Nawet jeśli USA pod rządami Donalda Trumpa zmieniły politykę, świat wciąż opowiada się za nieskrępowaną wymianą dóbr i usług
Dzisiaj w Montrealu kończy się kolejna runda rozmów dotyczących nowelizacji NAFTA, czyli Północnoamerykańskiego Układu Wolnego Handlu. Renegocjacja porozumienia pomiędzy Stanami Zjednoczonymi, Kanadą a Meksykiem stanowi realizację jednej z obietnic wyborczych Donalda Trumpa, wpisujących się w strategię „Ameryki na pierwszym miejscu”. Prezydent wycofał USA z rozmów o porozumieniu transpacyficznym (TPP), umowie o wolnym handlu między 12 krajami leżącymi w obszarze Oceanu Spokojnego.
W rok po tej decyzji, którą Trump podjął w trzecim dniu urzędowania, okazuje się jednak, że TPP ma się całkiem nieźle – pomimo tego, że bez udziału USA wieszczono umowie miejsce na śmietniku historii. W nieco odświeżonej i odchudzonej wersji ma być podpisana 8 marca w Chile przez przedstawicieli pozostałych 11 krajów: Australii, Brunei, Chile, Japonii, Kanady, Malezji, Meksyku, Nowej Zelandii, Peru, Singapuru i Wietnamu.
Nowa umowa nazywa się Wszechstronnym i Progresywnym Porozumieniem na rzecz Partnerstwa Transpacyficznego (CPTPP). Wiele z jej zapisów jest takich samych jak w TPP – co zresztą jest powodem, dla którego tak szybko zakończono rozmowy na jej temat. Negocjatorzy po prostu skopiowali zapisy, na które już raz wyrazili zgodę. Z CPTPP usunięto również najbardziej kontrowersyjne zapisy dotyczące ochrony własności intelektualnej, które były forsowane przez Waszyngton i wzorowane na amerykańskich rozwiązaniach.
Jeśli dobrze pójdzie, marzec 2018 r. stanie się wyjątkowym miesiącem dla globalnego handlu także z innego powodu. Możliwe jest bowiem, że do tego czasu zakończą się rozmowy nad umową obejmującą całą Afrykę, zwaną Kontynentalnym Porozumieniem o Wolnym Handlu (CFTA). Negocjacje nad nią trwają od drugiej połowy 2015 r. i pod koniec ub.r. były już bardzo zaawansowane.
Chociaż CFTA nie jest „kompletnym” porozumieniem handlowym – sygnatariusze będą musieli wrócić do stołu rozmów, żeby dogadać się w kwestii konkurencji, inwestycji oraz ochrony praw intelektualnych – to z pewnością jest przedsięwzięciem ambitnym i bez precedensu w skali kontynentu. W Afryce doskonale rozumieją, że prędzej czy później rozpoczną rozmowy handlowe z największymi potęgami świata – Chinami lub Unią Europejską – i chcą wtedy mieć w ręku jak najlepszy argument – ten sam zresztą, z którego korzysta UE – że ktoś uzyska dostęp do gigantycznej strefy wolnego handlu.
Swoją agendę handlową po cichu realizuje także Bruksela. W pierwszej połowie roku powinny się zakończyć rozmowy nad porozumieniem o wolnym handlu z blokiem Mercosur zrzeszającym Brazylię, Paragwaj, Urugwaj i Argentynę. Stronom zależy na dogadaniu się jak najprędzej, zanim rozpocznie się cykl wyborczy – w Brazylii wybory zaplanowano w II połowie roku, w przyszłym roku natomiast zmieni się przewodniczący Komisji Europejskiej, ale targi nad obsadą stanowiska jej szefa zaczną się znacznie wcześniej.
Amerykański prezydent ma własną wizję wolnego handlu. – Lubię dwustronne porozumienia, bo jeśli jest z nimi jakiś problem, to się je po prostu zrywa. W przypadku wielostronnych umów, takich jak TPP, takiej opcji nie ma – tłumaczył prezydent w wywiadzie dla telewizji CNBC przed swoim piątkowym wystąpieniem w Davos, w którym wolnego handlu co prawda nie potępił, ale też nie wystąpił w roli jego wielkiego orędownika jak rok wcześniej prezydent Chin Xi Jinping (więcej o tym, co mówił Trump w szwajcarskim kurorcie, na str. 14).
Rozmowy dotyczące NAFTA nie są proste, bo chodzi o najbardziej kontrowersyjne kwestie – z których praktycznie każda stanowi dla danego kraju nieprzekraczalną czerwoną linię.
Waszyngtonowi nie podoba się na przykład, że Kanada utrudnia dostęp do swojego rynku mleka i drobiu poprzez system wysokich ceł i cen gwarantowanych – których z kolei Ottawa jest gotowa bronić jak niepodległości. Podobnie jak w przypadku kanadyjskiego drewna, które według amerykańskich firm jest zbyt tanie, bo władze spod znaku klonowego liścia za mało liczą sobie od biznesu za dostęp do surowca z państwowego zasobu.
Jeśli idzie o Meksyk, to Waszyngton powraca do stołu rozmów z postulatem wysuwanym przez Trumpa jeszcze podczas kampanii wyborczej, dotyczącym tzw. reguł pochodzenia – czyli na ile produkt może być uznany za amerykański, jeśli w większości składa się z komponentów wyprodukowanych za granicą.
Pod adresem NAFTA pretensje mają zresztą nie tylko Amerykanie. Kanadyjczycy na przykład kwestionują przewidziany układem system rozstrzygania sporów pomiędzy państwem a firmami – chociażby z tego względu, że Ottawa najczęściej jest pozywana w ten sposób (np. we wspomnianej już kwestii drewna). Kanada idzie jednak w parze z Ameryką, jeśli idzie o postulat włączenia do umowy zapisów poświęconych sektorowi energetycznemu, które pomogłyby firmom z tych krajów umocnić pozycje na lukratywnym rynku meksykańskim. Biznes z krajów północy oskarża również producentów cukru z południa o to, że ich produkt jest subsydiowany.