Już za trzy tygodnie wejdzie w życie unijne rozporządzenie zakazujące geoblokowania. Za naruszenie jego zasad grozić będą przedsiębiorcom drakońskie kary, przewidziane w ustawie o ochronie konkurencji i konsumentów.



Po dziewięciomiesięcznym okresie vacatio legis 3 grudnia 2018 r. zacznie być stosowane rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady UE 2018/302 z 28 lutego 2018 r. w sprawie nieuzasadnionego blokowania geograficznego oraz innych form dyskryminacji klientów ze względu na przynależność państwową, miejsce zamieszkania lub miejsce prowadzenia działalności na rynku wewnętrznym oraz w sprawie zmiany rozporządzeń (WE) nr 2006/2004 oraz (UE) 2017/2394 i dyrektywy 2009/22/WE (Dz.Urz. UE z 2018 r. L 60I, s.1). W największym skrócie zakazuje ono tzw. geoblockingu. Zmiany dotyczyć będą przede wszystkim największych sieci handlowych. Ale są istotne także z perspektywy niewielkich polskich przedsiębiorców z branży handlowej, którzy próbują lub chcą podbijać Europę.

Zlikwidować bariery

Pomysł rozprawienia się z geoblokowaniem narodził się w głowach unijnych decydentów w 2016 r., a już na początku 2018 r. został doprowadzony do finału. Geoblokowanie polega na ograniczaniu dostępu do dóbr ze względu na położenie geograficzne nabywcy lub na tworzeniu różnych warunków dla kupujących z różnych państw. Przykłady? Brytyjski sklep internetowy sprzedaje ekskluzywne obuwie kilkunastu marek. Po wejściu na stronę internetową sklepu z polskiego IP klient się dowiaduje, że może zakupić buty jedynie dwóch marek. Pozostałe dostępne są tylko dla Brytyjczyków i Francuzów. Albo niemiecki sklep z zabawkami: polski internauta za coś, co kolegę z Niemiec kosztuje 40 euro, musi zapłacić ponad 300 zł. I przykład radykalny: hiszpański e-sklep odzieżowy, który informuje, że klientów z Polski, Rosji i Ukrainy w ogóle nie obsługuje. Począwszy od 3 grudnia 2018 r. hiszpański przedsiębiorca co prawda będzie mógł wprowadzać takie dyskryminacyjne zasady dla obywateli rosyjskich i ukraińskich, ale dla polskich już nie. Wreszcie przykład z naszego podwórka: sklep z odzieżą patriotyczną ma kilka wersji językowych swej strony internetowej prowadzi sprzedaż do kilkunastu krajów. Z okazji Dnia Flagi przypadającego na 2 maja robiona jest promocja, dzięki której za pośrednictwem polskiej wersji strony można zrobić zakupy z rabatem wynoszącym 40 proc. wartości towaru. Po wejściu w życie nowych przepisów przedsiębiorca, co prawda, nadal będzie mógł robić promocje, ale nie będzie mógł uniemożliwiać zagranicznym nabywcom kupowania towarów w niższej cenie za pośrednictwem polskiej wersji strony.
Clou unijnego rozporządzenia opiera się na wprowadzeniu zasady, że każdy klient z Europejskiego Obszaru Gospodarczego (należą do niego państwa UE oraz Norwegia, Islandia i Liechtenstein) będzie mógł dokonywać zakupów w każdym sklepie internetowym działającym na terenie UE na równych zasadach. Przedsiębiorcy nie będą mogli dyskryminować swoich klientów: nie będzie wolno ani odmawiać realizacji zamówień, ani podwyższać cen w zależności od położenia geograficznego nabywcy. Unijni decydenci postanowili zastosować najprostszy z możliwych mechanizmów. Otóż przedsiębiorca prowadzący e-sklep nie będzie mógł stosować automatycznego przekierowania na wersję sklepu właściwą dla danego kraju. Przekierowanie będzie dopuszczalne jedynie za wyraźną zgodą klienta, która w każdej chwili będzie mogła być cofnięta. Potencjalny nabywca musi też mieć możliwość swobodnego poruszania się po domyślnej wersji strony właściwej dla klientów z państwa, w którym sklep prowadzi podstawową działalność.

Proste zasady, masa wątpliwości

Na pozór prosta zasada może rodzić jednak z punktu widzenia przedsiębiorców wiele szczegółowych pytań. Na przykład, czy od 3 grudnia 2018 r. ceny towarów dla mieszkańców poszczególnych państw członkowskich będą musiały być identyczne? Jest to przecież o tyle nielogiczne, że w różnych krajach jest różna siła nabywcza. Otóż rozporządzenie – wbrew treści niektórych analiz umieszczanych w ostatnich miesiącach w internecie – wcale nie wprowadza obowiązku stosowania jednej ceny. Istotą jest to, by klient miał możliwość wyboru wersji strony, a tym samym – miał taki dostęp do towarów, jak obywatele innych państw EOG. Po prostu w ramach jednej wersji strony cena nie będzie mogła być różna w zależności od miejsca, z którego łączy się z witryną klient.
Kolejna rzecz: czy od 3 grudnia 2018 r. każdy polski e-handlowiec będzie musiał wysyłać towary za granicę? Odpowiedź brzmi: nie. Rozporządzenie nie zabrania prowadzić handlu wyłącznie na terenie swojego państwa członkowskiego. Jeśli więc ktoś oferuje dostawę wyłącznie na terenie Polski, nie ma obowiązku wysyłać np. Brytyjczykowi zamówionego przez niego towaru do Anglii. Ale już ma obowiązek wysłać zakupiony przez Anglika towar w wybrane przez niego w Polsce miejsce.
I kwestia następna: czy jeśli polski przedsiębiorca ma podpisaną umowę dystrybucyjną na część towarów w taki sposób, że może sprzedawać towary jedynie Polakom, będzie mógł dalej postępować zgodnie z tą umową dystrybucyjną? Tu odpowiedź jest jasna: nie. Przedsiębiorcy muszą zadbać o to, by zmienić treść takich umów ze swymi partnerami handlowymi. W przeciwnym razie narażają się na zarzut stosowania porozumień ograniczających konkurencję. Świeża jest sprawa kary nałożonej przez Komisję Europejską na japońską spółkę Pioneer (decyzja z lipca 2018 r.). Komisarze uznali, że azjatycki producent sprzętu RTV, poprzez ograniczanie swoim dystrybutorom możliwości prowadzenia handlu transgranicznego, dopuścił się naruszenia w postaci stworzenia porozumienia ograniczającego konkurencję. W tym przypadku ukarany został jedynie producent sprzętu, niemniej jednak zgodnie z przepisami można bez trudu wyobrazić sobie sytuację, w której karani są także dystrybutorzy na poszczególne państwa członkowskie UE.

Skromny zasięg branżowy

Prawnicy podkreślają, że zasięg branżowy unijnych regulacji jest skromny i dla wielu konsumentów może być rozczarowujący. Unijne przepisy dotyczyć będą zasadniczo bowiem tylko i aż sektora handlu internetowego.
Bartosz Mysiak, radca prawny w LSW Leśnodorski Ślusarek i Wspólnicy, wyjaśnia, że nowe rozporządzenie swą mocą nie obejmuje rynku audiowizualnego (a także innych usług polegających na przyznaniu dostępu do utworów chronionych m.in. prawem autorskim), usług transportowych, a także detalicznych usług finansowych, które regulowane są odrębnymi unijnymi przepisami.
– Oznacza to, że faktycznie zakaz geoblokowania nie będzie dotyczył sporej części unijnego rynku, na którym istnieje potencjał do transgranicznego rozwoju. Szczególne oczekiwania skierowane są wobec rynku utworów objętych prawem własności intelektualnej (m.in. muzyka, filmy, transmisje sportowe), gdzie stosowanie barier pozostało dozwolone z obawy o perturbacje na rynku producentów i dystrybutorów tych utworów – spostrzega mec. Mysiak.
Dziennik Gazeta Prawna
Mówiąc prościej: np. Netflix, Showmax czy portale sportowe umieszczające skróty meczów nadal będą mogły różnicować swą ofertę w zależności od kraju pochodzenia użytkownika. Stosowane od 3 grudnia 2018 r. rozporządzenie nic w ich przypadku nie zmienia.
– Z perspektywy konsumenta rozporządzenie jest zatem sukcesem częściowym i pozostaje sprawą otwartą, czy, kiedy i w jaki sposób Unia zdecyduje się na wprowadzenie bezwzględnego zakazu geoblokowania wobec najbardziej wrażliwych branż. Pozostaje mieć nadzieję, że nie jest to ostatnie słowo unijnego prawodawcy i z biegiem czasu zostaną wypracowane rozwiązania uwzględniające interesy wszystkich zainteresowanych grup w dotychczas nieuwzględnionych obszarach – podkreśla mec. Bartosz Mysiak.