Ostatnio w zachodniej prasie pojawiło się wiele artykułów sugerujących możliwe załamanie krajów Europy Środkowo-Wschodniej i wystąpienie efektu domina w całej Unii Europejskiej. Sądzimy, że te opinie nie są uzasadnione, zwłaszcza jeśli rządy krajów regionu, Komisja Europejska oraz Europejski Bank Centralny podejmą odpowiednie działania.
Powinno się różnicować podejście do poszczególnych krajów regionu - sytuacja w Polsce i Czechach jest zdecydowanie inna niż w pozostałych państwach, głównie dlatego, że te kraje mają silny sektor bankowy, zdrowe finanse publiczne i niski deficyt rachunku obrotów bieżących. Słowacja i Słowenia jako członkowie strefy euro są w bezpiecznej sytuacji.

Sytuacja spółek-córek

Na zadłużenie zagraniczne składają się w większości wzajemne długi i zobowiązania przedsiębiorstw miejscowych oraz ich zagranicznych spółek- -matek, co dotyczy w szczególności banków. Przedstawionego niedawno przez agencję ratingową Standard & Poor's scenariusza - według którego zagraniczne banki mogą nie chcieć podnieść kapitału swoich spółek-córek w krajach Europy Środkowo-Wschodniej (EŚW) - nie można wprawdzie całkowicie wykluczyć, ale jest on mało prawdopodobny. Dopuszczenie do kapitałowego zagłodzenia miejscowych banków zależnych doprowadziłoby do ruiny reputację spółek macierzystych i silnie obniżyło ich wartość rynkową. Nie jest możliwe, żeby zagraniczne banki mogły stosować selektywne podejście co do tego, które banki lokalne zyskają ich wsparcie, gdyż upadek banku zależnego w którymkolwiek kraju EŚW mógłby doprowadzić do runu na banki-córki w innych państwach regionu.
Również potrzeby w zakresie refinansowania zewnętrznego nie są duże - polski rząd potrzebuje w tym roku dodatkowo tylko 3 mld euro. Te potrzeby można sfinansować nawet bez sięgania do rynków prywatnych za pomocą Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR), Banku Światowego oraz Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI). Rezerwy walutowe są w wielu krajach regionu duże i wystarczają na spłatę krótkoterminowych zobowiązań.
Banki w krajach regionu mają niski wskaźnik kredytów zagrożonych, silną pozycję kapitałową i nie mają toksycznych aktywów. Nawet przy spodziewanym - na skutek spowolnienia i spadku kursu walut regionu - wzroście tego wskaźnika relacja prawdopodobnych strat do aktywów będzie o rząd wielkości mniejsza niż w przypadku strat banków w Europie Zachodniej. Wiele firm zadłużonych za granicą to eksporterzy, co zabezpiecza je przed tymi stratami.
Dzięki deprecjacji walut i wynikającego z niej wzrostu cenowej konkurencyjności eksport krajów EŚW prawdopodobnie obniży się w stopniu mniejszym niż w przypadku innych państw. Słabość tych walut przyciągnie bezpośrednie inwestycje zagraniczne - o czym świadczy niedawne przeniesienie fabryki Della z Irlandii do Polski - i zwiększy wyrażoną w walucie miejscowej wartość 20 mld euro środków z UE, które napłyną w tym roku.
Rynki pracy i rynki produktów są w naszym regionie bardziej elastyczne niż w wielu państwach Europy Zachodniej. Dług publiczny jest - z wyjątkiem Węgier - niższy niż średnio w UE. Sektor przedsiębiorstw w EŚW jest nowoczesny i konkurencyjny. Te czynniki pomogą krajom środkowo- i wschodnioeuropejskim w zmaganiach z nieuniknionymi i bolesnymi dostosowaniami w bilansie płatniczym.



Oczekiwania rynków

Choć uwzględnienie fundamentów gospodarczych regionu ogranicza ryzyko nagłego odpływu zagranicznego kapitału i zaprzestania spłat długu zagranicznego przez kraje Europy Środkowo-Wschodniej, liczy się także percepcja i oczekiwania rynków. Gdy więc pojawiają się spekulacje, iż może dojść do wywołanego przez kryzys w EŚW europejskiego załamania na szeroką skalę, zamiast siedzieć z założonymi rękami, musimy działać w celu zmiany takiej percepcji. Należy wziąć pod uwagę kilka kroków.
Po pierwsze, rządy krajów EŚW - żeby mieć pewność, że zagraniczne banki będą nadal finansować region - powinny podjąć działania obejmujące m.in. gwarancje państwowe, ograniczające ryzyko bankructw na dużą skalę w sektorze gospodarstw domowych i przedsiębiorstw. Powinny także ustalić prawne i finansowe ramy bezpośredniego wsparcia rządu dla banków, żeby - w przypadku realizacji najgorszego scenariusza - utrzymać wypłacalność i ciągłość funkcjonowania sektora bankowego. Polska właśnie wprowadza takie plany. Pomocna byłaby koordynacja polityki przez wszystkie kraje EŚW. Inwestorzy będą oczekiwać nie słów, lecz działań.
Po drugie, banki centralne regionu powinny rozszerzyć zakres dostępnych zabezpieczeń dla operacji otwartego rynku, zmniejszyć wymogi co do rezerw obowiązkowych, w skrajnych sytuacjach nawet kupować aktywa na wzór amerykańskiego Fed. Powinny też być gotowe do uruchomienia bezpośrednich pożyczek dla miejscowych banków. Lepiej pomylić się, robiąc za dużo, niż żałować, że zrobiło się za mało.
Po trzecie, Europejski Bank Centralny powinien zaproponować możliwość wymiany walut na euro (tzw. swapy) wszystkim zagrożonym krajom UE oraz rozszerzyć zakres dostępnych zabezpieczeń dla operacji otwartego rynku o papiery dłużne denominowane w innych niż euro waluty, tak aby np. polskie obligacje denominowane w złotych mogłyby być przedmiotem zastawu (z odpowiednim dyskontem).
Korzystne byłoby także zreformowanie warunków wejścia do strefy euro, szczególnie przez wyeliminowanie z niego czyśćca w postaci korytarza walutowego ERM2, zwłaszcza że samo euro nie przeszłoby obowiązującej w nim próby stabilności. Komu potrzebny czyściec, gdy już rozpętało się piekło?
Po czwarte, możliwości średnioterminowej pomocy UE powinny być zwiększone z 25 do 100 mld euro. Powinna być ona dostępna nie tylko w celu poprawy stanu bilansu płatniczego krajów członkowskich, ale również na refinansowanie długu publicznego. Jedynie przytłaczająca wartość dostępnego finansowania z UE może stworzyć sytuację, w której nie będzie trzeba korzystać z takiej pomocy.
Po piąte wreszcie - wszystkie kraje członkowskie powinny wspierać funkcjonowanie jednolitego rynku europejskiego. Zarówno Europie Wschodniej, jak i Zachodniej nic nie zaszkodziłoby bardziej niż powrót protekcjonizmu.

Tylko łosoś i toasty

Niedawny roboczy szczyt UE z 1 marca zakończył się prawie niczym. Wypito toasty, zjedzono łososia, wygłoszono oświadczenia. Ale nawet jeżeli nie oczekujemy czarnych scenariuszy, rządy mają obowiązek przygotowania działań na wypadek, gdyby jednak rzeczywistość okazała się czarna. Wielu z nas lepiej śpi, ponieważ ma polisę ubezpieczeniową na dom, mimo że nie spodziewa się pożaru. Najwyższy czas zastąpić oświadczenia działaniami. Pamiętajmy, że najnowsze modele kryzysów walutowych pokazują, że rynkowe paniki i samospełniające się oczekiwania kryzysu często wygrywają z gospodarczymi fundamentami. Trzeba przerwać to błędne koło, zanim będzie za późno.
dr Marcin Piątkowski, adiunkt w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, wcześniej ekonomista w Międzynarodowym Funduszu Walutowym Fot. Wojciech Górski / DGP