Spółka założona przez Billa Gatesa poradziła sobie ze zmianą modelu biznesowego. Wartość rynkowa spółek notowanych na giełdach ma to do siebie, że zmienia się nieustannie. Ale faktem jest, że przynajmniej przez dwa dni na początku tego tygodnia Microsoft znów był większy niż Apple.
Oznacza to, że firma z Cupertino w Kalifornii po kilku latach zasiadania na pozycji lidera światowego kapitalizmu spadła w końcu na drugie miejsce w rankingu najbardziej wartościowych spółek świata. Jej wartość, która w tym roku przez parę miesięcy przekraczała bilion dolarów, spadła poniżej 820 mld. W tym samym czasie wartość rynkowa Microsoftu okazała się o kilka miliardów większa.
Nie wiadomo, czy ta sytuacja utrzyma się dłużej, ale fakt, że Microsoft ponownie dogonił Apple, jest ciekawy sam w sobie. W 2010 r. firma założona przez Billa Gatesa była w sytuacji bardzo podobnej do tej, w której dziś jest nadgryzione jabłko. Miała jeden sztandarowy produkt, którego sprzedaż rosła coraz wolniej. I wszyscy widzieli, że ten biznes nie wygląda już tak wspaniale, jak parę lat wcześniej. Jej iPhone’em był wtedy Windows. Produkt znany na całym świecie, ale coraz częściej krytykowany. Wyglądało też na to, że wszyscy już go mają i nie potrzebują więcej.
Wtedy nie było wiadomo, co dalej z Microsoftem. Wszyscy za to widzieli, jak świetnie rozwija się biznes Apple’a. Wówczas iPhone dopiero rozpoczynał globalną karierę. Tutaj zamiast obaw o przyszłość był pełen entuzjazm związany z perspektywą szybkiego wzrostu zysków. Pięć lat później – na początku 2015 r. – wartość rynkowa Apple’a była dwa razy większa niż Microsoftu. Producent smartfonów był wtedy wart blisko 800 mld dol., a firma od niezbyt lubianego Windowsa – mniej niż 400 mld.
W kolejnych latach koncern Billa Gatesa został wyprzedzony jeszcze przez Google’a i Amazona. Ale to nie oznacza, że nie zachodziły w nim zmiany. W 2014 r. prezesem Microsoftu został Satya Nadella, który zaproponował zupełnie inny model biznesowy dla spółki. Dziś Microsoft zarabia pieniądze zupełnie na czymś innym niż 10 lat temu. Oczywiście nadal robi system operacyjny, ale to nie ten produkt jest obecnie fundamentem biznesu.
Dziś aż 40 proc. przychodów Microsoftu pochodzi z usług, a spora ich część jest kierowana w stronę przedsiębiorstw, a nie indywidualnych konsumentów. Najszybciej rosnącą częścią jest Azure, czyli rozbudowana, oferująca najróżniejsze usługi platforma internetowa, za pomocą której firmy mogą wykonywać wiele najróżniejszych czynności związanych generalnie z informatyką, budową aplikacji, baz danych. Mogą w niej wykonywać obliczenia i analizy. Przychody z Azure w ostatnim kwartale wrosły o 76 proc. rok do roku.
Microsoft w ostatnich latach znalazł też nowy sposób na to, jak zarabiać na sprzedaży pakietów Office, czyli Worda, Excela itp. Namawia odbiorców na wykup usługi Office 365, czyli abonamentu płatnego co miesiąc albo raz w roku. W ten sposób produkt, który kiedyś zapewniał przychód tylko jeden raz (w momencie sprzedaży w sklepie), teraz przynosi go regularnie. Coś, co kiedyś miało format programu zapisanego na dysku, który można było kupić w sklepie, stało się usługą sprzedawaną w systemie abonamentowym jak karnety na siłownię albo dostęp do Netflixa. Pod koniec września Microsoft miał już na świecie 32,5 mln użytkowników płacących za Office 365.
Oczywiście spółka nadal zarabia na oprogramowaniu Windows, ale tutaj wzrost przychodów to zaledwie 3 proc. rocznie. Są za to w wynikach spółki szybko rosnące przychody z serwisu społecznościowego LinkedIn (z różnego rodzaju pakietów premium, za które płacą szukający pracy, i z opłat od przedsiębiorstw, które płacą za to, że mogą na tym serwisie poszukiwać pracowników). Do tego mamy jeszcze spory segment gamingowy i pieniądze ze sprzedaży konsol Xbox. Trzeba też dorzucić wpływy z reklam w wyszukiwarce internetowej Bing i ze sprzedaży laptopów Surface.
Microsoft robi dziś wiele różnych rzeczy przynoszących mu dochód i dających spore nadzieje na to, że tak samo będzie w przyszłości. Dzięki tej przemianie mniej więcej od 2016 r. wartość rynkowa koncernu podążała w ślad za wartością rynkową Apple’a. Spółka z Kalifornii uciekała firmie Gatesa do przodu głównie w latach 2011–2015. Od trzech lat mogliśmy natomiast obserwować powolny proces zmniejszania się różnicy w wycenie rynkowej firm. To, że akurat teraz Microsoft dogonił Apple’a, nie jest efektem nowej zmiany w Microsofcie. Wydarzenie to w całości zawdzięczamy problemom Apple’a, a szerzej – problemom całej grupy spółek technologicznych.
Wygląda na to, że moda na inwestycje w jabłko, Facebooka, Netflixa czy Amazona zaczyna przemijać. Mnożą się krytyczne opinie analityków giełdowych o perspektywach sprzedaży kolejnych odsłon iPhone’a. Z ostatniego raportu kwartalnego spółki wynika, że mierząc ilościowo, sprzedaż tego produktu przestała rosnąć. Przychody idą w górę wyłącznie dzięki temu, że cena kolejnych modeli jest coraz wyższa. Istnieje jednak ryzyko, że popyt na najdroższe egzemplarze okaże się znacznie niższy od wcześniejszych założeń.
Dodatkowo nieufność inwestorów i analityków budzi to, że Apple postanowił przestać przekazywać do publicznej wiadomości informacje o tym, ile sztuk smartfonów, komputerów i tabletów sprzedaje w kolejnych kwartałach. W 2019 r. nie będziemy więc już mogli powiedzieć, czy najważniejsze produkty Apple’a radzą sobie na globalnym rynku lepiej czy gorzej.
W wyniku zmiany koniunktury na giełdzie i pojawienia się poważnych obaw o poziom przyszłych zysków akcje Apple’a na rynku nowojorskim poszły ostatnio mocno w dół. Od szczytu wszechczasów z 3 października do ostatniego dołka z 26 listopada cena akcji spadła o 27 proc. W tym samym czasie akcje Microsoft też potaniały, ale tylko o niecałe 8 proc.
Microsoft dogonił więc Apple’a, bo w trudnym momencie dekoniunktury na giełdzie okazał się na nią bardziej odporny. Dziś – odwrotnie niż w 2010 r. – obawy o przyszłe dochody i model biznesowy w znacznie większym stopniu dotyczą Apple’a. Teraz to przed tą spółką stoi trudne zadanie, z którym Microsoft w ciągu ostatnich czterech lat poradził sobie świetnie.