W stosunku do zeszłego roku jest to olbrzymi postęp, a w skali ćwierćwiecza - ewenement, powiedział PAP dr Jerzy Michałowski z KUL, pytany o poziom nadwyżki budżetowej za I półrocze br. Ekonomista zaznaczył jednak, że z "całkowitą euforią trzeba zaczekać do końca roku".

W czwartkowym komunikacie Ministerstwo Finansów poinformowało, że według szacunkowych danych w okresie styczeń - czerwiec br. nadwyżka budżetu państwa wyniosła 5,9 mld zł. "Według szacunkowych danych w okresie styczeń - czerwiec 2017 r. dochody budżetu państwa były wyższe o 25,1 mld zł w porównaniu z tym samym okresem roku ubiegłego. Wzrost dochodów podatkowych utrzymuje się w dalszym ciągu na wysokim poziomie, tj. 17,7 proc. rok do roku" - napisano w komunikacie.

"W stosunku do zeszłego roku jest to olbrzymi postęp. Ale nie jest to zjawisko nowe w tym roku. Zjawisko nadwyżki wydaje się zatem być utrwalone. W skali ostatniego ćwierćwiecza jest to ewenement" - wskazał rozmówca PAP. Dodał, że trzeba jednak pamiętać, na ile jest ono jednorazowe, na ile cykliczne, a na ile trwałe.

"W cyklu gospodarczym mamy fazę: wzrostu, euforii, szczytu, potem pewnego spadku, stagnacji i recesji. My jesteśmy w fazie wzrostowej w kierunku szczytu" - ocenił dr Michałowski z Katedry Polityki Gospodarczej KUL. Zaznaczył, że rząd ma nadzieję na 4 proc. tempa wzrostu PKB, co będzie "swoistym rekordem ostatnich lat" i podkreślił, że sprzyja to jednocześnie "żniwom podatkowym".

Ekspert zwrócił uwagę na to, że jest kilka elementów, które składają się na tą pozytywną sytuację. "Mamy ekspansywną politykę fiskalną. Mamy silny wzrost strony wydatkowej, a skoro ludzie więcej wydają, to mamy większe wpływy z podatków pośrednich. Bez wątpienia temu rządowi udało się ściągnąć więcej podatków pośrednich i zatkać +kanały upustu+. Pytanie czy to się uda utrzymać w następnych latach" - wskazał.

Michałowski porównał obecną sytuację do ubiegłorocznej: "W zeszłym roku przez parę miesięcy wydawało się, że będzie superdobrze, a okazuje się, że było lepiej o niecały 1 mld zł, jeśli chodzi o dochody rzeczywiste w stosunku do planowanych". Ocenił, że tegoroczny deficyt nie będzie zrealizowany. "Będzie niższy, ale z całkowitą euforią trzeba zaczekać do końca roku".

Jak podkreślił, naiwnością byłoby oczekiwać, że tak dobrze będzie zawsze, ponieważ "mamy z drugiej strony potężną stronę wydatkową". "Te wydatki być może są też częściowo niedoszacowane. Deficyt będzie na pewno narastał stosunkowo szybko w następnych kwartałach. Ale myślę, że jest szansa na to, żeby był istotnie niższy. Jeśli będzie niższy o 10-15 mld zł w stosunku do planowanych wydatków, to będzie olbrzymi sukces. A jeśli będzie jeszcze więcej, to odtrąbimy tryumf" - ocenił.

Ekonomista przypominał, że deficyt i nadwyżka, czyli kategorie "bieżących niedomknięć budżetu" to jedno, a dług publiczny - drugie. "Mamy przecież dług publiczny, który wynosi prawie 1 bln zł. Dzięki takim zdarzeniom (jak obecna nadwyżka budżetowa - PAP), jeśli miałyby charakter trwały 2-3 letni, to nie będzie on przyrastał w takim tempie jak wcześniej. Ale musimy pamiętać, że nie udało się w sposób istotny, jak na razie, zahamować przyrostu długu publicznego. W związku z tym, domykanie bieżącej luki dochodowej ma przede wszystkim służyć temu, żebyśmy utrzymali i zmniejszyli proporcję długu publicznego do PKB" - wyjaśnił.

Generalnie, jak podkreślił, wygląda na to, że finansom publicznym w tym roku będzie można wystawić ostatecznie dobrą ocenę: "4+ lub nawet 5", "co widzimy w optymizmie agencji ratingowych".