- Ze względów ekonomicznych biznes chętnie lokuje swój kapitał w Indiach. Głównie dlatego, że w krajach zachodnich obowiązują wyższe standardy bezpieczeństwa pracy i wyższe płace, co bezpośrednio wpływa na końcową cenę wytwarzanych produktów. W ten sposób marki światowe zarabiają na ludzkiej biedzie – mówi Gopinath Parakuni, działacz społeczny z Indii w rozmowie z gazetaprawna.pl.

MICHAŁ SKUBIK: Jak to się stało, że zaangażował się Pan w walkę o prawa pracownicze w Indiach?

GOPINATH PARAKUNI: To się zaczęło już w latach 70. ubiegłego wieku. Działałem wtedy w ruchach studenckich, które powstały w czasach, gdy w Indiach zawieszono prawa obywatelskie. Wtedy walczyliśmy o demokratyzację życia w całym kraju. Później wielu z nas trafiło do polityki, część zaczęła pracować dla organizacji pozarządowych.

Pan właśnie działa w jednej z takich organizacji – Cividep. Jakie są jej cele?

Nasza organizacja zajmuje się prawami człowieka w biznesie na terenie Indii. Działamy głównie w sektorach: odzieżowym, skórzanym i elektronicznym, a także na plantacjach herbaty. Indie rozwijają się w bardzo szybkim tempie, wzrost PKB wynosi około 7 proc., jednak aż 30 proc. populacji żyje na skraju ubóstwa. Zadaniem Cividep jest dbanie o najbiedniejszych pracowników, którzy bardzo często pozostawieni są bez żadnej ochrony.

Jak odbierana jest pańska praca? Spotyka się pan ze słowami uznania czy raczej krytyki?

Mówienie o prawach człowieka czy prawach pracownika w Indiach jest dość ryzykowne, to bardzo niepopularny temat. Wspierają nas robotnicy i związki zawodowe, ale nie lubią biznesmeni, bo w ich opinii działamy na szkodę przemysłu.

Dlaczego sytuacja pracowników w Indiach jest taka zła?

Ze względów ekonomicznych biznes bardzo chętnie lokuje swój kapitał w Indiach. Głównie dlatego, że w krajach zachodnich obowiązują o wiele wyższe standardy bezpieczeństwa pracy i wyższe płace, co bezpośrednio wpływa na końcową cenę wytwarzanych produktów. Dlatego biznes ucieka do krajów biednych, w których nie ma tylu przepisów, pracownicy są mniej świadomi swoich praw, a ze względu na dużą liczbę ludzi żyjących w ubóstwie o wiele łatwiej ich pozyskać.
W większości z tych gałęzi przemysłu funkcjonują globalne łańcuchy dostaw - producenci pochodzą z Azji, a końcowi odbiorcy z krajów zachodnich. W ten sposób marki światowe zarabiają na ludzkiej biedzie. Ale nie tylko one na tym korzystają, również konsumenci są beneficjentami takiego modelu biznesowego. Problem ten nie dotyczy wyłącznie Indii, ale i innych krajów azjatyckich.

Skoro wielkie koncerny dają ludziom pracę, to czy gdyby nie ich inwestycje to sytuacja materialna ludności nie byłaby gorsza?

Indie są ciągle krajem rozwijającym się. Ten rozwój polega na stopniowym przechodzeniu z gospodarki rolnej na przemysłową i to bardzo dobrze, że wielu ludzi znajduje zatrudnienie w fabrykach. Teoretycznie taki sposób zatrudnienia powinien pomagać im w wydobyciu się z ubóstwa, jednak z wielu powodów tak się nie dzieje. Wprost przeciwnie, robotnicy wpędzani są w trwałą nędzę.

Indie się rozwijają, przemysłu przybywa, koncerny płacą, to skąd bierze się problem?

Przede wszystkim brak jest stabilnych form zatrudnienia. Większość pracowników zatrudnianych jest na podstawie umów krótkoterminowych. Dodatkowo nie przestrzega się przepisów BHP, pracownikom nie gwarantuje się żadnej pomocy zdrowotnej, a stawki są na poziomie głodowym.
Żeby lepiej zobrazować jak wielki jest to problem, wystarczy wspomnieć, że średnia pensja pracowników przemysłu skórzanego wynosi około 90 euro miesięcznie.
Natomiast wyliczono, że w Indiach minimalna stawka gwarantująca skromne życie bez zbędnych luksusów, to znaczy takie, by wystarczyło na opłacenie niewielkiego, dwupokojowego mieszkania, zakupu podstawowych produktów spożywczych i chemii gospodarczej oraz opłacenie nauki swoim dzieciom, wynosi 270 euro miesięcznie.
To teraz proszę sobie wyobrazić, jak ci ludzie żyją za 1/3 minimalnej kwoty.
Większość z nich wpada w spiralę zadłużenia, żyją od pierwszego do pierwszego, a po otrzymaniu pensji zaczynają od spłaty długów. Przez to nie jest w stanie zagwarantować swoim dzieciom żadnego wykształcenia, a to z kolei powoduje, że bieda przechodzi z pokolenia na pokolenie i całe rodziny skazane są na wieczne życie w ubóstwie.



Czy w takim razie działania podejmowane przez Cividep niosą ze sobą szanse na poprawę sytuacji materialnej jak i zawodowej wśród najbiedniejszych pracowników?

Od samego początku wierzyliśmy, że poprawa jest możliwa. Podstawowym celem osiągnięcia sukcesu jest nawiązanie szerokiej współpracy pomiędzy koncernami, poszczególnymi fabrykami, organizacjami broniącymi praw pracowniczych, a także rządami państw na terenie których działa przemysł.
Dotychczasowym efektem prac organizacji pozarządowych było nawiązanie dialogu społecznego pomiędzy przedstawicielami pracowników, a wielkim biznesem. Dzięki temu producenci zaczęli działać na rzecz poprawy praw pracowniczych. Efekty najbardziej widoczne są w przypadku marek odzieżowych.
H&M i Inditex podpisały umowy z największą, międzynarodową organizacją skupiającą pracowników - IndustriALL Global Union, co z pewnością wpłynie na dalszą poprawę bytu pracowników.
Dodatkowo H&M publikuje na swoich stronach kompletne listy dostawców. Taka jawność jest bardzo ważna, ponieważ pozwala na prześledzenie całego łańcucha dostaw i pomoże świadomym klientom na dokonanie wyboru.


Wspomniał pan o organizacjach pracowniczych. Jakieś związki zawodowe w Indiach jednak powstają, więc dlaczego tak trudno im skutecznie działać?

Nie jest tak łatwo jakby się mogło wydawać. Bardzo trudno jest w ogóle taki związek założyć, ponieważ pracownicy boją się, że zostaną zwolnieni jeżeli tylko wypłynie informacja, że były plany jego utworzenia.

A w jaki sposób firmy mogą działać w celu poprawy warunków pracowniczych?

Wielkie marki obuwnicze podpisują długoterminowe umowy na dostawy i stawiają wymogi swoim dostawcom. Dlatego też nie powinniśmy wierzyć w tłumaczenia niektórych koncernów, że nie mają świadomości skąd pochodzą surowce i w jaki sposób są pozyskiwane i przetwarzane.
Już na tym etapie koncerny są w stanie w pewnym stopniu kontrolować warunki pracy robotników i wpływać na nie.
To nie powinno być trudne, bo większość marek obuwniczych współpracuje z konkretnymi dostawcami w różnych regionach kraju. Na przykład, z tego co pamiętam, Clarks współpracuje wyłącznie z fabrykami w południowych Indiach, dlatego też nie powinno być problemu, żeby sprawdzić cały łańcuch zaopatrzenia. Tym bardziej, że H&M jest w stanie ujawnić pełne łańcuchy zaopatrzenia współpracując z wieloma fabrykami w różnych krajach.
Zdarza się, że niektóre koncerny wysyłają w teren swoich audytorów, którzy sprawdzają, czy warunki pracy robotników są zgodne z zapewnieniami fabryk i warunkami podpisanych kontraktów. By zmniejszyć presję właścicieli fabryk, rozmowy z pracownikami prowadzone są poza terenem zakładów pracy.


Jak wygląda sytuacja pracowników przemysłu skórzanego?

W porównaniu do przemysłu tekstylnego, praca w przemyśle skórzanym jest o wiele bardziej niebezpieczna. Większość garbarni to małe samodzielne zakłady, więc nie stać ich na inwestowanie w nowoczesne maszyny produkcyjne. W związku z tym korzystają ze starych technik obróbki i całej masy chemikaliów. Najniebezpieczniejszy z nich jest chrom, którego przedostawanie się do wód gruntowych nierzadko prowadzi do trwałego skażenia środowiska.

Czy widzi pan jakieś rezultaty swojej pracy w tej dziedzinie?

Przykro mi o tym powiedzieć, ale w przypadku przemysłu skórzanego nie widać prawie żadnej poprawy. Lepiej jest w odzieżowym, tam widać małe, ale ciągłe postępy.

Mówił pan również o dialogu społecznym, który był możliwy dzięki działaniom organizacji pozarządowych. Czy poza nimi ktoś jeszcze wywiera presję w celu poprawy warunków pracowniczych?

Problem polega na tym, że rządowi nie zależy za bardzo na poprawie warunków pracy najbiedniejszych ludzi. Dzieje się tak, ponieważ w przeciwieństwie do właścicieli fabryk nie wnoszą oni wielkiego wkładu do budżetu.
Do tego dochodzi korupcja, która dotyczy inspekcji organizowanych przez władze państwowe. Rzadziej takie próby zdarzają się w przypadku audytów społecznych, do których zatrudniani są podwykonawcy. Natomiast prawie w ogóle problem ten nie dotyczy największych koncernów, ponieważ one oddelegowują na miejsce swoich pracowników.

A czy my, jako rozsądni konsumenci możemy pomóc?

Często słyszę propozycje, by bojkotować marki odzieżowe czy obuwnicze, ale to nie jest dobre rozwiązanie. Dla wielu osób praca w fabryce jest jedynym możliwym źródłem dochodu, a kiedy ze względu na lokalny, czy globalny bojkot danej marki spadnie ilość zamówień, to wielu robotników może zostać pozbawiona jedynego źródła utrzymania.

Może w taki razie my, konsumenci, powinniśmy sprawdzać informacje na metkach i opakowaniach, skąd pochodzą kupowane przez nas produkty?

To też nie jest rozwiązanie, ponieważ nie jest fair wobec konsumentów, by oczekiwać, że będą dokładnie sprawdzać skąd pochodzi każdy kupowany przez nich produkt. Tego się nie da załatwić w ten sposób, bo codziennie przez nasze ręce przechodzą dziesiątki, a nawet setki produktów.
Dlatego najlepszym sposobem jest wywieranie nacisku na marki światowe, by ujawniały informacje o wszystkich swoich dostawcach w taki sposób, by każdy z nas mógł do nich łatwo dotrzeć. Mogą to robić na przykład publikując ich dane na swoich stronach internetowych. W ten sposób każdy będzie mógł sprawdzić, skąd pochodzą kupowane produkty, w jakich warunkach je wytworzono i w jakich warunkach pozyskano surowce.
Również więcej uwagi powinny zwracać na to rządy, ponieważ to one mają narzędzia do wprowadzania odpowiednich regulacji prawnych zwiększających kontrolę nad przemysłem.

Nie istnieje zatem ryzyko, że koszty przedsiębiorców, którzy będą musieli zadbać o pracowników wzrosną i w związku z tym postanowią się oni przenieść na przykład do Afryki?

Słyszałem ten argument już 20 lat temu, kiedy toczyła się walka o podniesienie płac robotnikom w przemyśle odzieżowym. Tymczasem to nie jest takie łatwe jak się wydaje. Większość z koncernów zainwestowała w wieloletnie kontrakty z fabrykami w krajach azjatyckich. Poza tym nie da się przenieść fabryki z dnia na dzień, na to trzeba czasu. Dostosowanie infrastruktury, wyposażenie fabryk i szkolenie pracowników też kosztują. Takie działania trwają nie mniej niż 10 lat.

Czy w takim razie wzrost kosztów produkcji nie spowoduje wzrostu cen, co może wpłynąć na spadek zysków ze sprzedaży, a to z kolei doprowadzi do zwolnień w fabrykach?

Tutaj spotykamy się z jednym z największych problemów na całym świecie. Niskie płace nie stanowią problemu jedynie w Indiach, w wielu krajach ludzie są niewystarczająco wynagradzani za swoją pracę.