Niejedną stronę poświęciliśmy w „Prawniku” na teksty o trudnej sztuce pisania uzasadnień. Zazwyczaj chodziło o sędziów, którzy miewają z tym szczególnie irytujące obywateli problemy – pisują zawile, powtarzają sentencję i w niczym zwykłemu człowiekowi nie tłumaczą jej motywów.
Maciej Weryński, redaktor „Prawnika” / Dziennik Gazeta Prawna
Jak się okazuje, problemy miewają także przedstawiciele dwóch pozostałych władz. Prawdziwą perełkę można znaleźć w uzasadnieniu do projektu ustawy o zmianie ustawy o mikroorganizmach i organizmach genetycznie zmodyfikowanych oraz niektórych innych ustaw (druk sejmowy nr 1424), a dokładniej w ocenie jej skutków ekonomicznych. A jeszcze dokładniej: w uzasadnieniu, dlaczego uprawy powinni kontrolować inspektorzy chodzący zawsze (przynajmniej) dwójkami.
Po pierwsze, bo „planowane kontrole z zakresu GMO należą do tzw. kontroli wrażliwych społecznie (...)”. Skąd to przeświadczenie? „Z doświadczeń Inspekcji wynika, że w spornych kwestiach, a założenia projektowanej ustawy pozwalają przewidywać, że takie wystąpią praktycznie w każdym postępowaniu odwoławczym i sądowym, bardzo trudna lub wręcz niemożliwa jest obrona stanowisk Inspekcji w przypadku spraw w sądzie, w których kontrole były prowadzone przez 1 osobę”. Czyli powód jest chwalebny: podziwu godna zapobiegliwość w połączeniu z doświadczeniem.
Jest jeszcze jednak powód drugi: „inspektorzy dokonujący kontroli na polach narażeni są na niebezpieczeństwa fizyczne, jak naruszenie nietykalności cielesnej, zagrożenie ze strony dzikich zwierząt (...)”. W jaki sposób dwóch (dwoje, bo przecież nie można dyskryminować inspektorów ze względu na płeć) inspektorów poradzi sobie z lochą wiodącą młode czy z naładowanym testosteronem jeleniem lepiej niż jeden? Widzę tylko jedną możliwość: rozbiegną się i zwierzę zgłupieje, nie potrafiąc się zdecydować, kogo ścigać.
Powód trzeci to możliwość zabłądzenia. „Szczególnie element ten jest istotny w przypadku upraw kontrolowanych w momencie, gdy rośliny wysokością przewyższają wzrost inspektorów. Kontrola jest wtedy szczególnie trudna i prowadzona w warunkach zagrażających zdrowiu i życiu inspektora”. Domniemywam, że inspektorzy w pozycji „na barana” powinni już przerosnąć najbardziej nawet zmodyfikowaną kukurydzę.
Założenie przynajmniej dwuosobowych kontroli wynika jednak także, co ujawnia ocena, ze... „strategii antykorupcyjnej państwa”. Tak. Zakładamy, że naszych urzędników pojedynczo łatwo przekupić, a tak będą się pilnować nawzajem. Myśl jest znakomita, można by zacząć sadzać po dwoje urzędników przy każdym biurku np. w skarbówce. O urzędnikach wydających koncesje na cokolwiek (a działalności koncesjonowanych wciąż mamy sporo) nie wspominając. Można by tak obsadzić wiele innych strategicznych miejsc (czyli właściwie wszystkie, w których władza spotyka się z obywatelem). Oczywiście nie dla oszczędności miejsca, bo urzędnicy wykonywaliby to samo zadanie wspólnie, więc biurek i tak musiałoby być tyle samo, tylko dla czystości państwa. Parafrazując tytułową maksymę: chcesz czystości, szykuj się na brud. A przy okazji poprawiłoby wskaźniki zatrudnienia.
Tytułowa paremia tłumaczenia raczej nie wymaga. Przydałoby się jednak, by ktoś wytłumaczył, z kim konkretnie właściwie ruszamy na wojnę. Z lochami i jeleniami? Z przekupnymi z założenia inspektorami? Z nieuczciwymi przedsiębiorcami (rolnikami), którzy zechcą się wyłgać od odpowiedzialności łapówką? A może z GMO po prostu? Może tak bardzo ich nie chcemy (i w żadnym razie nie próbuję tego bagatelizować, mamy prawo nie chcieć i duża część społeczeństwa jest przeciw), że niby na nie zezwalając, tworzymy system zapór na wszelki wypadek? Jeśli o to chodziło, to może powinniśmy (my – Polska) raczej sprzeciwić się podpisaniu układu CETA, który bocznymi drzwiami i tak wprowadzi organizmy modyfikowane do obrotu w Polsce.