Zakup kolejnych baterii systemu Patriot przeciąga się w czasie. Przeszkodą są niepodpisane umowy na offset, ograniczone środki i brak zdecydowania w MON.
Jeszcze niedawno w resorcie obrony przymierzano się do tego, by kontrakt na kolejne baterie systemu Patriot podpisać podczas wrześniowych targów zbrojeniowych w Kielcach. Jednak w ostatnich tygodniach proces zakupu radykalnie zwolnił. Kluczowe dokumenty w tej sprawie nie są wysyłane z MON za Atlantyk i wydaje się, że szanse na podpisanie umowy przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi są iluzoryczne.
Nad negocjacjami zawisły trzy problemy. Jednym z nich są rozmowy w sprawie transferu technologii, który resort obrony wyceniał na 950 mln zł. – To kontrakt, dzięki któremu do Polski trafią nowoczesne technologie na podstawie wynegocjowanego offsetu, ale także na podstawie polonizacji elementów tego systemu. Polskie firmy będą produkowały elementy wyrzutni. Będą produkowały pojazdy, które będą służyły transportowi. Będą także produkowały systemy łączności – zapowiadał minister Mariusz Błaszczak w marcu 2018 r. podczas podpisywania umowy.
Przed zawarciem wartego ponad 16 mld zł kontraktu na zakup dwóch baterii mającego chronić polskie niebo systemu Patriot podpisano umowę ramową w kwestii offsetu. Teraz amerykańskie koncerny mają podpisać umowy wykonawcze ze spółkami z Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Tu już mają być konkrety. Sprawa się przeciąga: Raytheon ma to zrobić do 28 lutego, a Lock heed Martin do 16 marca. Ostatnio negocjacje Polski i USA stanęły w martwym punkcie, ponieważ problemem było zapewnienie strony biznesowej, czyli zagwarantowanie tego, że gdy polskie zakłady nauczą się pewnych rzeczy, to producenci systemu Patriot będą je od nich kupować.
Według informacji DGP impas przełamano, ale MON wstrzymuje się z jakimikolwiek ruchami i przesyłaniem dokumentów dotyczących drugiej fazy programu Wisła, czyli zakupu kolejnych baterii, co najmniej do momentu podpisania tych umów. Resortowi przestało się spieszyć, bo pojawiły się problemy z pieniędzmi. Szacuje się, że kolejne sześć baterii Wisły to koszt ponad 40 mld zł. Jeśli doliczymy do tego obronę przeciwlotniczą krótkiego zasięgu, czyli program Narew, który ma być realizowany przy dużym udziale polskiego przemysłu, to będzie to nawet 50–60 mld zł (dokładnych kwot nikt na razie nie zna).
Tak czy inaczej, by zmniejszyć obciążenie dla budżetu, w MON dojrzewa koncepcja, by nie występować od razu o ofertę sześciu baterii, ale tworzyć system po kawałku, początkowo prosząc o dwie baterie, a potem kolejne, i łączyć system z programem Narew. Z drugiej strony warto pamiętać, że w pewnym sensie droga Wisła jest dla MON wygodna. W obliczu braku umiejętności zakupu sprzętu przez resort i Wojsko Polskie możliwość przelania olbrzymich kwot za Wisłę pozwala pokazać, że MON w 100 proc. realizuje budżet i wydaje na obronność rekomendowane przez NATO 2 proc. PKB. Tak było w ubiegłym roku, gdy mimo znacznie skromniejszych planów ostatecznie wydaliśmy na program Wisła ponad 5 mld zł.
Trzecią kwestią, która oddala nas od zakupów kolejnych baterii Patriot, jest brak decyzyjności ministra Mariusza Błaszczaka. Na stole są dwie opcje pocisków: PAC-3MSE, których ponad 200 już zakontraktowaliśmy przy zakupie pierwszych dwóch baterii Patriot, i pocisk niskokosztowy Skyceptor. Problem w tym, że ten pierwszy jest zintegrowany z systemem Patriot, a drugi jeszcze nie, a to zawsze wiąże się z pewnym ryzykiem i kosztami. Z tym że polski przemysł miał się nauczyć budowy rakiet na tym drugim pocisku.
Jednak ten argument przestaje być aż tak ważny z racji rozmów o zakupie licencji na pociski CAMM do wspominanego wyżej systemu Narew. Wreszcie w wyniku negocjacji cena obu rozwiązań mocno się do siebie zbliżyła. Tutaj rolę może też odgrywać polityka, bo pierwsze rozwiązanie jest amerykańskie, a drugie – amerykańsko-izraelskie. To w kontekście kolejnych nieporozumień na linii Polska–Izrael w ostatnich dniach może nabrać jeszcze większego znaczenia.