Czym innym jest krytykowanie Polski, które nic nie kosztuje, a czym innym wyłożenie konkretnych pieniędzy na inwestycje; miliardy inwestowane w Polsce to najlepszy wskaźnik, że jesteśmy krajem atrakcyjnym, w którym nic nie dzieje się nic niepokojącego - powiedział PAP wiceszef MSZ Marek Magierowski.

B. szef biura prasowego prezydenta Andrzeja Dudy, który od maja br. odpowiada w resorcie spraw zagranicznych za politykę azjatycką i amerykańską, a także za dyplomację ekonomiczną podkreślił też, że wielu inwestorów "z dużo większą pieczołowitością" analizuje sytuację w Polsce, niż unijni politycy, którzy często czerpią wiedzę o Polsce z powierzchownych, jednostronnych źródeł. Wyraził jednocześnie opinię, iż Polska nie zostanie obciążona w UE karami związanymi z "tym, co dzieje się w polskiej polityce wewnętrznej".

Według Magierowskiego mylą się także ci, którzy twierdzą, że w polskiej gospodarce odbywa się "rewolucja antyliberalna". Polska to energiczny, stabilny kraj wykształconych ludzi, który nie boi się słowa "kapitalizm", a przedsiębiorcy mają tu dużo większą swobodę działania niż w wielu krajach Europy Zachodniej - przekonywał.

Magierowski w rozmowie z PAP odniósł się ponadto do współpracy gospodarczej z Chinami w ramach projektu Nowego Jedwabnego Szlaku, która - jak zaznaczył - obejmować może nie tylko chińskie inwestycje bezpośrednie w Polsce, ale i udział polskich firm w inwestycjach np. w Azji Środkowej.

Polityk zastrzegł jednocześnie, że Polska musi pilnować niektórych swoich wrażliwych branż, gałęzi przemysłu czy choćby infrastruktury krytycznej. Chiny nie są naszym sojusznikiem w NATO, tak jak Stany Zjednoczone, ani w UE, jak Niemcy - zauważył.

O ile Polska utrzymuje w ostatnich latach dobre wskaźniki chociażby w dziedzinie wzrostu gospodarczego czy sytuacji na rynku pracy, eksperci wskazują, że towarzyszy temu pewien zastój w sferze inwestycji. Jakie działania podejmuje polska dyplomacja, żeby poziom inwestycji zagranicznych w naszym kraju się zwiększył?

Marek Magierowski: Polska gospodarka rzeczywiście rozwija się bardzo szybko, wskaźniki należą do najwyższych w Europie, więc większość inwestorów, patrzących choćby na same dane napływające z naszej gospodarki, wie doskonale, że Polska wciąż jest pod tym względem atrakcyjna. Problem polega na tym, że nie jesteśmy już krajem wyłącznie taniej siły roboczej. Od początku procesu transformacji to był - nie bójmy się tego powiedzieć - jeden z największych magnesów dla obcych inwestorów. Ten magnes już nie działa tak mocno, ponieważ – raczej „na szczęście” niż „niestety” - rosną płace, więc ta siła robocza już taka tania nie jest. Ale jest też druga strona medalu: świetne wykształcenie polskich pracowników, polskich inżynierów, polskich studentów. Ta siła robocza ma dzisiaj po prostu inne zalety.

Dodajmy do tego położenie geograficzne, coraz lepsze połączenia komunikacyjne. Myślę, że inwestorzy to dostrzegają. Poziom inwestycji zagranicznych jest wciąż wysoki, choć domyślam się, że znajdą się i tacy, którzy wciąż będą narzekać, którym wciąż będzie mało. Lecz pamiętajmy też, że rynek po jakimś czasie się nasyca, więc trudno oczekiwać, żebyśmy zostali zalani nagle np. setkami fabryk samochodów zachodnich koncernów.

W przekazie kierowanym za granicę resort spraw zagranicznych przede wszystkim stara się pokazywać Polskę jako kraj należący do Unii Europejskiej - to jest niezwykle ważne dla inwestorów, ponieważ oni dzięki temu wiedzą, że funkcjonujemy w najpotężniejszej strefie wolnego handlu, w korzystnym otoczeniu biznesowym, ale także prawnym. W Unii jest bardzo dużo obostrzeń, regulacji, które nie wszystkim przedsiębiorcom muszą się podobać, ale z drugiej strony te regulacje są w miarę przejrzyste i nader trwałe. Przynależność Polski do wspólnego rynku europejskiego jest więc jednym z naszych głównych atutów. Możemy być w sporze z Komisją Europejską (dodajmy: wcale nie jako jedyny kraj członkowski) ale to, że należymy do Unii, jest ogromnym, pozytywnym bodźcem dla inwestorów.

Pokazujemy też Polskę jako kraj bardzo energiczny. Polacy są narodem przedsiębiorczym - co do tego nikt nie ma wątpliwości. Przez kilkadziesiąt lat po drugiej wojnie światowej ci, którzy chcieli zająć się biznesem, mieli związane ręce, bo funkcjonowali w takim, a nie innym systemie. Po 1989 r. ta polska przedsiębiorczość eksplodowała. To jest kolejny z argumentów, którego używamy: że przyjeżdżając do Polski, nawiązując kontakty z polskimi firmami, inwestorzy wchodzą do kraju, który nie boi się wolnego rynku, nie boi się kapitalizmu. Kapitalizm kojarzy się u nas z czymś dobrym: z rozwojem, z awansem społecznym, z wolnością gospodarczą. Jako model stojący w kontraście do narzuconego przez Sowietów i znienawidzonego przez większość Polaków socjalizmu.

W ramach tzw. dyplomacji ekonomicznej staramy się też podkreślać, że Polska to kraj stabilny pod każdym względem - i gospodarczym, i politycznym, i społecznym. Proszę zwrócić uwagę, z jakimi problemami borykają się zagraniczni inwestorzy na Zachodzie Europy, chociażby jeśli mowa o działalności tamtejszych związków zawodowych. Są one dużo silniejsze i dużo bardziej radykalne w swoich działaniach niż u nas. W Polsce dialog przedsiębiorców ze związkami odbywa się w cywilizowanych ramach. To dużo lepszy sposób na ochronę praw pracowniczych, przy jednoczesnym zachowaniu swobody gospodarczej, niż palenie opon czy przemoc fizyczna wobec szefów firm, co np. zdarzało się we Francji.

Czy nie ma w takim razie pewnego dysonansu pomiędzy przekazem rządu do zagranicznych przedsiębiorców a tym kierowanym do wewnątrz, stawiającym nacisk na wzmocnienie pozycji pracowników na rynku pracy, m.in. poprzez podwyższanie płacy minimalnej i wielkie programy społeczne, czy na współpracę z największą centralą związkową?

M.M.: Proszę jednak pamiętać, że wciąż jesteśmy pod względem regulacji gospodarczych jednym z najbardziej liberalnych krajów UE. Powtarzam to też w rozmowach z moimi partnerami z innych państw. Po roku 1989 poprzeczka dla obcych inwestorów została zawieszona bardzo nisko. Szeroko, być może zbyt szeroko, otworzyliśmy wrota do naszej gospodarki. Można oczywiście argumentować, że nie było innego wyjścia, ponieważ potrzebowaliśmy tych inwestorów, ich kapitału, know-how, najnowszych technologii, i dlatego musieliśmy się pozbyć np. dużej części bazy przemysłowej. Ja jednak uważam, że w dużej mierze to był błąd. Reformy można było przeprowadzić z większym rozmysłem.

Dzisiaj rząd Beaty Szydło próbuje konsekwencje tych zaszłości niwelować. Domyślam się, że niektórzy - czy to inwestorzy, czy ekonomiści - mogą twierdzić, że oto w Polsce odbywa się rewolucja antyliberalna. Proszę mi wierzyć, że w porównaniu z niektórymi przynajmniej krajami Europy Zachodniej przedsiębiorcy w Polsce mają dużo większą swobodę działania. Proszę np. spróbować otworzyć piekarnię w Polsce, a potem zrobić to samo w Niemczech.

Przekonuje pan, że ważniejsza z punktu widzenia inwestorów jest Polska obecność w UE niż napięcia pomiędzy rządem w Warszawie a Brukselą. Czy w razie dalszej eskalacji sporów z instytucjami europejskimi, gdyby zostały np. wymierzone Polsce kary za naruszenia prawa unijnego, nie istnieje jednak zagrożenie, że odbije się to także na naszej wiarygodności i atrakcyjności w oczach inwestorów?

M.M.: Po pierwsze: nie przewiduję, żeby pojawiły się jakiekolwiek kary związane z tym, co dzieje się w polskiej polityce wewnętrznej. Bo nie dzieje się nic, co takie działania ze strony KE, by usprawiedliwiało.

Po drugie: wydaje mi się, że inwestorzy, a przynajmniej ich część, z dużo większą pieczołowitością analizuje to, co się rzeczywiście dzieje w Polsce - w polskiej polityce i w gospodarce - niż politycy, czy to na poziomie KE, czy eurodeputowani, którzy często czerpią wiedzę o Polsce z bardzo powierzchownych, jednostronnych źródeł. Czym innym jest krytykowanie Polski, które nic nie kosztuje, a czym innym - wyłożenie konkretnych pieniędzy na inwestycje w Polsce. Na szczęście nie widzę sygnałów, żeby inwestorzy zagraniczni bali się tego, co się dzieje nad Wisłą, wręcz przeciwnie. Jeżeli ktoś jest gotów wyłożyć miliony, a czasami miliardy euro czy dolarów na tę czy inną inwestycję w Polsce, to jest to najlepszy dowód na to, najlepszy wskaźnik, że Polska jest krajem atrakcyjnym i w Polsce nic niepokojącego się nie dzieje.

Szef MSZ Witold Waszczykowski w wywiadzie z PAP przed wizytą prezydenta USA Donalda Trumpa przyznał, że Polska dąży do zwiększenia współpracy gospodarczej z krajami spoza Europy, np. Stanami Zjednoczonymi czy Chinami, m.in. po to, by zabezpieczyć się na wypadek niekorzystnych przemian w UE - choćby ograniczenia funduszy strukturalnych. Czy tak postrzega pan swoją misję?

M.M.: Dywersyfikacja jak najbardziej, to jest cel absolutnie zrozumiały, ważny dla każdego kraju - szczególnie na dorobku, takiego jak Polska. Moglibyśmy oczywiście skupiać się wyłącznie na handlu z Niemcami - i tak jest to ogromny odsetek naszych relacji gospodarczych - ale to ma swój koszt: każdy promil spadku dynamiki niemieckiej gospodarki natychmiast odbija się negatywnie na naszej gospodarce. Im bardziej będziemy zdywersyfikowani, tym mniej będziemy zależni od tego typu wahnięć. Oczywiście realizacja tego celu to nie perspektywa dwóch, trzech czy pięciu lat.

A ilu?

M.M.: Być może nawet 20, 30. Warto pod tym względem brać przykład chociażby z Chińczyków, którzy planują swoją strategię na dziesięciolecia. Musimy się tego nauczyć i myślę, że powoli zmienia się mentalność zarówno polityków, jak i przedsiębiorców, którzy wiedzą, że inwestując gdzieś dalej, poza Europą, czasami trzeba wyłożyć trochę pieniędzy bez oczekiwania na zysk, trzeba zasiać ziarenko i potem długo je podlewać.

Dużo jest takich przedsiębiorców, chętnych do ekspansji w skali międzykontynentalnej czy wręcz globalnej?

M.M.: Coraz więcej. Dla wielu polskich firm, szczególnie tych średnich czy dla start-upów zakładanych przez młodych, ambitnych przedsiębiorców, wizjonerów, Europa stała się już za mała. Owszem, tu są wciąż nasi najważniejsi partnerzy handlowi, począwszy od Niemiec, poprzez Wielką Brytanię, Francję, ale ta Europa jest już zbyt ciasna dla wielu polskich biznesmenów. Dlatego szukają lukratywnych rynków zbytu na innych kontynentach. To nie tylko Chiny i USA - dwie wielkie potęgi gospodarcze, z którymi powinniśmy utrzymywać jak najlepsze relacje ekonomiczne - ale też inne kraje Azji czy cała Ameryka Łacińska. Przedstawiciele takich właśnie, poszukujących nowych obszarów ekspansji, firm ochoczo uczestniczą w różnych misjach gospodarczych - czy to w przypadku podróży przedstawicieli rządu, czy prezydenta Andrzeja Dudy. Jeszcze pracując w kancelarii prezydenta towarzyszyłem głowie państwa np. w podróży do Meksyku. Wzięła w niej udział grupa polskich przedsiębiorców, którzy byli bardzo wdzięczni, że oto sam prezydent RP promuje ich interesy. Podobnie jest w przypadku podróży pani premier Beaty Szydło.

Jednym z podstawowych zadań naszej - dość rozbudowanej jak na kraj naszej wielkości i zamożności - sieci ambasad powinno być wspieranie polskich przedsiębiorców.

O Chinach i udziale Polski w projekcie Nowego Jedwabnego Szlaku było w ostatnich latach głośno, m.in. w kontekście wymiany wizyt Dudy i przewodniczącego ChRL Xi Jinpinga. Od jakiegoś czasu wokół sprawy trochę przycichło. W 2016 r. poziom chińskich inwestycji był wyższy w innych, mniejszych krajach naszego regionu - Węgrzech czy Rumunii. Wypadliśmy poza główny nurt tego projektu czy też można się spodziewać rozruszania się tych chińskich inwestycji w regionie?

M.M.: Mam nadzieję, że się rozruszają. Ale pamiętajmy, że Nowy Jedwabny Szlak to projekt o szerokim zasięgu geopolitycznym, który jest dla nas interesujący nie tylko w kontekście chińskich inwestycji bezpośrednich w Polsce, ale też udziału naszych firm w inwestycjach chociażby w krajach Azji Centralnej.

Przyciągać chińskie inwestycje dużo łatwiej jest często krajom Europy Środkowo-Wschodniej, które nie należą do UE, ponieważ wchodząc do Albanii, Bośni-Hercegowiny czy Macedonii, Chińczycy nie są spętani unijnymi regulacjami. Z kolei kraje takie jak Węgry są dla Chin atrakcyjne m.in. dlatego, że jako mniejszy rynek, mają mniejsze możliwości dywersyfikacji swoich relacji gospodarczych.

Chiny są bardzo ważne i z przyjemnością będziemy witać tutaj chińskie inwestycje w tych obszarach, które będą korzystne z naszego punktu widzenia, ale nie zapominajmy, że w Azji Wschodniej są dwa kraje, które do tej pory już zainwestowały miliardy dolarów w Polsce - Korea Południowa i Japonia, które są równie ważne z punktu widzenia naszej polityki azjatyckiej, co Chiny. Nie tylko my, ale cała Europa i świat zachłysnęły się chińską ekspansją i gigantycznymi rezerwami, którymi Chiny dysponują i które wydają na całym świecie. Niemniej nie powinniśmy zapominać o tym, że i Japończycy, i Koreańczycy, ale też wiele innych krajów tamtego regionu to także nasi ważni partnerzy, również posiadający poważne zasoby finansowe.

A czy mało widoczne efekty udziału w Nowym Jedwabnym Szlaku nie są związane z kontrowersjami w ramach polskiego rządu? Szef MON Antoni Macierewicz wypowiadał się krytycznie o tym projekcie i zwiększaniu chińskiej obecności w Polsce i regionie.

M.M.: Chiny są ważnym i potężnym partnerem gospodarczym, ale z drugiej strony musimy pilnować niektórych wrażliwych branż, gałęzi przemysłu, infrastruktury krytycznej. Chiny nie są naszym sojusznikiem w NATO, tak jak Stany Zjednoczone. Nie są naszym partnerem w UE, tak jak Niemcy. Utrzymujemy przyjazne, a nawet bardzo przyjazne stosunki z Chinami, ale musimy też prowadzić wobec nich rozsądną politykę, zawsze pamiętając o tym, że nasze interesy gospodarcze są najważniejsze.

Jak, także jako były członek ekipy prezydenckiej, odbiera pan słowa szefa gabinetu prezydenta Krzysztofa Szczerskiego, który zapowiedział w kontekście odbywającej się w tym tygodniu narady ambasadorów, iż prezydent chce, by utrwaliła się praktyka jego spotkań z ambasadorami, na m.in. przedstawiać będzie cele dyplomacji na kolejny rok. Czy to dobrze, że prezydent Duda chce aktywniej niż dotąd współkształtować politykę zagraniczną?

M.M.: Narady ambasadorów odbywają się już od lat i nasi dyplomaci zawsze spotykali się z prezydentami. Nie ma tutaj tak naprawdę żadnego elementu nowości.

Nie mam żadnych wątpliwości, że prezydent Andrzej Duda z bardzo dużą uwagą przygląda się działaniom polskiej dyplomacji ekonomicznej i doskonale rozumie, że to powinno być kluczowym elementem naszej międzynarodowej aktywności. Pan prezydent wyraża swoje zdanie na temat tego, jak powinna funkcjonować polityka zagraniczna, gdyż to część jego prerogatyw. Kiedy zabiera na pokład samolotu np. przedstawicieli start-upów, to też jest element dyplomacji ekonomicznej, którą realizuje przy wsparciu MSZ.

Ministerstwo współpracuje i będzie współpracowało z panem prezydentem - szczególnie w tym obszarze. Prezydent zdaje sobie doskonale sprawę z wagi dyplomacji gospodarczej, ale także z roli, jaką sam odgrywa, otwierając "furtki" do różnych krajów, do których podróżuje. Kiedy gospodarze widzą polskiego prezydenta czy polską premier, odwiedzających ich kraj w towarzystwie grupy biznesmenów, jest to dla nich bardzo wyraźny sygnał: polskie władze traktują poważnie interesy polskich firm i będą je wspierać.

Rozmawiał Marceli Sommer

msom/ pru/