Nie poparłem planu finansowego NBP na 2018 r. ze względu na sceptyczne nastawienie wobec polityki zatrudnienia w banku centralnym – mówi w wywiadzie dla DGP Kamil Zubelewicz, członek Rady Polityki Pieniężnej.

Zanim przejdziemy do tego, jakie pana zdaniem powinny być stopy procentowe w Polsce, chciałem spytać o gorący temat, jakim jest jawność wynagrodzeń w Narodowym Banku Polskim i próby ograniczenia tych płac. Czy to naruszenie niezależności banku centralnego?

Nie widzę żadnego zagrożenia czy nawet naruszenia niezależności NBP w postulacie jawności płac. Pomysł odniesienia zarobków do zarobków prezesa NBP wydaje mi się racjonalny, gdyż zwierzchnik powinien zarabiać więcej niż pracownicy. Pytanie tylko czy wynagrodzenia w banku centralnym i dodatki do nich pozostaną na poziomie umożliwiającym konkurowanie o pracowników z bankami komercyjnymi, czyli zbliżonym do rynkowego? Tego częściowo dowiemy się dopiero gdy niektóre z nich zostaną ujawnione. Rada Polityki Pieniężnej nie otrzymywała dotychczas od Zarządu tak szczegółowych informacji przy okazji prac nad planem finansowym czy sprawozdaniem finansowym NBP

Dlaczego głosował pan m.in. przeciwko planowi finansowemu NBP na 2018 r. czy przeciwko przyjęciu sprawozdania finansowego za 2017 rok?

Brak poparcia planu finansowego na ubiegły rok wynikał m.in. z mojego sceptycyzmu wobec polityki zatrudnienia w banku centralnym. Z kolei w sprawozdaniu finansowym za 2017 rok nie podobały mi się rezultaty zarządzania rezerwami.

Przejdźmy do polityki pieniężnej. W listopadzie złożył pan wniosek o podwyżkę stóp procentowych o 25 pb i jako jedyny zagłosował za nim. Czy będzie pan składał kolejne wnioski?

Od początku obecności w Radzie uważam, że należałoby wyeliminować wewnętrzne przyczyny inflacji i podnieść stopy procentowe. Ceny dóbr zależne od koniunktury krajowej w 2018 roku rosły o prawie 2%. Jako pierwszy typowałem jednak, że Rada sprzyjać będzie długookresowej stabilizacji stóp procentowych w Polsce. Złożenie wniosku w tamtym – dość szczególnym momencie – miało na celu przekazanie rynkowi jasnej informacji na temat nastrojów w Radzie. Było to swoiste „sprawdzam” wcześniejszych deklaracji niektórych osób.

I dowiedział się pan, że jest osamotniony, jeśli chodzi o chęć podnoszenia kosztu kredytu.

Tak, nawet przy dość interesującej kumulacji danych gospodarczych. W listopadzie dysponowaliśmy bowiem nową projekcją inflacji. Kolejny raz wynikało z niej, że w całym horyzoncie prognozy, czyli przez najbliższe dwa lata, inflacja przekraczać będzie 2,5 procent. Większość analityków źródeł inflacji upatrywała w spodziewanym wzroście cen energii w 2019 roku. Ja natomiast zwracałem uwagę na wprost pokazane ryzyko inflacji w 2020 roku i w kolejnych latach. Jest to o tyle istotne, że przyspieszający wzrost cen trudno powstrzymać łagodnymi metodami. Ta długofalowa perspektywa rosnącej inflacji przesądziła o złożeniu symbolicznego wniosku, którego przyjęcie i tak pozostawiałoby ujemne realne stopy procentowe.

W RPP dominuje jednak bardzo ostrożne podejście do prognoz długoterminowych. W związku z tym dyskusja skoncentrowała się na podwyżkach cen energii, które –nawet jeśli nie wystąpią w tym roku – w kolejnych latach mogą uderzyć ze zdwojoną siłą. Najważniejszy czynnik ograniczający wzrost cen pochodzi spoza naszej gospodarki i są to niskie ceny ropy. Po raz kolejny dostajemy prezent od losu, bez niego i bez interwencji na rynku energii ceny wzrosłyby o 3 procent.

W takiej sytuacji należy postawić zasadnicze pytanie: czy w obliczu hipotetycznego szoku podażowego i ogólnoświatowej deflacji, powinniśmy podtrzymywać dogmat o obecnym celu inflacyjnym? Według mnie nie. Zatem jeśli został osiągnięty podstawowy cel polityki pieniężnej – stabilność cen – to kolejnym celem działań RPP jest wspieranie polityki gospodarczej rządu.

I tu pojawia się kolejne pytanie – co rozumiemy przez „politykę gospodarczą”.

Zdecydowanie jest to kluczowa kwestia. Czy polityka gospodarcza to taka, którą prowadziłaby Rada – czy też taka, którą planuje i wykonuje rząd? Zwracam uwagę, że dokumenty rządowe zakładały wyższe stopy procentowe w Polsce. Ponadto niedawno jeden z ministrów, co jest dość rzadkie w tym kontekście, określił optymalny poziom inflacji z punktu widzenia rządu – między 1 a 2 proc. Delikatna podwyżka stóp procentowych byłaby zatem wsparciem polityki rządu, bo powstrzymałaby osłabianie kursu złotego. Pamiętajmy, że nasz cel inflacyjny służy de facto osłabianiu polskiej waluty. Taki cel inflacyjny systematycznie szkodzi polskim konsumentom, osobom zadłużonym w walutach obcych, spłacie zadłużenia zagranicznego czy wszelkim planom modernizacyjnym, zwłaszcza polskiej armii. Celowe osłabianie waluty nie jest potrzebne, podobnie jak jej sztuczne umacnianie.

Jak pan rozumie cel inflacyjny, bo tutaj też pewnie w RPP są różnice zdań: punktowe, czyli 2,5 proc., czy 2,5 proc. z pasmem odchyleń plus/minus 1 proc.?

Cel inflacyjny jest formalnie określony jako 2,5 proc. z pasmem odchyleń plus/minus 1 proc. Takie brzmienie to historyczny kompromis – inflacja między 2,5 a 3,5 proc. sugeruje, że trzeba monitorować ryzyko jej nadmiernego wzrostu. Z kolei inflacja między 1,5 a 2,5 proc. oznacza, że trzeba monitorować ryzyko spowolnienia gospodarczego.

Osobiście zauważam, że niska inflacja w Polsce zasadniczo ułatwia wyższy wzrost gospodarczy, więc – podobnie jak obywatele – nie obawiam się niższego tempa wzrostu cen czy ich spadku.

Jaki scenariusza dla pana oznaczałby konieczność zaostrzania polityki pieniężnej?

Wszystko zależy od prognoz, jakimi będziemy dysponować. Przy inflacji przekraczającej 2.5 proc. w całym horyzoncie projekcji lub ryzyku gwałtownego jej przyspieszania w perspektywie 18–24 miesięcy, trzeba będzie znowu się zastanowić nad podwyżką stóp.

Nie fetyszyzuje więc pan bieżących danych pokazujących niską inflację i wysokie, chociaż spowalniające, tempo wzrostu PKB.

Nie ma większego sensu koncentrowanie się na aktualnych danych makroekonomicznych. Celem Rady powinno być przewidzenie sytuacji gospodarczej za kilka kwartałów.

Jesteśmy w przededniu nowej, marcowej projekcji przygotowywanej przez analityków NBP, ale ze słów prezesa Adama Glapińskiego możemy wywnioskować, że pojawi się tam wyższa ścieżka wzrostu PKB niż zakładano kilka miesięcy wcześniej i brak napięć inflacyjnych. Dlatego prezes pozwolił sobie na zarysowanie scenariusza stabilnych stóp procentowych nawet do końca 2020 r.

Spodziewam się, że zobaczymy najpierw stopniowy wzrost inflacji do 2 proc., a następnie nieznacznie wyższy poziom, który będzie się utrzymywał. To jednak będzie pewnie w dużej mierze efekt niskich cen ropy. Prezesa dziwi wysokie tempo wzrostu i niska inflacja. Konsekwentnie się tutaj z nim mijam, bo dla mnie jest to naturalne, w sytuacji gdy mamy wzrost spowodowany czynnikami podażowymi. A można wyróżnić trzy takie czynniki: ceny ropy, napływ pracowników z zagranicy i obniżenie opodatkowania osób najmniej zarabiających.

Jak widzi pan tegoroczne spowolnienie tempa rozwoju? Optymiści zakładają, że gospodarka urośnie o ok. 4 proc., pesymiści wskazują, że wzrost ledwie przekroczy 3 proc.

Moim zdaniem zadowalający wynik to wzrost PKB powyżej 3 proc. Uważam, że lepiej analizować średnią dwuletnią, a ta będzie dość wysoka jeśli chodzi o lata 2018–2019.

Obserwując koleżanki i kolegów z RPP, czy scenariusz stóp procentowych bez zmian do końca 2020 r., jest realny?

Głosowanie pokazało, że prawdopodobieństwo podwyżek stóp jest niewielkie, podobnie jak w okresie deflacji brak wniosków oddalił ryzyko obniżek. Dla rynku oznacza to, że kredytobiorcy mogą spać spokojnie, a konsumenci będą tracić na wzroście cen. Rada sugeruje, że musiałoby się wydarzyć coś bardzo złego w gospodarce, aby skłonić ją do reakcji.

Dużo uwagi poświęcamy perspektywom wzrostu gospodarczego, co wynika ze wspomnianego sposobu rozumienia celu inflacyjnego. Trudno byłoby znaleźć kogoś, kto obawia się długotrwałego i poważnego spowolnienia. Jedynie Prezes, na ostatniej konferencji, sygnalizował ryzyko pogorszenia koniunktury na świecie.

W Chinach czy strefie euro mamy już silne sygnały dotyczące spowolnienia.

Pojawia się jednak pytanie jak mocno ewentualne spowolnienie przełoży się na naszą sytuację gospodarczą. Polska zyskała w ostatnich latach na niskich cenach ropy, ułatwiających mocniejszą integrację z gospodarką globalną. Jesteśmy bliżej świata. Nie przypominam sobie pesymistycznych wypowiedzi w RPP odnoszących się do wzrostu gospodarczego. Główny przedmiot zmartwień dotyczy ryzyka przyspieszenia inflacji. Dodatkowo jako źródło obaw większości wymieniłbym presję płacową w sferze budżetowej czy deficyt rąk do pracy. Moim zdaniem ten drugi czynnik wynika z polityki socjalnej i wysokich obciążeń pracy, które łącznie działają dezaktywująco. Pracowników nie zabraknie, jeśli uda się zwiększyć odsetek młodych czy seniorów na rynku pracy.

Oczekiwania rynków i prognozy ekonomistów nie wskazują, aby inflacja miała się stać w perspektywie najbliższych kwartałów problemem.

Przy niskiej inflacji stopy procentowe mogą pozostać długo bez zmian. Natomiast jeżeli inflacja dojdzie do 2,5 proc. to będzie więcej chętnych do głosowania za podwyżką stóp.

Słuchając jednak publicznych wypowiedzi członków Rady trudno znaleźć w nich potwierdzenie dla takich ruchów.

Dlatego mówię, że w czasach deflacji RPP miała nastawienie „wait and see”, a dzisiaj – przy ujemnych realnych stopach procentowych – jest to już „wait and sleep”. Można to ująć jeszcze inaczej: w Radzie dominuje ostrożność przed zbyt szybką podwyżką stóp procentowych i sprzeciw wobec ich obniżki.

Możemy jednak mieć taki cykl koniunkturalny, w którym nie będzie podwyżki kosztu kredytu, a po ostatniej obniżce stóp procentowych w marcu 2015 r., kolejnym ruchem też będzie obniżka.

Jak musiałaby wyglądać sytuacja gospodarcza: wzrost spowalnia do 1,5 proc., a inflacja jest zerowa? Jakie korzyści miałaby przynieść obniżka stóp procentowych? Pobudzić konsumpcję?

Przy braku inflacji, ta powinna sama się zwiększyć.

No właśnie.

Po stronie stóp procentowych mamy jeszcze pewnie jakąś przestrzeń do ich obniżenia.

Obniżka stóp mogłaby naruszyć stabilność sektora bankowego i uderzyłaby w oszczędzających, może też zniechęcać banki do akcji kredytowej. Dodatkowo moglibyśmy obserwować odpływ depozytów za granicę, gdzie stopy procentowe mają szansę rosnąć np. do Czech czy Szwajcarii. Przestrzeni do obniżki obecnie nie ma. Mogłoby do niej ewentualnie dojść nie w obliczu spowolnienia gospodarczego, a wręcz kryzysu.

To może RPP powinna dzisiaj mieć przygotowane na przyszłość niekonwencjonalne instrumenty jak wsparcie akcji kredytowej co przerobili Węgrzy czy skup aktywów co widzieliśmy np. w strefie euro. Już przeszło trzy lata temu wielu polityków PiS publicznie mówiło o takiej potrzebie.

Po pierwsze mamy przyjęte założenia polityki pieniężnej i nie ma tam nowego instrumentarium. Po drugie, już od dawna takich głosów ze strony polityków nie słychać. Z tego co wiem, pomysły tego typu byłyby bardzo źle odebrane i przez polityków, i przez rynki. Dzisiaj nie widzę potrzeby, abyśmy dyskutowali o stosowaniu jakichś niestandardowych instrumentów w polityce pieniężnej, bardziej o jej fundamentach.