Minęły czasy, kiedy banki uchodziły za atrakcyjnych pracodawców. Teraz muszą się starać nawet o to, by wynagrodzenia były konkurencyjne w porównaniu z innymi branżami.
Średni koszt utrzymania pracownika banku wynosił w pierwszych pięciu miesiącach tego roku niecałe 8,8 tys. zł – takie są szacunki DGP na podstawie danych Komisji Nadzoru Finansowego. W porównaniu z takim samym okresem ubiegłego roku płace zwiększyły się o 7,9 proc. Finansiści nie mają szczególnych powodów do zadowolenia.
Dynamika wynagrodzeń była co prawda wyższa niż w sektorze przedsiębiorstw (czyli w liczących co najmniej 10 pracowników firmach niefinansowych), ale różnica nie była duża. W zwykłych firmach średnia płaca urosła w tym czasie o 7,3 proc.
W rachunkach wyników banki przedstawiają ogólną kwotę wydatków osobowych. Te zaś są większe od płacy brutto. Po odjęciu kosztów pracodawcy wynagrodzenie brutto spada do 7,3 tys. zł. W efekcie statystyczny bankowiec (uwzględniamy tu zarówno nielicznych prezesów zarabiających kilkaset tysięcy miesięcznie, jak i pracowników w okienkach) ma zarobki porównywalne z przeciętnym pracownikiem górnictwa (w pierwszym półroczu 7,2 tys. zł; w górnictwie węgla kamiennego było o prawie 150 zł więcej), ale niższe niż w sektorze energetycznym (7,4 tys. zł), naftowym (8,1 tys. zł), a przede wszystkim od informatyków. W dziale informacja i komunikacja średnia płaca zbliża się do 8,5 tys. zł.
Tymczasem to właśnie wynagrodzenia w sektorze IT w coraz większym stopniu stają się punktem odniesienia dla banków. Powód: właśnie informatyków, a nie finansistów z wykształcenia banki dziś najbardziej potrzebują. To zaś przekłada się na wzrost kosztów.
Nie ukrywa tego Brunon Bartkiewicz, prezes ING Banku Śląskiego. – Pchnięcie kosztów, z jakim mamy do czynienia, to efekt podwyżek, jakich dokonaliśmy w trzech rzutach w ostatnich 12 miesiącach – mówił przy okazji niedawnej prezentacji wyników za I półrocze. Wzrost wydatków na wynagrodzenia sięgnął tam 10 proc. w skali roku. W II kwartale jedynym elementem kosztów, który zwiększał się szybciej, był tam marketing i promocja.
Dziennik Gazeta Prawna
Dla banków konkurencją są nie tylko firmy z sektora IT. Na niektórych lokalnych rynkach duże znaczenie mają również międzynarodowe korporacje, które otwierają u nas swoje centra outsourcingowe. One często potrzebują osób ze znajomością tematyki finansowej. I dzięki oferowanym warunkom zatrudnienia są w stanie wyciągnąć ludzi z central krajowych banków.
Poza tym instytucje finansowe podlegają tym samym tendencjom, które widać w całej gospodarce. Ze względu na niskie bezrobocie o wolnych specjalistów trudno. Równocześnie notowany jest najwyższy od lat wzrost płac.
Widać to w wynikach większości instytucji, które dotąd podały wyniki za I półrocze. W Banku Millennium koszty osobowe były w II kwartale o prawie 6 proc. wyższe niż rok wcześniej. Wyniosły 155,5 mln zł. W całym I półroczu wzrost przekroczył 7 proc. Wynagrodzenia były tam najszybciej rosnącym składnikiem wydatków na bieżącą działalność. mBank zanotował w minionym kwartale 6,6-proc. dynamikę kosztów pracowniczych. Szybciej rosła jedynie amortyzacja. W mniejszym stopniu zwyżkę wydatków na pracowników widać w Banku Zachodnim WBK. W pierwszej połowie tego roku były one o 2 proc. wyższe niż w analogicznym okresie 2017 r. I ta instytucja przyznaje się jednak do przeprowadzenia podwyżek. Tyle że miały one miejsce od maja. Nie odbiły się więc na wynikach całego półrocza.
Z tendencji wzrostu kosztów pracowniczych wyłamuje się jedynie Alior. Tam w pierwszej połowie koszty pracownicze nie przekroczyły 474 mln zł. Były o ponad 80 mln zł niższe niż rok wcześniej. To efekt ograniczenia zatrudnienia. W końcu czerwca było tam 8 tys. etatów, o 1,4 tys. mniej niż rok wcześniej.
Alior pod koniec 2016 r. przejął podstawową działalność Banku BPH. Ubiegłoroczne zwolnienia wynikały z chęci wykazania oszczędności. Ten przypadek przypomina, że chociaż w bankach zarabia się przeciętnie coraz lepiej, nie oznacza to, że pracy dla finansistów jest coraz więcej. Wręcz przeciwnie.
W najbliższym czasie czekają nas jeszcze dwie podobne fuzje – BZ WBK przejmuje większą część biznesu Deutsche Bank Polska, a BGŻ BNP Paribas – Raiffeisena (za każdym razem mowa o działalności podstawowej, a nie o całym banku, bo transakcje nie dotyczą portfeli kredytów mieszkaniowych, głównie w walutach obcych). Ich efektem będzie zapewne zmniejszenie zatrudnienia, choć nie wiadomo jeszcze, w jakiej skali.
Efektywność chcą podnosić również te instytucje, które nie są zaangażowane w fuzje. Tak jest np. w Pekao. Bank prowadzi właśnie program dobrowolnych odejść dla osób, które osiągnęły wiek emerytalny. Propozycję rozstania się z bankiem dostało ok. tysiąca osób z niespełna 17,5 tys. zatrudnionych. Według zarządu zdecydowana większość na nią przystała.
W końcu maja banki miały 164,7 tys. pracowników. W ciągu 12 miesięcy ich liczba zmniejszyła się o 2,3 tys.