Zaskoczyło nas, jak duża część badanych prekariuszy korzystała z różnego rodzaju terapii. Efekty niestabilnego zatrudnienia mogą negatywnie wpływać na kondycję zdrowotną społeczeństwa - mówią Jan Czarzasty i Adam Mrozowicki.
Jan Czarzasty doktor nauk ekonomicznych, pracuje w Instytucie Filozofii, Socjologii i Socjologii Ekonomicznej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Zajmuje się problematyką stosunków pracy, kultury organizacyjnej i porównawczymi analizami współczesnego kapitalizmu / Dziennik Gazeta Prawna
Wzięliście pod lupę badawczą młody polski prekariat. Jak w powiększeniu wygląda taka armia setek tysięcy żyjących w niepewności, sfrustrowanych prekariuszy?
ADAM MROZOWICKI: Nie zawsze są tacy sfrustrowani, jakby mogło się wydawać. To jeden z mitów. Nasze badania pokazują bardziej wielowymiarowy obraz sytuacji prekariuszy.
JAN CZARZASTY: Nie powinniśmy ich szufladkować. Nasze badanie łączyło metody jakościowe z ilościowymi, czyli wywiady biograficzne z sondażem na dużej, reprezentatywnej próbie ludzi w wieku 18–30 lat. Dowiedzieliśmy się o nich kilku ważnych, łamiących stereotypy rzeczy.
To jaka jest prawda o prekariuszach?
MROZOWICKI: Że nie każda umowa cywilnoprawna jest przez nich postrzegana jako „beznadzieja”. To dla nich raczej normalność – przez ostatnie lata wielu młodych ludzi pracowało od umowy do umowy czy od projektu do projektu. Większość nauczyła się myśleć o takiej niepewnej pracy jako o czymś, co jest wpisane w system, w którym żyją. Praca etatowa jest w nim traktowana jako przywilej nielicznych. Nie wszyscy młodzi ludzie jej również pożądają.
Taka normalność może być jednak dość męcząca. Jak ją znoszą? Ile są w stanie wytrzymać w takim położeniu?
MROZOWICKI: Wiele zależy od ich oczekiwań. Tylko dla niewielkiej części z nich niepewność jest wyborem. Najbardziej za stabilnością tęsknią dwie kategorie pracowników – specjaliści dotknięci zmianami w sektorze publicznym, np. osoby łączące cząstki etatu w szkołach podstawowych albo uczące na umowach cywilnoprawnych w uniwersytetach oraz robotnicy. Mamy do czynienia ze zjawiskiem normalizacji prekaryzacji. Wynika ono częściej z dostosowania się do obowiązujących reguł aniżeli z postrzegania niepewności jako czegoś dobrego – czegoś, na co się zdecydowaliśmy.
O kim można powiedzieć, że zaakceptował prekaryzację?
MROZOWICKI: To np. część osób pracujących w organizacjach pozarządowych, ale też młodzi przedsiębiorcy. Od pewnego czasu obserwujemy rozwój kariery projektariackiej w kulturze i organizacjach pozarządowych. Przykładem mogą być badani przez nas pracownicy festiwali, którzy narzekali na swoją sytuację, chcieliby, żeby była bardziej uregulowana, ale niekoniecznie pragnęli pracy na etacie i zdecydowanie lepiej odnajdywali się w pracy w ramach różnego rodzaju projektów. Równie ważne co etat bywały dla nich uczciwe relacje z pracodawcą, lepsze wynagrodzenie i dobrze działający system zabezpieczeń społecznych.
Adam Mrozowicki profesor nadzwyczajny w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego, specjalizuje się w problematyce stosunków pracy, strategii życiowych pracowników, przemian na rynku pracy / Dziennik Gazeta Prawna
CZARZASTY: Zwrot „akceptacja prekaryzacji” może być mylący, bo samo pojęcie prekariatu nie jest ciągle powszechnie znane: tylko 14 proc. respondentów w naszym sondażu przyznało, że wcześniej słyszeli o prekariacie. Jednak prawie połowa, usłyszawszy opis, czym praca prekaryjna jest, stwierdziła, że zdarzyło się im pracować w takich warunkach. Zjawisko istnieje, dotyka ich, lecz nie umieją go nazwać.
Ale wspomniał pan też o tych, którzy tęsknią za etatem. Co to za ludzie?
MROZOWICKI: To sprekaryzowani robotnicy zatrudnieni w sklepach spożywczych, gastronomii, w firmach budowlanych, ale też część doktorantów i młodych naukowców zatrudnionych dorywczo na umowach cywilnoprawnych. Oni tęsknią za taką stabilną niczym w fabryce lub urzędzie pracą. Pamiętam historię młodej psycholog pracującej w dwóch więzieniach na części etatu i dorabiającej dodatkowo pracami porządkowymi w magazynie z powodu głodowej pensji. Jak przyznała, nie tak wyobrażała sobie pracę po studiach. Historia polskiego prekariatu jest mimo wszystko trochę mniej dramatyczna, niż możemy sobie wyobrażać, patrząc na skalę umów czasowych. Ten dramat jest inny i niekoniecznie rozgrywa się w sferze pracy.
Więc czego dotyczy?
MROZOWICKI: Jest on związany z szeroko rozumianą niepewnością życiową. Negatywne doświadczenia na rynku pracy są potęgowane w sytuacji, gdy człowiek nie ma się do kogo zwrócić o pomoc. Nie może polegać na słabo działających instytucjach, które są zastępowane przez rodzinę. To jest trochę taki śródziemnomorski scenariusz, który się powiela w polskich warunkach. Mamy do czynienia z późnym usamodzielnianiem się – obecnie mężczyzna, który opuszcza dom rodzinny, ma przeciętnie 29 lat, kobieta nieco ponad 27. Badania CBOS pokazują, że z rodzicami mieszka 57 proc. młodych osób do 24. roku życia i 34 proc. proc. w wieku 25–34 lat spośród tych, którzy nie zawarli związku małżeńskiego. Prawdziwa tragedia zaczyna się, gdy nie ma oparcia w rodzinie.
CZARZASTY: Skojarzenia z południową Europą są nieprzypadkowe. Rodzina jest u nas nieustannie główną instytucją zabezpieczenia społecznego. Wyraźnie widać problem słabnącego państwa opiekuńczego, systematycznie ograniczanego w ostatnich latach.
Zostawiliśmy prekariuszy samym sobie?
CZARZASTY: W pewnym sensie tak. Część osób poza rodziną szuka oparcia w relacjach koleżeńskich, ale – gdy i to zawodzi – zostaje wizyta u psychologa.
MROZOWICKI: Było dla nas sporym zaskoczeniem, jak duża część badanych korzystała z różnego rodzaju terapii. Może to być spowodowane presją w pracy, ale może też oznaczać początek tego, o czym badacze zajmujący się prekaryzacją pracy na świecie mówili od dawna. Efekty niestabilnego zatrudnienia mogą negatywnie wpływać na kondycję zdrowotną społeczeństwa. W debacie publicznej skupialiśmy się dotychczas na człowieku jako istocie ekonomicznej, którego życie sprowadza się tylko do pracy. Zabrakło całościowego spojrzenia i zwrócenia uwagi na to, że jego problemem może być również poczucie opuszczenia i samotność. Co wpływa także na pracę prekariuszy.
Czy chodzi tylko o osamotnienie? Żyjemy w rzeczywistości, która codziennie serwuje nam historie o zaradności i samowystarczalności. Dla kogoś, kto nie wie, czy nie straci z dnia na dzień pracy lub czy zarobi dość, by opłacić rachunki, takie słowa brzmią jak oskarżenie.
MROZOWICKI: Język kreatywności, którym jesteśmy nieustannie bombardowani w mediach, stanowi spory problem. Słuchając takich opowieści, część młodych ludzi zaczyna dostrzegać dystans dzielący ich życie od tego, co mówią „mądre głowy”. Trudności zaczynają się szczególnie tam, gdzie nawet przy uznaniu dla takich wartości jak kreatywność i niestabilność następuje duża zmiana w życiu młodego pracownika, bo pojawiają się np. dzieci i nagle zostaje się bez ubezpieczenia albo nie można dostać kredytu. Co ciekawe, młodzi Polacy, gdy są pytani o preferowane miejsce pracy, niezmiennie wybierają pracę na własny rachunek. Takie rozwiązanie preferuje 49 proc. z nich. Natomiast 43 proc. wybrałoby pracę stałą na czas nieokreślony.
Czyli idea „załóż firmę i zarabiaj na siebie” wciąż cieszy się dużym uznaniem.
CZARZASTY: To pokazuje, że świadomość ekonomiczna Polaków jest względnie stabilna. Przecież marzenie o pracy na swoim tak naprawdę jest powszechne od lat 90. Cały czas powtarzano opowieść o przedsiębiorczości, która nas wyzwoli, pozwoli nam być ludźmi niezależnymi, którzy realizują swój potencjał.
MROZOWICKI: Idea posiadania małej firmy bądź samozatrudnienia nadal jest żywa, mimo związanych z nią życiowych kosztów. Świadomość ekonomiczna młodych ludzi jest jednak pokawałkowana. Z jednej strony marzenia o prawdziwym wolnym rynku, który nie jest skażony ingerencją państwa i klientelizmem, z drugiej strony opinie na temat aktywnej roli państwa w gospodarce.
Wolny rynek bez ograniczeń i kapitalizm państwowy są jak ogień i woda. Nie przeszkadza to w myśleniu o gospodarce?
CZARZASTY: To, co młodzi ludzie myślą o gospodarce, jest bardzo ciekawe. Poglądy typowe dla liberalizmu gospodarczego w skrajnej postaci są dla połowy z nich bardzo ważne. Dużym poparciem cieszy się zniesienie obowiązkowego systemu emerytalnego, co popiera ponad połowa uczestników naszych badań. Podobnie wygląda stosunek do okrojenia usług publicznych, czyli pogląd, zgodnie z którym edukacja i ochrona zdrowia powinny być finansowane przez ludzi z własnej kieszeni.
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla aktywnej roli państwa?
CZARZASTY: Rola państwa jest dobrze widoczna w poparciu dla jego wpływu na regulowanie gospodarki i wspierania rodzimych firm w rywalizacji z zagranicznymi. Ponad połowa młodych ludzi uważa, że ze środków publicznych należy wspierać tworzenie nowych przedsiębiorstw oraz finansować badania naukowe i rozwój nowych technologii. Tyle samo uważa, że związki zawodowe powinny mieć wpływ na politykę, a pracownicy powinni mieć możliwość kształtowania polityki swojej firmy.
Skąd się bierze to poparcie dla państwa?
MROZOWICKI: Wizja rodzimego kapitalizmu jest związana z oczekiwaniami uregulowania gospodarki, ale też świata dookoła. To nie jest nostalgia za socjalizmem, ale za normalnością i przejrzystymi regułami gry. Zwracały na to uwagę osoby, które pracowały za granicą. We wspomnieniach o pracy w Wielkiej Brytanii czy w Niemczech pojawia się obraz przejrzystych warunków pracy, jasnych reguł postępowania i płatnych nadgodzin, nawet w przypadku bardzo prostych prac. Pracując tam, nasi badani wiedzieli, na czym stoją i za co rozlicza ich pracodawca. To ta normalność.
Badaliście prekariat w największych miastach, ale też w mniejszych, jak Wałbrzych, Radom czy Szydłowiec. Co można powiedzieć o zjawisku prekaryzacji w mniejszych ośrodkach?
MROZOWICKI: Że kompetencje nie są tam najważniejszym kryterium oceny pracownika. Jak w mikrokosmosie odbijają się tam nierówności ekonomiczne i klasowe związane ze statusem rodziny i pochodzeniem. Często ludzie mówili wprost: brak znanego nazwiska oznacza, że człowiek nie ma żadnych szans na znalezienie pracy. Takie doświadczenia zupełnego zablokowania dotyczą także osób, które zdecydowały się na powrót do rodzinnych miejscowości po studiach. Dobrze sytuację młodych pracowników w tych miejscach oddaje metafora dżungli społecznej i pustyni społecznej. Prekariusze dryfują pomiędzy nimi, próbując się odnaleźć na rynku pracy.
W jaki sposób walczą o pracę?
MROZOWICKI: Przede wszystkim myślą w kategoriach inwestowania w siebie. Biorą udział w kursach organizowanych przez urzędy pracy, mając nadzieję, że kolekcja certyfikatów pomoże im więcej osiągnąć. Zdarzają się też wizje utopijne, niektóre osoby po takim kursie wierzą, że mogą dostać pracę np. w administracji urzędu miasta. Ważne miejsce w życiu małomiasteczkowej młodzieży zajmuje praca w specjalnych strefach ekonomicznych, tam, gdzie one istnieją. Przedstawiają ją najczęściej w negatywnym świetle. To praca zdobywana za pośrednictwem tymczasowych agencji pracy, okupiona dużym wysiłkiem, kilkugodzinnymi dojazdami. Na południu kraju na obszarach przygranicznych kluczowe znaczenie ma wahadłowa emigracja do pracy w czeskim przemyśle. Niemal niezmiennie w tych mniejszych i średnich ośrodkach podstawowym problemem jest brak oparcia w świecie dookoła siebie. To jest najbardziej niepokojące. W takich miastach jak Radom i Wałbrzych w toku transformacji przestała istnieć duża część tkanki społecznej, co objawia się brakiem poczucia elementarnego bezpieczeństwa. Charakterystyczna dla mniejszych miast jest również feminizacja prekaryzacji.
Co możecie powiedzieć o kobietach pracujących w niepewnych warunkach?
MROZOWICKI: W momencie gdy kobieta ma do wyboru niską pensję i złe warunki pracy w sklepie spożywczym w małej miejscowości, często wybiera pozostanie z dzieckiem w domu.
Zostaje w domu z dzieckiem, dlatego że otrzymuje niską pensję?
MROZOWICKI: Niska pensja jest ważna, ale nie mniej kluczowe są złe warunki pracy. Praca w prywatnym, często franczyzowym sklepie spożywczym w małej miejscowości koncentruje jak w soczewce ciemniejszą stronę naszego kapitalizmu. Pracownik, który zaczyna pracę w takim miejscu, trafia tam z całą swoją historią. Właściciel, a jest nim często miejscowy, posiada wiedzę na temat pracowników, wie, że np. pracująca kobieta jest matką samotnie wychowującą dziecko i ma niewiele możliwości na znalezienie innej pracy.
CZARZASTY: To jest autokracja, co potwierdzają wyniki badań na temat małych przedsiębiorstw. Pracownikowi wydaje się rozkazy. Utrzymuje się pogląd, że „czyja własność, tego prawo”, czyli jak chcesz się rządzić, to na swoim, a jak pracujesz u mnie, masz się słuchać. Widać wyraźnie wpływ kultury folwarcznej. I to m.in. wyjaśnia, dlaczego wizja własnego biznesu jest nadal atrakcyjna: tylko praca na swoim chroni przed przedmiotowym traktowaniem, czy nawet gorzej – pomiataniem, a co poniektórym pozwala marzyć, że sami będą mogli rozstawiać po kątach swoich pracowników, jak już się ich dorobią.
Wyobraźmy sobie młodego pracownika z niedużego miasta, zatrudnionego w sklepie spożywczym i prekariusza z dużego miasta pracującego w kulturze. Czy oni mówią o sobie: jesteśmy prekariuszami?
MROZOWICKI: Nie, oczywiście tak nie powiedzą, bo – jak już wspomnieliśmy – niewielu młodych Polaków wskazało, że spotkało się z nazwą prekariat. Kiedy jednak pytaliśmy o konkretne formy pracy w prekaryjnych warunkach, prawie połowa młodych Polaków przyznała, że ma za sobą takie doświadczenia. Określenie siebie jako prekariusza było rzadkie. Wyrażały je osoby z wyraźnymi, zwykle lewicowymi przekonaniami. Działaczki i działacze związku zawodowego „Inicjatywa Pracownicza” i zwolennicy lewicowych ugrupowań politycznych, takich jak partia Razem.
Ale jest chyba coś, co łączy większą część prekariatu?
MROZOWICKI: To doświadczenie niestabilności, które mogłoby być wzmacniane świadomością, że są młodzi ludzie z podobnymi doświadczeniami, ale np. mniej wykształceni i z mniejszych miast, którym jest być może jeszcze trudniej. Jednak tak się nie dzieje. Doświadczenie niestabilności nie połączyło ludzi i nie przełożyło się na ich myślenie o sobie jako pewnej wspólnocie. Istnieje życzeniowo np. w mediach, ale realnie, między ludźmi go nie ma. Bardzo silnie zaznacza się granica między inteligencją, nawet tą bardzo sprekaryzowaną, a klasą ludową.
Co dzieli prekariusza inteligenta od tego pracującego na budowie?
MROZOWICKI: Dystans widać dobrze po tym, w jaki sposób opowiadają o swoich doświadczeniach. Inteligencja używa innych pojęć, wskazując np. na poczucie niezaspokojonych aspiracji w sferze kultury, brak pieniędzy na bilet do teatru czy koncert, czy też poczucie nieadekwatności zarobków do wykształcenia. Duża część młodych ludzi nie ma potrzeby zaliczania siebie do szerokiej grupy społecznej, takiej jak „klasa społeczna”, choć ich życie jest przesiąknięte doświadczeniami nierówności klasowych, niedokończonego awansu i materialnej degradacji w porównaniu z ich rodzicami. Idea solidarności pracowniczej, o ile w ogóle się pojawia, ma dwa oblicza. Obecna jest w inny sposób w środowiskach sprekaryzowanych robotników, którzy odwołują się do takich wartości jak godność człowieka, inaczej zaś w środowiskach „projektariackich” ludzi kultury, gdzie ma wyraźniejszy wymiar polityczno-ideologiczny, związany z intelektualną, lewicową krytyką kapitalizmu. Spotkanie się tych dwóch światów jest możliwe, ale nie jest oczywiste.
A co z polityką? Na kogo głosuje prekariat?
CZARZASTY: W naszej próbie ponad 25 proc. zagłosowało w ostatnich wyborach na partie antyestablishmentowe: Kukiza, Korwina i Razem. Do głosowania na Kukiza przyznało się prawie tyle samo osób, ile na PO, a Korwin miał identyczne poparcie z Nowoczesną. PiS był numerem jeden, ale poparcie dla niego nie było masowe. Młodzi ludzie poszukują w polityce czegoś nowego, to może być Razem, ale częściej był to Kukiz. Osoby mające doświadczenie prekaryjne w mniejszym stopniu popierały dwie główne partie, a w większym partie mniejsze, z drugiego szeregu.
Co nam mówią te wyniki o młodych ludziach?
CZARZASTY: Można je odczytywać jako sygnał budowania się wotum nieufności wobec pokolenia roku 1989, które prawie 30 lat temu, kiedy większości naszych badanych w ogóle nie było na świecie, ruszyło po władzę, zajęło najlepsze miejsca w gospodarce, w tym w strukturach korporacyjnych, a dziś próbuje dalej urabiać rzeczywistość po swojemu. W tym czasie jednak ich dzieci dorosły, mają inne poglądy na świat i interesy niekoniecznie zgodne z interesami starszych.
A co prekariat myśli na temat polityki?
CZARZASTY: Główną linią podziału jest rozróżnienie: elity polityczne – reszta społeczeństwa. Warto podkreślić, że pomimo wysokiego poziomu ogólnej satysfakcji z życia ocena obecnego społeczeństwa, gospodarki i polityki w Polsce ze strony młodych ludzi jest raczej krytyczna. Sfera polityczna w szczególności – oraz elity polityczne – jawi się jako nieco obcy, postrzegany z dystansem byt społeczny, a polityczne spory – jako bezsensowne kłótnie. Niezadowolenie pojawia się zarówno wśród osób o mocno lewicowych, jak i mocno prawicowych poglądach. Według nich sfera polityczna rządzi się nieczystymi regułami i nie dotyczy bezpośrednio ich świata.
Ale brzydzą się polityką czy próbują coś zmieniać?
MROZOWICKI: Młodzi nie są bierni polityczne. Interesująca jest wielość oddolnej, codziennej aktywności obywatelskiej – np. ponad jedna trzecia z nich podpisywała ostatnio petycję online, a nieco ponad 13 proc. wzięło udział w demonstracji. To nie są małe liczby na tle dość pasywnego obywatelsko społeczeństwa. Mamy też bardzo ciekawe przypadki osób zaangażowanych w radykalne związki zawodowe, np. w branży gastronomicznej, w których sprzeciw ma charakter bardziej ideowy. Można odnieść wrażenie, że istniejąca, zacementowana scena polityczna zdecydowanie nie odpowiada oczekiwaniom młodych. Natomiast czytelna wizja tego, jak mogłaby wyglądać alternatywa, jeszcze nie istnieje.
Czyli znajdujemy się gdzieś pomiędzy starym, odchodzącym światem z jego partiami i elitami a nowym, który powoli się wyłania, ale trudno jeszcze coś konkretnego o nim powiedzieć?
MROZOWICKI: Znajdujemy się w momencie opracowywania jakichś politycznych odpowiedzi na bolączki prekariatu, szczególnie po doświadczeniach wieloletniego, niestabilnego zatrudnienia. Dla naszych rozmówców spór między PiS a opozycją należy do innego świata, ma charakter rytualny i medialny, nie dotyka spraw dla nich rzeczywiście istotnych. W tej sytuacji zaczyna się tworzyć potencjał myślenia alternatywnego dla tego ułożonego świata, choć na razie są takie mikroruchy, na marginesach głównego nurtu politycznego, często w skali lokalnej. Zarysowała się natomiast pewna dynamika odczarowywania kolejnych mitów.
Jakich mitów?
MROZOWICKI: To, co dotychczas uważano za pewne, nie jest już postrzegane jako coś, co gwarantuje sukces zawodowy. Coraz bardziej realistycznie patrzymy na nasze życie. Mit przedsiębiorczości trwa, bo firma wciąż jest marzeniem, ale wiara w to, że to jest szybka droga do sukcesu, już słabnie. Podobnie myślenie, że wyjazd za granicę do pracy jest szybką drogą dla dużego zarobku, a wyższe wykształcenie zapewni nam pomyślność na rynku pracy.
Dzisiaj rządzi w Polsce PiS. Partia sprawująca władzę przeszkadza w narodzinach innego sposobu myślenia o polityce i państwie czy wręcz przeciwnie, pomaga w tym?
magazyn DGP 13.04.18 / Dziennik Gazeta Prawna
MROZOWICKI: Na podstawie naszych rozmów z badanymi nie widzę zachwytów nad tym, co się aktualnie dzieje w sferze politycznej. Dość rzadko spotykałem się z wyrażaną otwarcie sympatią dla PiS zarówno ze strony niezainteresowanych polityką, jak i tych o konserwatywnych poglądach. Mam wątpliwości, czy obecnie rządzący są w stanie wyjść naprzeciw oczekiwaniom młodych ludzi właśnie dlatego, że dość powszechnie postrzegani są jako część establishmentu.
CZARZASTY: Trzeba powiedzieć, że w jakimś sensie oferta PiS, jeśli chodzi o kształtowanie ładu gospodarczego, jest skrojona pod oczekiwania części młodych ludzi. Opowieść o „państwie gospodarującym”, aluzje do Korei, to wszystko pada na podatny grunt. Nie wiemy, co z tego wyniknie. Możemy tylko obserwować ten proces.
Tylko praca na swoim chroni przed przedmiotowym traktowaniem, czy nawet gorzej – pomiataniem, a co poniektórym pozwala marzyć, że sami będą mogli rozstawiać po kątach swoich pracowników, jak już się ich dorobią