- GetBack to jednostkowy przypadek, na podstawie którego nie należy wyciągać wniosków na temat całego rynku. Emitentów jest przecież ponad tysiąc – regularnie pracują oni na zaufanie inwestorów i są dobrze oceniani - mówi w wywiadzie dla DGP Marek Dietl, prezes warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych.



Polska dziś formalnie zostanie uznana przez agencję FTSE Russell za rynek rozwinięty. Co to właściwie oznacza?
Do indeksów FTSE Russell na całym świecie odnosi się 3,7 bln dol. aktywów. Zarządzający tymi aktywami, żeby nadal dobrze naśladować indeks, będą musieli również uwzględnić polskie akcje. Drugim ważnym wydarzeniem dzisiaj jest włączenie ośmiu polskich spółek do indeksu Stoxx Europe 600, czyli 600 największych spółek notowanych na europejskich giełdach. Oba te zdarzenia przenoszą nas do wyższej ligi. Jesteśmy w gronie 25 najbardziej rozwiniętych rynków na świecie. Nasze spółki są wśród tych najważniejszych notowanych w Europie. Stoxx Europe 600 to sukces samych spółek i tego, że przyciągają inwestorów, mają wysokie obroty i kapitalizację. Duża część z nich jest oczywiście zależna od koniunktury polskiej gospodarki, jednak to przede wszystkim ich sukces. Cieszymy się, że mogliśmy się do tego przyczynić. FTSE Russell zwraca z kolei dużą uwagę na funkcjonowanie instytucji rynku kapitałowego. Półtora roku temu spełniliśmy ostatnie z 24 kryteriów. Stąd decyzja o przekwalifikowaniu nas do grona państw rozwiniętych. To stempel jakości dla całego rynku – nie tylko giełdy, ale też szeroko rozumianego otoczenia nadzorczego.
Na ile to zmieni postrzeganie naszej gospodarki? To sygnał tylko dla inwestorów giełdowych czy również bezpośrednich inwestorów zagranicznych?
To zachęta do inwestowania. 87 proc. aktywów funduszy lokowanych na giełdach światowych ma ograniczenie, że mogą być inwestowane wyłącznie na rynkach rozwiniętych. Pojawia się więc spora grupa inwestorów, która do tej pory nie mogła się nami interesować, bo infrastruktura rynkowa nie była tak dobrze oceniana. To zatem świetna wiadomość dla gospodarki i wizerunku całego naszego kraju.
Jak się to przełoży na funkcjonowanie giełdy? Kursy akcji wzrosną?
Sądzę, że tak, choć takie zjawiska w finansach są jak zawsze trudne do przewidzenia. Możemy się jednak posiłkować doświadczeniem innych. W 2008 r. został przekwalifikowany Izrael, niewiele później Korea Południowa. Kraje te odczuły wszystkie korzyści z przekwalifikowania po pewnym czasie ze względu na przebudowanie portfela. Inwestorzy zainteresowani rynkami wschodzącymi zaczynali sprzedawać akcje izraelskich, a potem koreańskich spółek, bo to już nie były rynki dla nich. Zaś nowi napływali stopniowo. Natomiast w dłuższej perspektywie, po trzech latach, wyraźnie już było widać, że indeksy zachowują się dużo lepiej. W przypadku Izraela po paru latach nastąpił kryzys na rynku publicznym i to zaburzyło całą analizę, jednak w Korei naprawdę dobrze widać rozwój względem innych punktów odniesienia.
Czy moment na przekwalifikowanie Polski nie jest trochę nieszczęśliwy? Warszawska giełda jest obecnie w defensywie.
Jednak mamy 37 spółek, które według FTSE kwalifikują się do tak wysokich standardów, więc nie jest tak źle. W 2017 r. w Europie odnotowano rekordowe przyrosty indeksów i obrotów – giełda była bardzo mocna. Dzisiaj nie jesteśmy już w tej czołówce, więc ci inwestorzy, którzy zaczną się pojawiać w ciągu najbliższego roku, mają duże szanse zarobić. Zwłaszcza że w pierwszej kolejności będą się pojawiać fundusze pasywne, które naśladują indeksy i nie dokonują selekcji do portfela. Gdyby była dobra oferta funduszy ETF, odwzorowujących giełdowe indeksy, toby z niej skorzystali, ale skoro jej nie ma, to będą sami tworzyć podobne portfele z akcji. To powinno dać w perspektywie roku widoczny efekt. Zaczną zapewne od największych spółek, potem będą schodzić niżej i minimalizować odchylenie od punktu odniesienia, czyli składu indeksu. W ciągu półtora roku powinniśmy zyskać również zainteresowanie aktywnych zarządzających podmiotów, które wybierają spółki do portfela. Coraz więcej powinno się też pojawiać strategii Smart Beta, czyli czegoś pośredniego między ETF a aktywnym zarządzaniem. Z drugiej strony po roku zaczną działać nasze inicjatywy strategiczne, które ogłosiliśmy w czerwcu. Pojawią się też pierwsze napływy związane z PPK. Zatem najbliższe półtora roku będzie czasem zmienności – przebudowywania indeksów, alokacji przez fundusze i pojawienia się nowych inwestorów. Potem będziemy zbierać owoce tych decyzji.
Jaką rolę będzie pełnił kapitał, który przyjdzie zachęcony przekwalifikowaniem?
To dla nas bardzo ważny rodzaj kapitału, bo będzie długoterminowy i częściowo pasywny. To bardzo dobrze, gdyż obecnie zaczyna się nam rozwijać bardzo intensywny handel. Nie jesteśmy jeszcze w światowej czołówce, jednak postępy są zauważalne. Fundusze wykorzystujące algorytmy do handlowania przeglądają nasz arkusz zleceń i zwracają uwagę na największe spready. Potem szybko kupują i sprzedają. Takich aktywnych dynamicznych przepływów mamy coraz więcej. Widzimy też quant funds, czyli bardzo ilościowe fundusze. Dlatego świetnie byłoby, gdyby powstała trzecia, bardziej pasywna odnoga. To byłaby wymarzona sytuacja.
Które strategiczne działania giełdy są najważniejsze dla zapewnienia stabilności?
Mamy nadzieję, że będą to puzzle, z których powstanie jeden obrazek przedstawiający sukces. Chcemy zapewnić dopływ nowych prywatnych spółek ze skalowalnym globalnie produktem, które nie są ograniczone wielkością polskiej gospodarki – stąd np. platforma dla start-upów czy GPW Growth, czyli program edukacyjny dla firm chcących pozyskać systematyczne finansowanie. Drugą grupą inicjatyw są te zmierzające do rozszerzenia palety produktowej, ale podporządkowane poprawie płynności. W tym zakresie działa np. platforma do pożyczania papierów wartościowych, nowe produkty indeksowe czy instrumenty pochodne. Trzecim elementem są działania obniżające koszty realizacji danej strategii inwestycyjnej – to m.in. TCA Tools, czyli narzędzie, które ma oceniać, w jaki sposób najtaniej realizować daną strategię inwestycyjną. I to nie tylko jeśli chodzi o opłaty brokerskie, ale również kwestie spreadu i market impact, czyli tego, czy ta wielkość zlecenia nie wpłynie na rynek i nie zaburzy ceny, powodując dodatkowy koszt. Krótko mówiąc, chcemy, aby pojawiali się nowi emitenci, wspieramy płynność oraz efektywność rynku, aby był możliwie tani dla inwestorów. Na to nakładają się pasywne napływy związane z reklasyfikacją i PPK, które odegra ważną rolę nie tylko jako inwestor, ale też będzie sygnalizować, w co chcą inwestować lokalne fundusze. To bardzo ważne dla globalnych funduszy i aktywnej alokacji, bo one się często kierują tym, co jest kupowane lokalnie. Wszystko się zatem zazębia.
Jak pan ocenia sytuację funduszy inwestycyjnych po historii z kupowaniem obligacji spółki GetBack? Czy problemy nie podważą zaufania do rynku, a tym samym nie wpłyną negatywnie na rozwój PPK?
GetBack to jednostkowy przypadek, na podstawie którego nie należy wyciągać wniosków na temat całego rynku. Emitentów jest przecież ponad tysiąc – regularnie pracują oni na zaufanie inwestorów i są dobrze oceniani.
Na cały kryzys światowy patrzyliśmy przez pryzmat jednego banku inwestycyjnego, który wywołał efekt domina.
Tak, tylko banki są ze sobą bezpośrednio dużo mocniej powiązane.
Skala jest inna, ale mechanizm podobny.
Na pierwszy rzut oka tak, ale – przykładowo – spółka produkująca wędliny nie ma nic wspólnego z firmą, która zajmowała się odzyskiwaniem trudnych długów. Banki są ze sobą natomiast bardzo powiązane. Zawirowania i kryzysy dużo lepiej przechodzą te gospodarki, które mają bardziej zrównoważoną strukturę. W Polsce 80 proc. oszczędności jest w bankach, a 20 proc. na rynku, więc ta struktura jest bardzo nierówna. W USA sytuacja jest odwrotna – na rynku jest 70 proc., w Europie ta relacja wynosi 45:55. Ważne jest to, aby gospodarka stała na dwóch nogach w zakresie alokacji oszczędności. Pyta pan o zaufanie do zarządzających aktywami funduszy inwestycyjnych. Odpowiem, że nawet najbardziej rozwinięty rynek kapitałowy, czyli USA, nie ustrzegł się Madoffa, który sprzeniewierzył aktywa. Nie chcę tego porównywać, bo nie wiemy jeszcze, co naprawdę wydarzyło się w sprawie funduszy. W zarządzaniu aktywami czasem pojawiają się nadużycia. Jednak to, co jest dobre w rynkowym mechanizmie, to że widać pewien ewolucyjny proces – ci, którzy słabo zarządzają pieniędzmi, wypadają z rynku, bo nie powierzamy im aktywów, podobnie jak ci, którzy zachowali się nieetycznie. Nawet gdy jakiś zarządzający traci licencję, to wciąż nasze aktywa pozostają bezpieczne, bo są u depozytariusza. On ma trzy miesiące na znalezienie innego zarządzającego. Zatem ten system jest dużo bardziej odporny niż banki. Na tamtejszych nadużyciach wszyscy mogą stracić znacznie większe środki, które wykraczają ponad to, co jest objęte gwarancjami państwa. Tu system jest dużo prostszy. Mamy poza tym wiele wzorowych przykładów. Jedno TFI przyznało się do błędu inwestowania w obligacje i odkupiło je od klientów. Wolę skupiać się na tych honorowych przypadkach niż podejrzeniach o nadużycia. Zwłaszcza że aktywa wciąż są bezpieczne u depozytariuszy. Nie wiem, jak to się odbije na PPK. Wiem jednak, że zachęty, które tworzy rząd, czyli system dopłat, sprawiają, że dla każdego racjonalna jest obecność w PPK. Dzięki temu będzie można nie tylko partycypować w owocach wzrostu gospodarczego, ale i dostanie się dodatkową premię ze strony państwa.