Kilkunastu zagranicznych inwestorów z branży energetyki wiatrowej powiadomiło polski rząd, że będzie dochodzić wielomilionowych odszkodowań przed międzynarodowym trybunałem arbitrażowym.
Branża energetyczna nie składa broni / Dziennik Gazeta Prawna
– Z informacji posiadanych przez Prokuratorię Generalną RP wynika, że złożonych zostało około 13 notyfikacji sporu przez zagranicznych inwestorów w związku z wejściem w życie ustawy o inwestycjach z branży elektrowni wiatrowych – mówi rzecznik prasowy prokuratorii mec. Sylwia Hajnrych. Oznacza to, że firmy, które poniosły straty na skutek niekorzystnej dla nich tzw. ustawy odległościowej z 2016 r., wykonały pierwszy formalny krok w kierunku wszczęcia postępowań arbitrażowych.
To dopiero początek
Ale według ustaleń DGP notyfikacje sporów przez kolejnych inwestorów są tylko kwestią czasu. I dotyczą one zarówno oprotestowanej przez podmioty OZE regulacji odległościowej, jak i równie mocno kontestowanej nowelizacji ustawy o OZE z 2015 r. (t.j. Dz.U. z 2017 r. poz. 1148 ze zm.) wprowadzającej dla nowych instalacji inny mechanizm dopłat (system aukcji zamiast zielonych certyfikatów poświadczających wyprodukowanie energii z OZE). Co więcej, przynajmniej kilka firm przesłało już rządowi i Ministerstwu Energii – organowi właściwemu do reprezentowania Polski w takich procesach – wezwania na arbitraż. – Skierowanie sprawy do arbitrażu zapowiedzieli już m.in. inwestorzy amerykańscy, izraelscy, cypryjscy, niemieccy i duńscy – wylicza osoba dobrze znająca realia branży. Wśród producentów z OZE, którzy planują sądzić się z polskim rządem w międzynarodowym sądzie, są m.in. firmy Windflower, Sunflower, Vortex i Wind Space. Podstawą prawną do wnoszenia pozwów mogą być Traktat Karty Energetycznej (międzynarodowa umowa, której stroną jest Polska) albo dwustronne umowy o wspieraniu inwestycji (czyli tzw. BIT-y).
Mocne zarzuty
Według ekspertów kwoty roszczeń odszkodowawczych w każdej ze spraw mogą wynieść po kilkaset milionów dolarów. Jak wyliczyli naukowcy z Lawrence Berkeley National Laboratory, każdy megawat mocy turbiny wiatrowej oznacza dla przedsiębiorców wydatek rzędu 1,7 mln dol. Do kosztów rozwoju i utrzymania inwestycji, które uwzględnia się przy kalkulowaniu żądań kompensacyjnych, dochodzą jeszcze utracone przez firmy korzyści. – Zarzuty inwestorów – w znacznej mierze zagranicznych, lecz także polskich grup energetycznych – są często mocne, gdyż dotyczą dyskryminacyjnego traktowania energetyki wiatrowej względem innych technologii. W jego efekcie wiele firm musiało zakończyć projekty, ogłosić upadłość bądź są tego bliskie. W takich sytuacjach arbitrzy mogą uznać, że doszło do naruszenia umów międzynarodowych o wzajemnym popieraniu i ochronie inwestycji – wyjaśnia dr Karol Lasocki, partner w kancelarii K&L Gates, specjalista od prawa energetycznego i ochrony środowiska. – Niektórym z tych sporów rząd może jeszcze zaradzić, przede wszystkim uzdrawiając system świadectw pochodzenia. Tu jest pole manewru. Jeśli chodzi o zastrzeżenia związane z ustawą odległościową, to trudno się spodziewać, aby rząd się z tego wycofał, przynajmniej w najbliższym czasie. Wymagałoby to woli politycznej – dodaje ekspert.
Straty nie do odrobienia
Kontrowersyjne przepisy określiły minimalne odległości od zabudowań mieszkalnych i terenów przyrodniczych pod ochroną, w jakich można postawić elektrownie wiatrowe. Podmioty z branży od początku alarmowały, że w Polsce trudno będzie przez to znaleźć miejsca pod nowe farmy. Kolejnym przedmiotem krytyki była zasada, że pozwolenia na budowę elektrowni zachowają moc, o ile w ciągu 3 lat od dnia wejścia w życie ustawy inwestor uzyska decyzję o pozwoleniu na użytkowanie (w przeciwnym razie inspektor nadzoru budowalnego nakaże rozbiórkę wybudowanego obiektu na koszt przedsiębiorcy).
Co więcej, ustawa wprowadziła zasadę, że właściciele farm wiatrowych mieli płacić podatek od nieruchomości od całego obiektu, a nie tylko od części, co skutkowało dla nich drastyczną podwyżką daniny. Znajdująca się aktualnie w konsultacjach publicznych nowelizacja ustawy o OZE przewiduje powrót do poprzednich zasad opodatkowania turbin. Zdaniem ekspertów, nawet jeśli przepisy wejdą w życie, to są małe szanse, że inwestorzy zrezygnują ze sporu inwestycyjnego, zwłaszcza że wielu poniosło straty nie do odrobienia. Jak wynika z ostatnich danych Agencji Rynku Energii, ponad 70 proc. farm wiatrowych w 2016 r. zanotowało straty.
– Podatek jest tylko jedną z przyczyn, dla których spory arbitrażowe są wszczynane. Nawet jeśli ten problem odpadnie, to pozostanie jeszcze m.in. kwestia porzucenia przez rząd systemu świadectw pochodzenia, braku organizacji aukcji dla farm wiatrowych w nowym systemie, wygasanie pozwoleń na budowę w krótkim czasie. Do tego dochodzi problem nieracjonalnego warunku odległościowego – przekonuje dr Lasocki.
Na razie tylko amerykański koncern Invenergy oficjalnie potwierdził, że będzie się domagał ok. 700 mln dol. odszkodowania za pośrednie wywłaszczenie, tj. podjęcie przez Polskę działań, które uniemożliwiają lub utrudniają mu korzystanie z dokonanej inwestycji. Zarzuty firmy dotyczą głównie niekorzystnej dla branży rewolucji w systemie wsparcia OZE. Reforma zaowocowała zmianą lub zerwaniem wieloletnich kontraktów na zakup energii i zielonych certyfikatów zawartych między farmami wiatrowymi a operatorami energetycznymi. Invenergy twierdzi, że po rozwiązaniu kontraktów została zmuszona do sprzedaży prądu po dużo niższych cenach niż dotąd.