygając, czy to właśnie takie intencje przyświecały jej twórcom, warto zauważyć, że większość z popierających MMT to ideologiczni lewicowcy: zwolennicy hojnego państwa dobrobytu, inwestycji publicznych na dużą skalę i robót publicznych. Mam wrażenie, że w Polsce przećwiczyliśmy część z tych koncepcji z wiadomym skutkiem przed 1989 r. (Swoją drogą, jak to możliwe, że PRL, który miał własny pieniądz, musiał uciekać się do pożyczek zagranicznych?)
Dzisiaj widmo MMT krąży za oceanem, ale czy cień ekonomicznej ignorancji padnie również na nas? Jak na razie ze świecą szukać polskich ekonomistów propagujących to kuriozum. Osoby takie łatwiej znaleźć wśród aktywistów innej idei: powszechnego dochodu gwarantowanego. Z pomocą MMT próbują uzasadnić jej finansową wykonalność i odebrać przeciwnikom argument, że nas na to nie stać. Jeśli zaś idzie o polityków, to w Polsce do MMT przyznaje się jedynie Paweł Mikołajuw, założyciel partii Młoda Polska. Jego zdaniem teoria ta „obala kłamstwa ekonomistów głównego nurtu” i uwolni nas od władzy bankierów i globalnych korporacji.
Mikołajuw, znany jako Popek, raper o wytatuowanych gałkach ocznych, śpiewający o intymnych kobiecych częściach ciała unoszących się nad jego głową. Że to intelektualno-obyczajowy rynsztok? Tu nie ma wątpliwości. I niech w tym rynsztoku – dla naszego bezpieczeństwa – razem z Popkiem pozostanie MMT. Nawet jeśli doradcą Młodej Polski jest sam Warren Mosler. Założę się, że on sam jako wytrawny inwestor sporo oszczędności trzyma w złocie, nieruchomościach i dziełach sztuki. Tak na wszelki wypadek – gdyby świat jednak przekonał się do MMT, ale eksperyment nie wypalił.