Mimo że w tym roku stopy procentowe zostały już podniesione o 75 pkt bazowych, to wciąż nie widać skutków w gospodarce. Inwestorzy i kredytobiorcy muszą się jednak liczyć z kolejnymi podwyżkami, jeśli odwróciłby się trend na rynku walutowym.
• Czy spodziewa się pan, że nowy rząd zmieni zasadniczo projekt przyszłorocznego budżetu?
- Na pewno nie oczekuję wzrostu ekspansywności polityki fiskalnej. Zresztą rząd i Sejm będzie miał mało czasu na dokonanie głębokich zmian w budżecie. Mam jednak nadzieję, że rząd będzie chciał obniżyć poziom deficytu budżetowego, co RPP na pewno przywita z radością.
• Czy zaskoczyła pana prognoza Ministerstwa Finansów wskazująca na wzrost inflacji w październiku do 3 proc.?
- Jestem nieco zaskoczony, gdyż w banku ocenialiśmy to nieco optymistyczniej. Gdyby prognoza się sprawdziła, mam nadzieję, że to będzie zjawisko incydentalne, a nie początek trendu. Na rynkach światowych rosną ceny żywności, a ma ona dużą wagę w koszyku inflacyjnym. Cały czas ryzykiem dla inflacji są też ceny ropy, choć ich wpływ jest korygowany przez słabnącego dolara.
• Podziela pan opinię, że w 2008 roku inflacja może wynieść ponad 3,5 proc.?
- Jesteśmy w sytuacji dużej niepewności co do rozwoju sytuacji i możliwe są różne scenariusze, także wyraźnego przyspieszenia cen. Ale ja nie jestem aż takim pesymistą i nawet jeśli dojdzie do wzrostu inflacji na przełomie roku, nie przekroczy ona 3,5 proc. Spodziewam się, że na koniec 2007 roku inflacja będzie zbliżona do 3 proc.
• Zaskoczył pan obserwatorów głosując w sierpniu za podwyżką stóp procentowych. Co miało decydujący wpływ na taką decyzję?
- Decydująca była obawa o kształt przyszłorocznego budżetu w kontekście ustaw uchwalanych przez Sejm, które zmniejszały dochody budżetowe lub zwiększały wydatki. Obawiałem się, że będziemy mieli do czynienia z ekspansją budżetu, co mogłoby wpłynąć negatywnie na inflację w 2008 roku. Poza tym mieliśmy do czynienia z obawą, że może nastąpić dalsze, jeszcze głębsze, pogorszenie relacji pomiędzy wynagrodzeniami a wydajnością pracy.
• Jak to wygląda teraz?
- Obecnie mamy lepszą sytuację, bo przecież deficyt budżetu w tym roku będzie znacznie lepszy, niż można było się spodziewać nawet kilka miesięcy temu. Nie sądzę, żeby deficyt wyniósł 23 mld zł, a w przyszłym roku deficyt pewnie będzie zbliżony do tegorocznego wykonania. Można również liczyć na spowolnienie dynamiki kredytów, zwłaszcza hipotecznych. Mamy też coraz silniejszy kurs złotego, a może następować wręcz jego dalsze umocnienie. To są czynniki, które mogą sprawić, że nawet w przypadku wzrostu cen żywności i ropy obraz przyszłej inflacji nie musi być pesymistyczny.
• Ekonomiści spodziewają się, że RPP dokona kolejnej podwyżki stóp w listopadzie. Widzi pan taką potrzebę?
- Na pewno nie można wykluczyć podwyżki jeszcze w tym roku, ale są zjawiska, które będą hamowały narastanie inflacji. Bilans inflacyjny nie musi jednoznacznie przemawiać za kolejnymi podwyżkami stóp procentowych.
• Jakie argumenty mogą przemawiać przeciwko kolejnej podwyżce?
- Musimy pamiętać, że dokonana w tym roku podwyżka stóp o 75 pkt bazowych z poziomu 4 proc. jest znacznym zacieśnieniem polityki pieniężnej, a wciąż nie uwidoczniły się skutki dotychczasowych podwyżek. Przeciwko podwyżce w październiku zadziałał też umacniający się kurs złotego, co ma istotny wpływ na dynamikę inflacji i dlatego nie widziałem potrzeby kolejnej zmiany stóp. Teraz mamy wręcz do czynienia z przyspieszeniem procesu umocnienia złotego, co będzie mocnym argumentem przeciwko kolejnym zmianom stóp procentowych.
• MIROSŁAW PIETREWICZ
profesor SGH, pracuje w Katedrze Finansów. Był wicepremierem i ministrem skarbu