Nie była w pełni w moim typie / Ale lubiłem za to, że jest / Trochę złośliwie ją nazwałem / Sentymentalna Panna S”. To fraza z piosenki opozycjonisty i jednego z bardów drugiego obiegu Jana Krzysztofa Kelusa. O „Pannie S” pisał i śpiewał również Jacek Kaczmarski. Tamte metafory chwytały, bo trafnie opisywały relacje, jakie łączyły sporą część Polaków z pierwszą Solidarnością, czyli z wielkim, nieoczekiwanym ruchem społecznym, który rozkwitł w Polsce Ludowej na samym początku lat 80. Solidarność nie była wtedy jeszcze ani partią polityczną, ani jak dziś tylko związkiem zawodowym. Dla wielu Polaków była jednak fascynacją. Do pewnego stopnia miłosnym uniesieniem. Często największym i jedynym w całym dorosłym życiu. Co było potem, wiemy wszyscy. Dobrze to opisał Kaczmarski: „»Panna S« do swych amantów nie ma szczęścia / Choć raz po raz o krok jest od zamęścia / Ledwie z którym się obejmie, ledwie go umieści w Sejmie / Uczuć tyle, co w pretensjach albo w pięściach”.
„Przekroczyć nowoczesność. Projekt polityczny ruchu społecznego Solidarność”, Krzysztof Mazur, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2017 / Dziennik Gazeta Prawna
Ale minęło 35 lat i coraz częściej się okazuje, że „Sentymentalna Panna S” nadal fascynuje coraz młodszych adoratorów. Dwa lata temu Jan Sowa brawurowo przekonywał w książce „Inna Rzeczpospolita jest możliwa”, że pierwsza Solidarność była w zasadzie projektem politycznym wcielającym w życie idee komunistyczne. W ubiegłym roku Michał Siermiński w „Dekadzie przełomu” wyjaśniał, dlaczego środowisko Michnika, Kuronia czy Mazowieckiego nie zrozumiało przesłania „Panny S”. A teraz dostajemy „Przekroczyć nowoczesność” Krzysztofa Mazura.
Mówiąc najogólniej: Mazur stara się Solidarność przeciągnąć z powrotem na prawą stronę, a więc w rejony, z których sam się ideowo wywodzi. Autor jest bowiem prezesem Klubu Jagiellońskiego – czyli środowiska wyrosłego ze społecznie wrażliwych, wierzących krakowskich konserwatystów. W czasie platformerskiej ośmiolatki klub uchodził za jedną z ideowych kuźni kadr PiS-u. Dziś trzeba jednak raczej powiedzieć, że Klub Jagielloński należy do najbardziej niezależnych na prawicy ośrodków myśli o państwie, gospodarce i polityce.
W książce Mazura tę niezależność także się czuje. Nie jest więc tak, że autor próbuje na siłę udowodnić, że Panna S kochałaby dziś Jarosława Kaczyńskiego. Albo przeciwnie, że PiS-owcy, odwołując się do jej dziedzictwa, są tylko nędznymi uzurpatorami. Mazur zadał sobie wiele trudu (praca spełnia wszystkie wymagania tekstu naukowego), aby zrekonstruować cechy projektu politycznego Solidarności. Oddać jej ekumeniczność, pokazując, jak to było możliwe, że pod jednym dachem mieścili się socjaliści, liberałowie, narodowcy, konserwatyści i zaangażowani katolicy. Jednocześnie jego finałowa teza jest bardzo wyrazista. Solidarność była możliwa, bo swoim oryginalnym programem politycznym przekraczała nowoczesne podziały na prawicę i lewicę. Przy czym „nowoczesne” Mazur rozumie jako te powstałe w pooświeceniowej Europie Zachodniej, a potem importowane i przeszczepione (często sztucznie) przez kraje peryferyjne, takie jak Polska. Coś takiego stało się właśnie nad Wisłą po 1989 r. Staliśmy się częścią Zachodu i zaczęliśmy budować scenę polityczną zapatrzeni w tzw. cywilizowane wzorce. W starciu z tym gorsetem Solidarność nie miała szans. A na domiar złego miała już wtedy złamany kręgosłup po dekadzie Polski Jaruzelskiej.
Ciekawie jest czytać Mazura również dlatego, że jest w jego spojrzeniu coś świeżego. Podobnie jak w przypadku wspomnianych już książek Sowy albo Siermińskiego mamy tu do czynienia z autorem, który nie był w romans z Panną S nigdy osobiście zaangażowany. Jej dawni amanci pewnie się rytualnie żachną. Bo „co ci smarkacze mogą o niej wiedzieć”. W rzeczywistości jednak tylko taki obrachunek z dziedzictwem dawnej gwiazdy jest możliwy. I tylko on może posunąć naprzód próbę zbudowania czegoś nowego na niegłupich pomysłach niegdysiejszej piękności.