Damian Klimas: Dyrektywa z 2010 r. nie przystaje do obecnych potrzeb regulacyjnych w zakresie usług audiowizualnych, dlatego nowelizacja jest niezbędna
Czy nowelizacja dyrektywy jest potrzebna? Może unijny prawodawca powinien dać rynkowi układać się po swojemu?
Nowelizacja jest odpowiedzią na galopujące zmiany rynku mediów audiowizualnych. Coraz więcej widzów wybiera usługi audiowizualne na żądanie (np. Netflix, Showmax, Spotify czy Deezer), które są powszechnie dostępne, a przy tym oferują wysoką jakość za przystępną cenę. W związku z tym tradycyjna telewizja czy radio cyfrowe oraz satelitarne tracą na popularności. W propozycji dyrektywy pojawia się pojęcie i regulacja dostawców platform udostępniania plików wideo (np. YouTube), co wydaje się już nie tyle potrzebne, ile konieczne. Dyrektywa z 2010 roku niestety nie przystaje do obecnych potrzeb regulacyjnych w zakresie usług audiowizualnych, dlatego nowelizacja jest niezbędna.
Kto zyska, a kto straci na nowelizacji?
Zyskają przede wszystkim europejscy twórcy, gdyż od dostawców usług na żądanie wymagane będzie zapewnienie co najmniej 30 proc. udziału dla utworów europejskich oraz odpowiedniego wyeksponowania tych utworów. Jest to także krok w kierunku jednolitego rynku cyfrowego. Ponadto cieszyć mogą się wszyscy świadczeniodawcy audiowizualnych usług medialnych, gdyż poprzez promowanie samoregulacji będą mieli wpływ na reguły ich wiążące. Dyrektywa, choć potrzebna, jest dość „miękka”. Większość kwestii będzie musiała być ustalona wespół z przedsiębiorcami działającymi na rynku medialnym. Można więc powiedzieć, że nie będą oni w złej sytuacji. Nie sprawdziły się czarne scenariusze, które niektórzy rysowali jeszcze dwa lata temu, że biznes zostanie postawiony pod ścianą. Stracą jednak największe platformy typu Netflix czy Spotify, gdyż państwa członkowskie będą mogły je zobowiązać do wnoszenia danin na rzecz produkcji utworów europejskich. Ponadto ich działalność będzie regulowana bardziej niż dotychczas. Warto bowiem pamiętać o tym, że w Europie nadal największymi operatorami VoD są nadawcy usług tradycyjnych. Ci więc z jednej strony zostaną obciążeni dodatkowymi obowiązkami, ale po to, by łatwiej im się prowadziło biznes w zakresie usług tradycyjnych. Na nowych przepisach więc nie stracą. A giganci technologiczni, jak wspomniany przeze mnie Netflix, opierają swe działania jedynie na działalności VoD.
Które z rozwiązań wydaje się najbardziej potrzebne, a które budzi zastrzeżenia?
Z pewnością regulacja platform udostępniania plików wideo oraz usług na żądanie jest potrzebna. Jako korzystny należy także ocenić krok w kierunku deregulacji poprzez propozycję samoregulacji i współregulacji. Świadczeniodawcy audiowizualnych usług medialnych będą bowiem mogli sporządzać kodeksy postępowań, które znamy choćby z prawa ochrony danych osobowych czy prawa konkurencji i konsumentów. Zastrzeżenie budzi niestety brak regulacji dotyczących procesu zatwierdzania i monitorowania takowych kodeksów, przez co można się obawiać ich jednostronności. Jako potrzebną należy również uznać regulację ochrony małoletnich przed szkodliwymi treściami oraz ochrony obywateli UE przed nawoływaniem do przemocy lub nienawiści. W mojej ocenie zastrzeżenia budzi natomiast likwidacja dotychczasowego godzinowego limitu dla reklam poprzez wprowadzenie 20 proc. dziennego limitu reklam w godz. 6.00–0.00. Nie wydaje mi się to korzystną propozycją z perspektywy widzów. Daje to bowiem dużą swobodę nadawcom w określaniu czasu wyświetlania reklam – szczególnie w prime timie. ©℗
Damian Klimas prawnik, in-house w Wolves Summit / Dziennik Gazeta Prawna