Przy Narodowym Banku Polskim powstanie zespół roboczy, który ma opracować propozycję „dalszych działań o charakterze legislacyjnym, samoregulacyjnym i edukacyjno-promocyjnym koniecznych do rozwoju na rynku polskim kart przedpłaconych i instrumentów pieniądza elektronicznego, zapewniających odpowiedni poziom bezpieczeństwa”.
Taką decyzję podjęła Rada ds. Systemu Płatniczego. To o tyle ważne, że przed trzema laty oferowanie kart przedpłaconych, nazywanych też bankowymi pre-paidami, zostało w praktyce zakazane przez nadzór.
– Nie ma mowy o powrocie do wolnoamerykanki sprzed lat, ale trzeba sektorowi bankowemu trochę poluzować. Przede wszystkim dlatego, że będzie to oznaczało udogodnienia dla małych i średnich przedsiębiorstw oraz zwykłych Polaków – mówi nam osoba dobrze zorientowana w sprawie.
Usługi bankowe polegające na oferowaniu kart przedpłaconych opierały się na tym, że klient wpłacał środki na tzw. rachunek techniczny prowadzony przez bank. W zamian otrzymywał kartę płatniczą, na której znajdowały się środki odpowiadające wpłaconej kwocie. Do niedawna był to instrument powszechnie stosowany m.in. przez przedsiębiorców przekazujących swoim pracownikom prezenty świąteczne czy wysyłających ich w delegacje. Klient mógł też otrzymać kartę naładowaną na pewną kwotę jako zachętę w zamian za zakup wartościowej rzeczy w danym sklepie.
Komisja Nadzoru Finansowego jednak w pre-paidach widziała więcej szkody niż pożytku. Powód? Mizerna ochrona klientów oraz zagrożenie praniem pieniędzy lub finansowaniem terroryzmu.
Przede wszystkim nadzór zwracał uwagę, że na prowadzenie rachunku nie była zawierana między bankiem a klientem żadna umowa. To zaś prowadziło do tego, że identyfikacja korzystającego z karty była w zasadzie niemożliwa. Ponadto banki usługę traktowały jako wydawanie pieniądza elektronicznego, a zatem nie uznawały przyjętych kwot na zasilenie karty za depozyty. W efekcie od tych środków nie była odprowadzana rezerwa obowiązkowa ani nie powiększały one funduszu ochrony środków gwarantowanych (przez co, jednak pre-paidy były tanie dla klientów).
Te zastrzeżenia spowodowały, że 30 października 2015 r. wiceprzewodniczący KNF wysłał pismo do Związku Banków Polskich, z którego wynikało, że nadzór będzie tępił wszystkich przedsiębiorców oferujących pre-paidy. Dla banków nie był to aż tak dochodowy biznes (choć szacuje się, że w 2015 r. w rękach klientów było ok. 1,5 mln kart przedpłaconych), by się spierać. Dostosowały się do wskazań nadzoru.
I to ku niezadowoleniu przedsiębiorców. Przykładowo Związek Przedsiębiorców i Pracodawców zalecenia KNF ocenił jako idiotyczne. – Paradoksalnie ten zakaz wcale najbardziej nie uderzy w sektor bankowy, lecz w przedsiębiorców i konsumentów, którzy korzystali z kart przedpłaconych, bo było to wygodne i niedrogie rozwiązanie – przekonywał na łamach DGP wiceprezes ZPP Marcin Nowacki. Jego zdaniem też nie sposób wiązać kart przedpłaconych w polskich warunkach z finansowaniem terroryzmu.
– Nadal płatnicze pre-paidy są wydawane w wielu krajach, więc ostatecznie efekt będzie co najwyżej taki, że Polacy będą korzystali nie z kart wydanych przez polskie banki, lecz z plastiku nabytego za granicą – mówił Nowacki.
Te przypuszczenia się sprawdziły. Nieliczne karty przedpłacone dostępne na naszym rynku są wydawane przez instytucje niepodlegające polskiemu organowi nadzoru. Przez to nad ich używaniem kontrola administracji państwowej jest jeszcze mniejsza niż nad tymi, które oferowały polskie banki.