Na początek mała kryptoreklama, za co państwa przepraszam. Przed kilku laty w firmie, którą zarządzam, udało się zbudować ujednolicony model sprawozdań finansowych dla spółek notowanych na warszawskiej giełdzie. Podobno dość dobry. Ile czasu na to poświęciliśmy, nie napiszę, bo przyznać się wstyd. Stanowczo za dużo. W czasie prac okazało się, że na naszym rynku mamy cztery różne typy sprawozdań finansowych, z których jeden jest tak stary, że niektórzy już o nim zapomnieli. A szkoda, bo może przy którymś z zapowiadanych działań mających na celu ułatwianie inwestorom i emitentom życia, te przepisy (rozporządzenie ministra finansów z 18 października 2005 r. w sprawie informacji wykazywanych w sprawozdaniach finansowych) zostaną uchylone.



Zostało kilkunastu emitentów, którzy stosują określony tym rozporządzeniem format. Są to spółki notowane na rynku głównym, które nie tworzą grup kapitałowych. Problem w tym, że w swoich raportach nie wykazują one zobowiązań finansowych. Zobowiązania (zarówno krótko-, jak i długoterminowe) są podzielone na te wobec jednostek powiązanych oraz te wobec pozostałych jednostek. Bardzo popularne modele wyceny oparte o wartość przedsiębiorstwa oraz dług netto stają się więc mało użyteczne.
Dwa lata temu (23 maja 2016 r.) dokonano nowelizacji opisanego rozporządzenia i dodano jeszcze jeden typ zobowiązań, które należy wykazywać: „wobec pozostałych jednostek, w których emitent posiada zaangażowanie w kapitale”. A to jest wewnętrzna sprzeczność, bo podmiot, który jest zaangażowany w inne jednostki, powinien sporządzać... sprawozdania skonsolidowane. Te zaś emitenci z rynku regulowanego sporządzają zgodnie z Międzynarodowymi Standardami Sprawozdawczości Finansowej. To oznacza, że opisane rozporządzenie nie będzie miało zastosowania, ponieważ wykorzystany będzie Międzynarodowy Standard Rachunkowości 1 Prezentacja Sprawozdań Finansowych.
Wracając do kryptoreklamy i modelu ujednoliconego. Kiedy już przeładowaliśmy i sprawdziliśmy dane, nieśmiało zaczęliśmy testować popularne teraz modele, które stosowane są w predykcji (przewidywania) bankructw firm. Najbardziej znany to model Altmana, ale jest ich dużo więcej. Napisałem „nieśmiało”, bo publiczne stwierdzenie o jakiejś spółce: zgodnie z naszym modelem prawdopodobieństwo, że ona zbankrutuje, wynosi już 55 proc. i z kwartału na kwartał rośnie, to przecież ogromne ryzyko prawne. Można usunąć słowa „już” oraz opis tendencji, ale ryzyko, że prawnicy takiej spółki złożą kilka różnych pozwów i zawiadomień o popełnieniu przestępstwa, nie zmniejszy się. Szczególnie gdy do tego bankructwa dojdzie. Będą starali się wykazać, że inwestorzy odwrócili się od spółki właśnie z naszego powodu.
W tej sytuacji nie powinno więc nikogo dziwić, że modele testuje się na spółkach, które już zbankrutowały albo są od tego o krok. Bo każdy wychodzi z podobnego założenia, myśląc sobie – zobaczmy, co na temat wiadomych już kłopotów finansowych danej spółki modele mówiły dwa albo trzy lata temu. Tak teraz uczyniliśmy i my, analizując spółkę, która nagle znalazła się w bardzo poważnych kłopotach, czyli wrocławską firmę informatyczną Indata. Systematycznie wykazywała zyski, skupowała własne akcje w celu umorzenia, a w ubiegłym roku nawet wypłaciła dywidendę.
Złe się zaczęło dwa miesiące temu, gdy pod koniec stycznia bieżącego roku dwóch istotnych akcjonariuszy poinformowało o sprzedaży części posiadanych akcji. Każdy ma prawo sprzedawać lub kupować akcje. Pytanie, czy sprzedający wiedzieli więcej niż inni. A to pytanie będzie z pewnością zadawane, bo jednym ze sprzedających jest były senator Platformy Obywatelskiej, a teraz takie osoby są „zwierzyną łowną w polowaniach z nagonką”.
Miesiąc temu (26 lutego) z funkcji członka rady nadzorczej zrezygnowała osoba, która przez pięć lat, do grudnia ubiegłego roku, była prezesem zarządu tej spółki. I to już było bardzo poważne ostrzeżenie, bo swoją pierwszą rezygnację (z funkcji członka zarządu) wytłumaczyła ona zamiarem przejścia do rady nadzorczej, a drugą rezygnację przyczynami zdrowotnymi. Ze zdrowia nie powinno się żartować, dlatego kiedy trzy tygodnie temu (5 marca) rezygnację złożyli wszyscy pozostali członkowie rady, trzech z nich nie podało przyczyny, a dwóch poinformowało o powodach osobistych. Nie było przecież przyczyną to, iż dokładnie w dniu ich rezygnacji do spółki wpłynęło żądanie od jednego z banków natychmiastowej spłaty kredytu, który miał zostać spłacony 1 marca. Od tego czasu nie wypłacono odsetek od obligacji serii A1, kolejny bank zażądał natychmiastowej spłaty kredytów, a jedyny pozostały w spółce członek zarządu złożył wniosek o ogłoszenie upadłości.
A wspomniane modele predykcyjne? Żaden z nich nie wykazał jakiegokolwiek zagrożenia dla kontynuacji działalności Indata. Dlaczego? Rozwiązanie jest oczywiste, ale ktoś pierwszy to musi głośno powiedzieć: dokładność modeli jest określona przez dokładność wykorzystanych danych. Czyli tam, gdzie pojawia się kreatywna lub wręcz oszukańcza księgowość, modele nie mają zastosowania. A księgi upiększają najczęściej spółki znajdujące się w trudnej sytuacji finansowej.
Ktoś pierwszy to musi głośno powiedzieć: dokładność modeli jest określona przez dokładność wykorzystanych danych. Tam, gdzie pojawia się kreatywna lub wręcz oszukańcza księgowość, modele nie mają zastosowania
Dziennik Gazeta Prawna